Tylko u nas

Nieprzespane noce i wiele historii. Wolontariusze z poznańskiego dworca PKP

Na dworcu pracują nawet kilka nocy z rzędu. Za każdym razem stoją przed decyzją o nieprzespanej nocy, wycieńczeniu i psychicznym obciążeniu. Czekają na pociągi przyjeżdżające z Ukrainy i uchodźców, którym trzeba pomóc.

Pomagają, bo chcą i czują, że tak trzeba. Bo nie mogą znieść bezsilności i myśli o tym, że ktoś zostanie bez wsparcia. To matki, córki, mężowie, ojcowie. Każdy z nich stara się dać od siebie tyle, ile może, a nawet więcej. To wszystko po to, by czynić dobro. Nie dla zdjęć i wywiadów, nie dla pieniędzy i sławy, ale dla drugiego człowieka. Dopóki im wystarczy sił, będą pomagać. Wolontariusze z poznańskiego dworca.

Jak trzeba pomóc, to idę 

Pani Ewa pomaga już drugi tydzień. Na miejscu jest co drugi dzień – popołudniami, do wieczora. Jak sama mówi, narzuciła sobie taki plan ze względu na zdrowie psychiczne. Pomaga, bo uważa, że to obowiązek każdego człowieka.

Nie chciałabym się znaleźć w takiej sytuacji, a gdyby – to chciałabym, żeby mi ktoś pomógł. Jestem zadaniowa. Trzeba pomóc, to idę. Tu są same wzruszające momenty. Małe dzieci najmniej rozumieją i najłatwiej im w tej sytuacji się uporać ze sobą. Są starsze kobiety, które przyjechały z całym dorobkiem życia w reklamówkach. Płaczą. Ludzie mają na twarzach wypisany strach – mówi Ewa, wolontariuszka.

Pracy jest najwięcej, kiedy przyjeżdża pociąg. Większość osób pobiera posiłki na dole, przy peronach. Do budynku poznańskiego dworca przychodzą ci, którzy na przykład czekają na przesiadkę lub szukają informacji. Każda torba, plecak, walizka to osobna historia.

Przedwczoraj mama z dwójką małych dzieci uparła się, że wraca pod Charków – nie chce tu zostać. Byli ludzie, których zastała wojna w Egipcie. Wracali przez Niemcy, Zieloną Górę i godzinę temu pojechali do Ukrainy, bo tam zostali ich synowie. Są takie momenty, że człowiekowi się serce kraje. Każdy ból pleców można wytrzymać, ale psychika jest ciężka. Dwa pierwsze dni odchorowałam mocno. Ale człowiek jest tak skonstruowany, że z pewnymi rzeczami się oswaja – to taka samoobrona – dodaje Ewa.

 

fot. Łukasz Gdak / wpoznaniu.pl

 

Czuję, że nie robiąc nic, gram w orkiestrze zła

Pan Dobrosław ze stowarzyszenia Polska 2050 pierwszy tydzień wojny spędził przy granicy polsko-ukraińskiej. Pomagał w organizacji punktów recepcyjnych na przejściach granicznych i w okolicach. Kiedy wrócił do Poznania, postanowił zobaczyć, jak można pomóc na Dworcu Głównym. Harcerki, które pełniły tam służbę, powiedziały, że potrzebują ludzi gotowych do pracy w nocy. Zaczął organizować osoby, które mogłyby zastąpić harcerzy. W tym samym czasie powstała również grupa wolontariuszy „22:47 Peron 5”.

Jest coraz trudniej. Są strażacy, ale większość rzeczy jest robiona siłą przerobową wolontariuszy, a niestety nie są ludźmi stalowymi. Jeśli ktoś zarwie 5 nocek z rzędu i pójdzie do pracy, to kolejnego tygodnia już nie da rady. Czego potrzebujemy? Potrzebujemy dużej grupy tłumaczy. Sygnalizujemy to wojewodzie od bardzo długiego czasu, na razie nic się z tym nie dzieje – mamy nadzieję, że zacznie to funkcjonować trochę lepiej. My jako Polska 2050 będziemy zasilać działania parę nocy w tygodniu – mówi Dobrosław.

Wcześniej przez pół roku działał przy granicy białoruskiej. Mówi, że widział ludzi w o wiele gorszych warunkach, dlatego łatwiej mu się uporać psychicznie z tym obciążeniem. Pomaga, bo sam doświadczył traumatycznego przeżycia. Od tego momentu, kiedy pojawia się kryzysowa sytuacja, czuje że nie robiąc nic, gra w orkiestrze zła.

Bierność jest dla mnie czymś, czego nie dopuszczam do swojej myśli, a co za tym idzie, jeśli mogę pomagać, to pomagam – dodaje.

 

fot. Łukasz Gdak / wpoznaniu.pl

 

Wierzę w to, że dobro wraca

Pani Monika pomaga od wielu lat – ludziom i zwierzętom. Od początku wojny w Ukrainie organizowała zbiórki darów, ale potrzebne były ręce do pracy, więc została wolontariuszką na dworcu. Przyjechała z nią znajoma położna i medyk. Mówi, że siłę dają jej dzieci. Ma nadzieję, że nie spotka ich nigdy taki los.

Pomagam od 30 lat, więc nie ma innej opcji, to oczywista sprawa. Wiadomo, że do Ukrainy się w tym momencie nie wybiorę, ale gdybym była mężczyzną, to kto wie. Potrzebne były ręce do pracy, to zostaliśmy. Przywiozłam też tutaj położną, medyka do pomocy. Jesteśmy z różnych zawodowych dziedzin i środowisk. Każdy chce swoją cegiełkę dołożyć. Najbardziej wzruszający moment był, kiedy rozdawałam plecaczki dla dzieci. Przyszła kobieta, która miała pod jedną pachą przytulone dziecko, a pod drugą kota. To był moment, który mnie powalił. Wierzę w to, że dobro wraca – mówi Monika wolontariuszka.

 

fot. Łukasz Gdak / wpoznaniu.pl

 

Dlaczego?

Pomagam, bo to była moja pierwsza reakcja, żeby coś zrobić – Amelia.

Pomagam, bo wydaje mi się, że nie bardzo można inaczej. To jest to, co nam zostało do zrobienia – Jagoda – mówi, że zostaną na służbie, dopóki będzie trzeba.

Pomagam, żeby nie siedzieć bezczynnie w domu. To są długie noce, trudno przetrwać całą, ale mamy nadzieję, że to się szybko skończy – Iwan.

Pomagam z dobroci serca – Magda – najbardziej wzruszyła ją sytuacja Ukrainki, która chciała wrócić do Przemyśla. Była zrezygnowana tym, że nie mogła tu znaleźć mieszkania, ani pracy. W 5 minut przed odjazdem pociągu udało nam się ją namówić, że znaleźliśmy jej mieszkanie, pracę, a dziecko pójdzie do szkoły. Została – kończy.

fot. Łukasz Gdak / wpoznaniu.pl

 

Każda historia jest inna, bo każdy z wolontariuszy jest inny. Pochodzą z najróżniejszych środowisk, są w różnym wieku, ale łączy ich jedno – chęć pomocy, wiara w ludzi i wiara w to, że dobro wraca.

fot. Łukasz Gdak / wpoznaniu.pl

 

 

Marianna Anders
Zdarzyło się coś ważnego? Wyślij zdjęcie, film, pisz na kontakt@wpoznaniu.pl