Lech Poznań miał dominować, posiadać więcej piłki i bombardować bramkę rywala. Tak w czwartek mecz z Reykjavikiem zapowiadał trener niebiesko-białych John van den Brom. Tymczasem Kolejorz rzeczywiście dłużej od rywala utrzymywał się przy piłce, ale było to zaledwie 57 proc. czasu w całym meczu.
Piłkarze Lecha oddali również wiele strzałów na bramkę, bo aż 16. Zaledwie jednak 3 strzały były celne. Wystarczyły one jednak na zdobycie dwóch goli już w pierwszej połowie spotkania. Był to wynik, który wystarczał Lechowi do awansu bez konieczności grania dogrywki. W drugiej części spotkania niebieska-biali nie byli już w stanie podwyższyć prowadzenia i zapewnić sobie spokoju przed ostatnim gwizdkiem.
Dało to o sobie znać w ostatniej akcji pierwszych 90 minut, kiedy to Islandczycy zdobyli bramkę wyrównującą. Tym sposobem piłkarze i fani byli skazani na kolejne 30 minut gry. Gdyby nie zmiany, które UEFA wprowadziła dwa sezony temu, wciąż podwójnie liczyłyby się strzelone na wyjeździe. Przy takim scenariuszu Lech odpadłby już z europejskich pucharów.