– Śmiejemy się, że jeśli to najstarszy, nieprzerwanie działający Teatr Polski, to w dodatku tandem o nazwiskach: Kowalski-Nowak nie może być bardziej polski. Niesnaski i nieporozumienia były, ale już o nich zapomnieliśmy. Wszystko wyjaśniliśmy – mówi Marcin Kowalski, dyrektor Teatru Polskiego w Poznaniu.
To Pan wygrał drugi konkurs na stanowisko dyrektora Teatru Polskiego w Poznaniu, co oznacza, że czekają na Pana kolejne cztery kadencje. Jak podsumowałby Pan okres od 2015 r. do 2023 r.? Jakie premiery czy wydarzenia były najważniejsze?
To zawsze trudne pytanie, ponieważ uważam, że wszystkie wydarzenia, które przez dziewięć sezonów artystycznych zaproponowaliśmy poznańskiej publiczności, były istotne. I to dzięki nim uzyskaliśmy miano jednego z najważniejszych teatrów w Polsce. Staliśmy się bardzo czytelną i znaną marką na mapie teatralnej. Świadczą o tym liczne, dobrze przyjęte premiery, czy nagrody na festiwalach krajowych i zagranicznych, a także sukcesy indywidualne artystów, którzy z nami pracują. Naszym celem na najbliższe lata będzie utrzymanie i umacnianie tej pozycji. Nie tylko tu w Poznaniu, ale w całym kraju. Dla teatru największym sukcesem było to, że na początku sezonu 2022/2023 zostaliśmy uznani za najlepszy teatr dramatyczny w Polsce przez recenzentów miesięcznika „Teatr”. Dlatego nie chciałbym wyróżniać poszczególnych premier. Uważam, że nasz program artystyczny był tak skonstruowany, że przez dziewięć sezonów sukcesywnie zmierzał w dobrym kierunku.
2023 rok to udany sezon dla Teatru Polskiego w Poznaniu. Co się na to złożyło: obsada aktorska, zapraszani reżyserzy, premiery, dobre recenzje?
W zasadzie to wszystko musiało ze sobą współgrać. Autorem tego sukcesu jest bardzo wiele osób. To nie jest zasługa wyłącznie dyrekcji teatru, ale całego zespołu. Mam na myśli nie tylko obsadę aktorską – która rzecz jasna jest bardzo ważna, bo to ona na deskach pokazuje swój kunszt aktorski – ale też zespół techniczno-administracyjny, bez którego nie udałoby się to wszystko. Nie bez znaczenia jest też dobór repertuaru i osób. Mamy politykę, że chcemy pracować z uznanymi nazwiskami i realizatorami, takimi jak m.in.: Maja Kleczewska, Marta Górnicka, Jakub Skrzywanek, Paweł Demirski, Jan Klata, ale też sięgamy po młodsze, nieodkryte pokolenie. Nasz teatr uznawany jest za prawdziwą pepinierę młodej, polskiej reżyserii. W ciągu tych ostatnich dziewięciu sezonów zadebiutowało u nas szesnastu młodych twórców. Nie tylko uznane nazwiska dodają prestiżu, ale również dużą rolę odgrywają młodzi artyści, którzy dopiero zaczynają swoją przygodę z teatrem i sceną dramatyczną.
Mówił Pan o marce Teatru Polskiego w Poznaniu. W zeszłym sezonie sprzedaż biletów wyniosła ok. 20 tys. To dużo, mało, umiarkowanie w skali ogólnopolskiej?
To są tylko liczby. Z wykształcenia jestem ekonomistą i pamiętam zajęcia ze statystyki, na których profesor Chromińska powiedziała nam: „pamiętajcie, statystyka kłamie”. W tym przypadku ktoś może powiedzieć, że 20 tys. widzów to nie jest wiele, ale jeśli weźmiemy pod uwagę rozmiar naszych przestrzeni, to ogląd się zmienia. Duża Scena ma raptem 200 miejsc, Malarnia około 100 miejsc, Scena Galeria – 40 miejsc i Piwnica pod Sceną ma 50 miejsc. Wówczas te 20 tys. widzów to wynik bardzo dobry. Co dla nas jest ważne to to, że od 9 sezonów mamy 94 proc. frekwencji na naszych spektaklach, więc jak widać – pole do poprawy jest niewielkie.
A czuje Pan wsparcie ze strony miasta?
Bez tego wsparcia żaden teatr nie mógłby istnieć. Można rzec, że w każdej rodzinie są okresy łatwiejsze i trudniejsze, natomiast miasto w miarę swoich możliwości nas wspiera. Nie tylko w podstawowej formie, jaką jest finansowanie. Pomagamy sobie wzajemnie. My w projektach, których inicjatorem jest miasto i odwrotnie. Uważam, że współpraca jest dobra. Zawsze można powiedzieć, że może być lepiej, ale mam nadzieję, że zaufanie, które sobie okazaliśmy przy ostatnim konkursie, zaowocuje tym, że ta współpraca właśnie będzie jeszcze lepsza.
To dlaczego prezydent Poznania nie przedłużył Panu kadencji, tylko ogłosił konkurs?
To pytanie bardziej do prezydenta Poznania, który ma prawo dobrać formę kontynuacji współpracy. Może przedłużyć kontrakt, ale też ogłosić konkurs, z czego skorzystał. My się do tego dostosowaliśmy. To rzeczywiście wprowadziło pewne zamieszanie, szczególnie jeśli chodzi o ostatni sezon, ponieważ pierwszy konkurs nie został rozstrzygnięty. Był to okres bardzo trudny dla wszystkich, dla mnie i dla pracowników, którzy pracowali w dużej niepewności, jak to się skończy. Uważam, że ten czas już minął i teraz wszystko się uspokoi.
Sprawdź też: Teatr Polski w Poznaniu. Nieoczywiste zmiany wśród kandydatów na dyrektora
Podczas ostatniej premiery sezonu artystycznego 2023 zespół wstawił się za Panem i p. Maciejem Nowakiem. Wniesiono kartki z napisem: „Zostawcie nam Nowaka i Kowalskiego”. W skrócie ma Pan wsparcie zespołu i nie będzie nagle fali tajemniczych zwolnień?
Tamta sytuacja nas zaskoczyła, ale nie ukrywam, że było nam bardzo miło. Pokrzepiło to nas. Uzyskaliśmy od zespołu olbrzymie wsparcie i dużą dozę zaufania. Za to jestem ogromnie wdzięczny. Natomiast, jeśli chodzi o rotację pracowników, to w każdej instytucji czy firmie z różnych przyczyn ona występuje, natomiast nasza polityka na przyszłość się nie zmieni. Nie planujemy wprowadzać żadnych radykalnych zmian zespołu. Tak jak powiedziałem wcześniej – mamy świetnych ludzi, których praca zaowocowała sukcesami.
Użył Pan z p. Nowakiem sformułowania, że „albo ma się teatr, albo ma się spokój”.
Tak, tego cytatu użyliśmy w czasie konkursu w 2015 roku. Idealnie opisuje nasz charakter i to, co się u nas dzieje.
Przyzna Pan, że można było się pogubić. Startował Pan w pierwszym konkursie z p. Pawłem Ratajczakiem, a w drugim ponownie z p. Maciejem Nowakiem. To w końcu był ten konflikt czy nie? Wracacie Panowie do sprawdzonego duetu?
Oczywiście, że wracamy. Śmiejemy się, że jeśli to najstarszy, nieprzerwanie działający Teatr Polski, to w dodatku tandem o nazwiskach: Kowalski-Nowak nie może być bardziej polski. Niesnaski i nieporozumienia były, ale już o nich zapomnieliśmy. Wszystko wyjaśniliśmy. Widzimy i chcemy dalej współpracować – tak, żeby to było owocne dla wszystkich.
Został Pan dyrektorem Teatru Polskiego w Poznaniu w 2015 roku. Czy oczekiwania widzów się zmieniły w jakiś szczególny sposób? Teatr stał się bardziej passé czy bardziej modny? Dawniej trzeba było mieć koszulę i krawat, teraz można przyjść w T-shircie?
Publiczność się zmienia. W dawnych czasach, gdy ja jechałem do teatru w ramach wycieczki szkolnej, to faktycznie był rodzaj ubioru, którego należało się trzymać. Teraz się to zmieniło. My nie wymagamy od naszych widzów specjalnego, czy eleganckiego ubioru. Jeżeli komuś bardziej pasuje codzienny styl i to dzięki niemu lepiej się czuje w naszej przestrzeni, to nie mamy nic przeciwko. Kiedy rozmawialiśmy z nastolatkami dlaczego nie chodzą do teatru, to wśród odpowiedzi najczęściej wymieniano właśnie to, że nie do końca wiedzą, jak się w takim miejscu zachować, jak się ubrać, co wypada, a czego nie wypada. Stąd prowadziliśmy warsztaty pedagogiczne i edukacyjne, które miały odczarować to miejsce z takiego skostniałego obrazu, że obowiązują tu sztywne zasady niczym w dyplomacji czy biznesie. Teatr jest miejscem, w którym widz ma się czuć swobodnie.
W swojej koncepcji programowej proponuje Pan festiwal/biennale QueerFest, utworzenie Klubu PTT i cykle spotkań. Na jakim etapie są prace?
Pomysły się krystalizują. Najważniejsze dwa wydarzenia, które są przed nami, to po pierwsze jubileusz 150-lecia Teatru Polskiego w Poznaniu, który będzie w przyszłym roku. Mamy na niego już pewne plany. Natomiast QueerFest to jest to nasza kontynuacja projektu pt. „Bliscy Nieznajomi”. Nie odbywał się on przez dwa lata ze względów finansowych i wspólnie z miastem uznaliśmy, żeby nie organizować go co roku, ale w trybie biennale.
Kolejna edycja odbędzie się w tym roku. Maciek Nowak zaproponował, żeby poświęcić tę edycję twórczości queerowej, która w ostatnich latach w teatrach polskich, ale też europejskich, stała się tematyką ciekawą i chętnie podejmowaną. Uznaliśmy, że musimy też pokazać własną wersję tego wydarzenia, skoro jesteśmy w Poznaniu – jednym z najbardziej tolerancyjnych miast w Polsce. Liczymy, że wydarzenie odbędzie się na przełomie września i października. Trwają prace nad budowaniem ostatecznego programu festiwalu, ale nie będą to tylko spektakle, ale też warsztaty teatralne, spotkania, koncerty, projekcje filmowe, oraz współpraca z lokalnymi stowarzyszeniami, jak Stonewall.
Wspomniał Pan o 150-leciu Teatru Polskiego w Poznaniu. Tak ważny jubileusz będzie spektakularnie uczczony?
Pomysły pączkują i są rozwijane. Czasu zostało niewiele, a uważam, że obchody faktycznie powinny być spektakularne, czyli wybiegać poza sam repertuar teatralny. Oprócz premier planujemy instalację, dzięki której zaprosimy poznaniaków do teatru. Nie tylko na widownię, ale też do miejsc, gdzie dzieje się akcja niewidoczna na co dzień, czyli do garderoby, za scenę, do podziemi, do pokojów gościnnych, czy też do mojego gabinetu. Chcemy, aby akcja była wszędzie, w każdym miejscu. A każdorazowo dane wydarzenie planujemy kończyć mini balem urodzinowym.
Wróćmy do znanych reżyserów i reżyserek, z którymi współpracujecie. Czym zaskoczą poznańską widownię? Zacznijmy może od „Oskarżonego Putina” Saszy Denisowej.
Będzie kontynuować wątek, który zaproponowała w „Hadze”. Spektaklu, którego premiera zresztą odbiła się szerokim echem, z korzyścią dla Saszy. Zaproszono ją do współpracy we Francji, w Stanach Zjednoczonych, w Bułgarii. Zdaniem niektórych formuła sztuki była nieodpowiednia do tematu, natomiast z drugiej strony mieliśmy pozytywny odzew społeczności ukraińskiej, która przyznała, że satyra, jak najbardziej się sprawdziła w tym trudnym temacie.
Czyli „Oskarżony Putin” też będzie zarazem śmieszny, co i straszny?
Z tego, co znamy Saszę, to prawdopodobnie tak. Natomiast pomysł jest w fazie koncepcji i pewnie wkrótce artystka będzie pisała scenariusz.
Do „bolesnego rozliczenia z mitologią” przygotowuje się Jakub Skrzywanek, który sięgnie po „Do piachu” Tadeusza Różewicza.
To nasze marzenie. Pozyskanie praw autorskich do tekstu nie jest łatwe. Za życia Tadeusz Różewicz nie wyrażał zgody, ponieważ uważał, że napisał poważniejsze, lepsze dzieła. Teraz staramy się o licencję ze strony ZAIKS-u. Liczymy, że się uda, bo to bardzo ważny, istotny tekst, który Kuba może w bardzo ciekawy sposób przedstawić.
Maja Kleczewska weźmie na tapet nie mniejsze wyzwanie – „W poszukiwaniu straconego czasu” Marcela Prousta.
Maja zawsze sięga po bardzo znaczące teksty, w związku z czym możemy spodziewać się niekonwencjonalnego podejścia do tej inscenizacji. Zakładam, że nadal będzie współpracowała ze Zbyszkiem Liberą, który jest mistrzem w wynajdowaniu dziwnych przestrzeni, które idealnie uzupełniają tekst.
Wspominał Pan o szukaniu młodych, nieodkrytych jeszcze reżyserów i reżyserek. Myślę, że to bardziej pytanie do p. Macieja, ale jaki jest klucz ich doboru?
Faktycznie, na to lepiej odpowiedziałby Maciek… To nie jest tak, że obserwujemy tylko reżyserów, którzy ukończyli studia. Zapraszamy do współpracy też studentów ostatnich lat reżyserskich, osoby z przeglądów, festiwali, na których prezentują swoje rzeczy. Maciek dużo jeździ na dyplomy, ogląda młodych ludzi, którzy są na etapie jeszcze kształcenia się i stamtąd wyłapuje ciekawe nazwiska. Zaprosiliśmy już Annę Obszańską, Olę Bielewicz, Filipa Pawlika, Piotra Sędkowskiego i Mirę Mańkę, czy też Piotra Pacześniaka, który zrobił fantastyczny spektakl „Taśmy rodzinne”.
A czym przekonujecie uznanych reżyserów i reżyserki, żeby tutaj wystawiali swoje sztuki, a nie np. w Warszawie lub Wrocławiu? Renomą teatru, pieniędzmi, obsadą aktorską?
W zasadzie wszystkie te elementy mają swoje znaczenie. Największe jednak ma chyba faktycznie marka i status teatru. Druga rzecz, że mamy wspaniały zespół aktorski, który jest w stanie podjąć się każdego wyzwania artystycznego, co ma duże znaczenie dla reżyserów.
To na zakończenie, jednak chciałbym uzyskać odpowiedź na moje pierwsze pytanie. Który ze spektakli przez te ostatnie 8 lat był Panu najbliższy?
W każdym naszym spektaklu coś mnie urzekło i przyciągnęło. Nie będę oryginalny, jeśli powiem, że sukcesem dla poznańskiej publiczności była „Cudzoziemka” w reż. Katarzyny Minkowskiej ze względu na zupełnie nowe podejście do tego tekstu. Natomiast ja mam bardzo duży sentyment do „Hamleta” w reż. Mai Kleczewskiej ze względu na to, że po pierwsze było to bardzo duże wyzwanie dla nas organizacyjnie, ale też pokazaliśmy fantastyczną grę aktorską, naszą Orkiestrę Antraktową i na nowo odkryliśmy przestrzeń Starej Rzeźni. To do tej sztuki mam największy sentyment.
Czytaj też: Ukraińska reżyserka wystawia spektakl w Poznaniu i mówi o Kremlu: „To klan szaleńców” [WYWIAD]