Tylko u nas

Zoo w Poznaniu. Dyrektorka z zarzutami. Były współpracownik: „to wierzchołek góry lodowej”

Poznańscy policjanci na polecenie Prokuratury Okręgowej w Poznaniu zatrzymali dyrektorkę poznańskiego zoo, Ewę Z. Usłyszała ona zarzuty dot. działania na szkodę miasta. Miała nadużywać swoich uprawnień i funkcji, skrzywdzić wierzycieli i nakłaniać świadków do składania fałszywych zeznań. Dotarliśmy do jednego z byłych współpracowników Ewy Z.: – Cała ta miłość do zwierząt była na pokaz. A zarzuty, które usłyszała, to zaledwie wierzchołek góry lodowej – mówi nam anonimowo.

Ewa Z. to jedna z najsławniejszych dyrektorek nie tylko w całej Polsce, ale też w Europie. Zasłynęła przede wszystkim, jako osoba troszcząca się o zwierzęta. Miała swój udział w ratowaniu mnóstwa zwierząt przetrzymywanych w nielegalnych hodowlach. Od 2016 roku była dyrektorką Ogrodu Zoologicznego w Poznaniu. 4 marca 2024 roku została zatrzymana przez funkcjonariuszy KWP w Poznaniu na polecenie Prokuratury Okręgowej.

Prowadzone śledztwo dotyczy nieprawidłowości w poznańskim zoo. Wszczęto je z zawiadomienia osoby fizycznej.

„Po przeprowadzeniu szeregu czynności śledczy zgromadzili obszerny materiał dowodowy, który pozwolił na przedstawienie dyrektor poznańskiego ZOO zarzutów karnych. Ich podstawą są zeznania świadków oraz ujawnione dokumenty” – informuje Prokuratura Okręgowa w Poznaniu.

Funkcjonariusze prawa podejrzewają, że Ewa Z. przekraczała uprawnienia funkcjonariusza publicznego i działała na szkodę interesu publicznego. Dokonywać miała oszustw i przywłaszczać sobie mienie ze stratą dla miasta. W dokumentacji natomiast poświadczać miała nieprawdę. Stawiane zarzuty obejmują również ukrywanie majątku ze szkodą dla wierzycieli. Prokurator zarzuca podejrzanej także to, że wykorzystując swoje stanowisko, poleciła pracownikowi ZOO złożenie korzystnych dla niej samej fałszywych zeznań.

Zoo w Poznaniu (fot. Łukasz Gdak)
fot. Łukasz Gdak/wPoznaniu

Prokuratura Okręgowa postawiła zarzuty

Według ustaleń śledczych miasto straciło, co najmniej 100 tys. zł. Wszystko przez usługi, których nigdy nie zrealizowano.

„Dowody wykazały, że podejrzana korzystała ze służbowego samochodu dla celów prywatnych, a także zakupioną na potrzeby ZOO karmę, szczepionki oraz lekarstwa przeznaczała dla będących jej własnością zwierząt. Zlecała również zatrudnionemu w ogrodzie zoologicznym weterynarzowi przeprowadzenie zabiegów medycznych jej czterech szopów i dwóch psów. Śledczy ustalili, że Ewa Z. dwukrotnie poświadczyła nieprawdę w dokumentacji ogrodu zoologicznego” – dodaje prokuratura.

Ewa Z. miała też polecić pracownikowi zoo składanie nieprawdziwych zeznań i zatajać prawdę o nieprawidłowościach. Dyrektorka zoo nie przyznała się do zarzutów i złożyła obszerne wyjaśnienia. Wobec podejrzanej zastosowano dozór policyjny, zakaz kontaktowania się ze świadkami i zawieszenie w pełnieniu funkcji dyrektora zoo. Ewa Z. nie może też wchodzić na teren ogrodu zoologicznego na czas trwania postępowania. Grozi jej do 10 lat pozbawienia wolności.

Były współpracownik: „To wierzchołek góry lodowej”

Dotarliśmy do mężczyzny, który jeszcze przed postawieniem zarzutów kontaktował się z poznańską policją i prokuraturą. Prosi nas o anonimowość. Informuje nieoficjalnie o nieprawidłowościach, jakich był świadkiem. Ewę Z. poznał w 2016 roku. W trakcie sprowadzenia do poznańskiego zoo niedźwiedzicy Cisny. Współpraca miała dotyczyć wybudowania wybiegów dla niedźwiedzia w zamian za prawa do jego wizerunku. Fundacja mężczyzny jednak mimo wydania ok. 700 tys. zł i rozpoczęcia budowy wybiegów, takich praw nie uzyskała.

– Chcieliśmy się wycofać z umowy, ale zaproponowała nam wówczas program reintrodukcji lamparta. Mieliśmy wybudować jeden wybieg dla dwóch lampartów, a gdy narodzą się młode, to miały one przez nas i przez WWF trafiać do centrum hodowli i reintrodukcji lampartów w Soczi – tłumaczy.

Jednak poznańskie zoo utraciło status członka Europejskiego Stowarzyszenia Ogrodów Zoologicznych i Akwariów (EAZA). Było to spowodowane nieprawidłowościami, o których wówczas informowało stowarzyszenie „Degradacja”. To postawiło dalszą współpracę pod znakiem zapytania.

– Dyrektor zaproponowała, że na wybiegi trafią antylopy z nielegalnej hodowli w Pyszącej. Nie zgodziliśmy się – dodaje nam informator.

Wyjaśnia też, że wówczas pojawiły się problemy finansowej Ewy Z. Miała ona pożyczyć ok. 370 tys. zł., których nie potrafiła spłacić. Oczekiwała, że współpracownik ją wesprze. – Nie zgodziłem się. Potem pytała jeszcze parę razy, ale jak zobaczyła, że to na nic, to jej postawa wobec mnie się zmieniła – wyjaśnia. Dodaje, że „Ewa Z. zastraszała każdego, kto był przeciwny jej i jej działaniom”. Obecnie teren, na którym miały powstać wybiegi, jest niedokończony. Nasz rozmówca przekonuje, że wraz z zawieszeniem dyrektor Ewy Z., będzie chciał się dogadać z nową dyrekcją. Jeśli do współpracy nie dojdzie, będzie oczekiwał zwrotu poniesionych kosztów od miasta.

Zoo w Poznaniu (fot. Łukasz Gdak)
fot. Łukasz Gdak/wPoznaniu

Służbowy samochód z szoferem, lwy w biurze i wywózka karmy

Prokuratura Okręgowa w Poznaniu postawiła Ewie Z. zarzut wykorzystywania służbowego samochodu w celach prywatnych. Nasz rozmówca potwierdza, że do tego typu zdarzeń faktycznie miało dochodzić.

– Na początku samochodem służbowym na polecenie dyrektor jeździła dziewczyna z sekretariatu. Miała załadowywać do niego karmy i zawozić do domu Ewy Z. To nie były worki z karmą za kilkadziesiąt złotych, a za kilkaset. Jej pracownica się buntowała, ale dyrektorka na nią wpływała, manipulowała nią i szantażowała – wyjaśnia nasz informator.

Jak przekonuje, oficjalnie karma miała być kupowana dla psów, które znajdowały się przy budynku ochrony w poznańskim zoo.

– Tam trzymane były psy, a dwie pracownice z zoo miały się nimi zajmować. Zabierać na spacery. Co samo w sobie jest niezgodne z regulaminem zoo, w którym nie powinno być psów – wyjaśnia.

Gdy pracownica sekretariatu miała się postawić, że nie będzie więcej wozić karmy z zoo do domu Ewy Z., to wówczas dyrektorka miała zatrudnić nowego pracownika, odpowiedzialnego głównie za prowadzenie służbowego samochodu. A w tym dyrektorki z i do pracy, gdyż Ewa Z. nie ma prawa jazdy.

– Przyjeżdżał rano do zoo po samochód, potem jechał po dyrektorkę i na koniec dnia ją odwoził. Przewoził też dla niej karmę i zabierał ją na wystawy psów. Do tego służył pracowniczy samochód i paliwo – twierdzi nasz rozmówca.

Inną nieprawidłowością, do której miało dojść, był moment przewiezienia lwów do poznańskiego zoo w 2017 roku. Jedno lwiątko było trzymane nielegalnie w cyrku w Rybniku. Drugie znaleziono w jednym ze śląskich mieszkań, w którym było trzymane razem z trzema krokodylami nilowymi. Ogród zoologiczny w Poznaniu zgodził się pomóc zwierzętom. Nie było, jednak wówczas miejsca dla małych lwów. Rozpoczęto zbiórkę na budowę azylu.

Lwy w budynku sekretariatu

– Cel był szczytny, ale te lwy Ewa Z. trzymała na pierwszym piętrze białego domku [budynek sekretariatu w poznańskim zoo – przyp. red.]. Miały własny pokój, ale nie był on zbyt wielki. Gdy zaczęły być agresywne, przeniesiono je do starych klatek, gdzie miały bardzo mało miejsca. Siedziały tam ok. 2 miesiące – mówi mężczyzna. Obecnie lwy, o których wspomina, mają normalne wybiegi na terenie ogrodu zoologicznego w Poznaniu.

Według jego relacji nieprawidłowości były też w leczeniu zwierząt. Nasz rozmówca miał być świadkiem, jak nieprawidłowo zaszyto po operacji jednego z dzikich kotowatych. Szwy puściły, a zwierzę się wykrwawiało.

– Mówiłem, żeby dzwonić po weterynarza z Uniwersyteckiego Centrum Medycyny Weterynaryjnej, ale że dyrektorka się tam z kimś pokłóciła, powiedziała, że nie i poczekają na swojego weterynarza. A ten nie odbierał. Pojawił się pomysł, żeby zwierzę przewieźć do Czerwonaka, ale nie bylibyśmy w stanie, ponieważ miało ono ranę otwartą na brzuchu. Jakoś po półtorej godzinie przyjechał weterynarz zoo i na nowo zszył cierpiące zwierzę. Wtedy zdałem sobie sprawę, że jej nie zależy na dobru zwierząt. Przecież nikt by nie pozwolił cierpień swojemu zwierzęciu, bo się z kimś pokłócił – twierdzi.

Przekonuje też, że w poznańskim zoo dochodzić miało do zamawiania lekarstw, które następnie trafiały do domu dyrektorki i zwierząt, które tam trzymała. To też jeden z zarzutów prokuratury.

– Nie dziwą mnie postawione jej zarzuty przez Prokuraturę Okręgową w Poznaniu. Tam od dawna źle się działo. A te zarzuty, które teraz usłyszała, to zaledwie wierzchołek góry lodowej – twierdzi nasz rozmówca.

fot. Łukasz Gdak/wPoznaniu
fot. Łukasz Gdak/wPoznaniu

Dyrektor poznańskiego zoo

„W związku z dzisiejszymi publikacjami medialnymi o zatrzymaniu wczoraj dyrektorki ZOO Poznań Pani Ewy Z., działając w jej imieniu i na jej prośbę, przekazuję Państwu informację i stanowisko Ewy Z.. Ewa Z. nie może zrobić tego osobiście, ponieważ w dniu wczorajszym odebrano jej telefon i uniemożliwiono tym samym kontakt tak prywatny, jak i z mediami, w tym społecznościowymi. ” – poinformowała Gabriela Martinka w social mediach [w oryginalne jest pełne nazwisko, a nie inicjał – przyp. red.].

Poniżej publikujemy w niezmienionej formie poniższy wpis (za wyjątkiem dodanych śródtytułów):

„Nie mogę tego opublikować u siebie, bo zapomniałam hasła do konta, a zabrano mi telefon.

Dziś o 14 przyjechała pod mój dom, który zaczynałam sprzątać po kilku dniach grypy, nieumundurowana policja. W kilka aut.

Nie pozwolili mi zamknąć szczeniaków w domu, zabrać leków, skorzystać z telefonu. Zakuli w kajdanki. Rozpoczęła się długa droga. Nie pozwolono mi wykonać żadnego telefonu. Odebrano mi mój. Gdy poprosiłam o możliwość skorzystania z mego prawa, policjant ze swego telefonu poinformował już w Poznaniu mego pełnomocnika, że za godzinę będę w prokuraturze. Nie pozwolono mi zadzwonić do syna, który mógłby zamknąć psy. Był w szkole. Staliśmy przed budynkiem policji w Poznaniu kilkadziesiąt minut. Prawie zemdlałam z bólu, bo ręce skute z tyłu kajdankami bardzo ucierpiały i przestało działać krążenie. Kiedy wreszcie zdjęto mi je i założono z przodu, policjant stwierdził, gdy pokazałam stłuczone i sine ręce, że urazy są widoczne powyżej nadgarstka, co tylko dobrze świadczy o policji, bo nie zaciskali niżej.

Potem bez słowa wyjaśnienia wieźli mnie do prokuratury. W połowie drogi ktoś zadzwonił i policjant rzucając kurwami stwierdził, że muszą cofnąć się do komendy. Był korek. Podjechaliśmy z powrotem. W tym czasie mnóstwo ludzi kończyło pracę. Wszyscy widzieli mnie i mój stres, i kajdanki.

„Mam czyste sumienie”

Policjanci zaglądali przez szyby. Przerzucali się żarcikami. Kazali mi wysiąść i zaprowadzili do pokoju, w którym policjantka zrobiła mi wymaz DNA z wnętrza policzków, wokół warg i dziąseł. Taka procedura dla podejrzanego. Miałam podpisać protokoły, ale nie miałam okularów, nie mogłam przecież zabrać niczego. Potem dali szklankę wody i znowu zaprowadzili do auta, z kolejnym policjantem, który zmienił panią. Zawieźli do prokuratury. Tam był już mój pełnomocnik. Pani prokurator kazała mnie rozkuć. Czytała zarzuty, których absurd mnie powalił. Nie skorzystałam z możliwości złożenia wyjaśnień później, od razu je złożyłam. . Odpowiadałam na wiele pytań. Świat, który jest mi obcy, nie jest mój. Zrobiono to po to, żeby mnie zawiesić.

Przy sprawach zwierząt, wielokrotnie stawiano mi zarzuty: ale prokurator dzwonił, zapraszał do wyjaśnień. Bez zatrzymania nie byłoby podstaw do zawieszenia, musiano by czekać do prawomocnego wyroku w sądzie, który mógłby nie być na rękę moim wrogom. Kilka osób, które otrzymały wyjątkową pomoc ode mnie, w sprawach zawodowych i prywatnych, zagięło parol. Bo na świat wyszły specjalne przywileje, imprezy alkoholowo- towarzyskie pod moją nieobecność w zoo, robienie rzeczy, które mi usiłuje się zarzucać. Myślę, że rodzice niektórych z tych osób przewracają się w grobie. Nie wierzę, nawet patrząc na historię Tomka Komendy, że tak można zrobić, tak się zachować.

Mam czyste sumienie. Nigdy nie zhańbiłam się nieuczciwością, kłamstwem, podłością. Nigdy, ani człowiekowi, ani zwierzęciu, nie odmówiłam pomocy. W jakimś stopniu jestem ofiarą własnej ufności w dobro, braku zgody na kompromis, przyzwolenia na grzechy godzące w Osoby Zwierzęce.

„Mogę stracić wszystko”

W kilka miesięcy przygotowano zniszczenie dorobku mojego życia, pomocy zwierzętom, zniszczono azyl, moją pracę, źródło utrzymania zwierząt i mojego syna.

Pierwszy raz w życiu to nie ja udzielę pomocy, to nie o pomoc dla zwierząt poproszę, tylko muszę poprosić o pomoc w ocaleniu mojego bytu, mojego zdrowia. I najważniejsze: życia i zdrowia, podstaw egzystencji, moich zwierząt. O nie bardzo się boję. Syn jest świetnym facetem. Mocnym. Bez moich złudzeń na temat dobra w ludziach, bo zbyt często był świadkiem tego, jak mnie kopano i krzywdzono. Ale da radę. Zwierzaki mają tylko mnie. Mój stan posiadania, mimo tych sugerowanych kradzieży maści oraz pieniędzy czy wojaży autem służbowym, nie zmienił się. Mam zwierzęta. I obowiązek wobec nich. Mam przyjaciół. I wielką moc: umiejętność wybaczenia. Nie czuję nienawiści do istot, które żywią się podłością. Bo szczezną w piekle: wyrzutów sumienia, klęsk życiowych, karmy, lęków. Nie mam się czego wstydzić. Nie obawiam się konfrontacji.

Można zniszczyć człowieka, dorobek, misję, życie zwierząt, uniemożliwić niesienie im pomocy. Ale nie można miodożerowi odebrać wolności, pragnień, wiary w dobro i życiowego optymizmu.

Miałam na rękach kajdanki, jak życzył sobie pewien człowiek, który ma na sumieniu przemoc, narkotyki i który zostanie z własnymi lękami. Skrzywdziliście panie i panowie moje dzieci. Oby los nie skrzywdził was, waszych rodzin. Życzę wam dużo satysfakcji, z setkami zwierząt, które teraz czekają na pomoc na Ukrainie, z setkami zwierząt których nie uratuję, z pełnymi fermami futrzarskimi.

Do mnie przyjdzie szop Jasiu z szopinką Małgosią, zniszczone i obite kajdankami ręce wyliże Ptysiu, a koty wyrównają mi pracę serca. Dla nich nie poddam się.

Mogę stracić wszystko, ale pozostanę wierna zwierzakom, przekonaniom, zwykłej ludzkiej przyzwoitości.”

Czytaj też: Profesor UAM kpi z ofiar morderstwa w Poznaniu? „To obrzydliwe i łamie etykę naukową”

Maciej Szymkowiak
Zdarzyło się coś ważnego? Wyślij zdjęcie, film, pisz na kontakt@wpoznaniu.pl