We wczorajszym meczu Lecha z Fiorentiną w wyjściowej jedenastce znaleźli się Kristoffer Velde i Artur Sobiech, czyli piłkarze, którzy byli dotąd mocno krytykowani przez kibiców. John van den Bron zaryzykował, podjął nieoczywiste decyzje i… napędził strachu Violi.
Velde wprawdzie już strzelił gola w Poznaniu w pierwszym meczu Lecha z Fiorentiną, wcześniej zaś zdobył zwycięską bramkę przeciwko Widzewowi na trudnym terenie w Łodzi, ale wielu fanów Lecha uważa, że ten skrzydłowy jest chimeryczny, że brakuje mu na boisku ogłady, bo jeszcze na dobre nie okrzepł.
Trener jednak mu ufa. Norweg w tym sezonie był już wprawdzie odsunięty od składu z powodów dyscyplinarnych, niemniej wczoraj zagrał i to on miał odwagę, by podejść do jedenastki i zamienić rzut karny na gola na 2:0.
Holenderski trener nie chciał też ryzykować zdrowiem Mikaela Ishaka, który wczoraj nie był w 100 procentach gotowy do gry, dlatego Szwed zaczął mecz wśród rezerwowych. Dał szansę Arturowi Sobiechowi, napastnikowi wyśmiewanemu i niechcianemu przez wielu w Poznaniu. Sobiech strzelił trzeciego gola w meczu, a wcześniej walczył w pojedynkach w powietrzu z obrońcami Fiorentiny, czasami może nawet przesadzał z agresją, co przypłacił żółtą kartką. Ale pokazał sportową złość i klasę, którą przecież od dłuższego czasu kwestionowano.
Nieoczywiste wybory holenderskiego trenera Lecha sprawiły, że gracze Fiorentiny w pewnej fazie rewanżu mieli obawy o to, czy aby na pewno awansują do kolejnej rundy Ligi Konferencji… Szydercy zamilkli.