Ministra, dziekana, informatyczka – dlaczego feminatywy są ważne? Wywiad z Martyną F. Zachorską

Musimy być trochę mężczyzną, by się dowartościować i brzmieć poważnie. Dlaczego mówimy fryzjerka, sprzątaczka, nauczycielka, a nie umiemy powiedzieć informatyczka, dziekana, czy ministra? Dlaczego sprzeciwiamy się feminatywom i uznajemy je za kolejną ideologię, kiedy są one po prostu żeńskimi formami?

O ich użyciu i historii rozmawiamy z Martyną F. Zachorską, która prowadzi popularny na Instagramie profil „paniodfeminatywów”. Na co dzień jest związana z Wydziałem Anglistyki UAM, gdzie pisze doktorat i prowadzi badania.

Marianna Anders: Dlaczego feminatywy są ważne?

Martyna Zachorska: Kiedy nie ma czegoś w języku, to tak naprawdę jest nam ciężej to dostrzec w rzeczywistości, a dzięki feminatywom widzimy kobiety. Kiedy słyszymy lekarz – wciąż widzimy mężczyznę w białym kitlu, nauczyciel akademicki – mężczyznę. Chociaż ponad 80% kadry pedagogicznej to kobiety, to w ustawach, czy przekazach medialnych, zawsze słyszymy o nauczycielach. W ten sposób język zafałszowuje rzeczywistość. Dla mnie, jako językoznawczyni, która walczy z mitami językowymi, ważny jest powrót do tradycji i logika językowa. Feminatyw to z definicji żeńska nazwa zawodu lub funkcji. Fryzjerka, sprzątaczka, kasjerka to też feminatywy. Błędem jest mówić, że jest się ich przeciwnikiem, bo wtedy ta osoba musiałaby mówić pani fryzjer, kasjer, pielęgniarz. To, co nam przeszkadza, to żeńskie formy zawodów prestiżowych, które wiążą się z wyższym wykształceniem, wysokimi zarobkami  czy statusem społecznym. Nie mamy problemu ze sprzątaczką, czy fryzjerką, ale mamy z psycholożką i informatyczką. Nadal uznajemy mężczyzn za bardziej kompetentnych w zawodach wysoce specjalistycznych. Uważamy też, że męskość wiąże się z większym prestiżem niż kobiecość. Dlatego część kobiet ma potrzebę nazywania się formami męskimi, tak utarło się w społeczeństwie. Musimy być trochę mężczyzną, by się dowartościować i brzmieć poważnie.

M.A.: Zdarzają się przeciwniczki feminatywów?

M.Z.: Pół na pół, ale jeśli chodzi o takie agresywne komentarze, to głównie są to mężczyźni. Ale też dlatego, że większość sympatyków ugrupowań prawicowych, to mężczyźni.

M.A.: Czy to tylko zmiana językowa, czy także światopoglądowa u Polaków?

M.Z.: Nie podoba mi się to, że używanie feminatywów świadczy o określonej przynależności politycznej. Historycznie tak nie było. Musimy pamiętać o tym, że jeszcze 100-120 lat temu kobiety nie miały dostępu do niektórych zawodów, bo nie mogły się kształcić na studiach wyższych. Dlaczego Maria Skłodowska-Curie wyjechała z Polski? Bo nie mogła tu studiować. W początkach XX wieku, kobiety w Polsce wywalczyły sobie prawo do studiowania i wykonywania zawodów, które wcześniej były zarezerwowane wyłącznie dla mężczyzn. Na przykład do zawodów prawniczych. Pojawiła się więc potrzeba nazywania tych kobiet. Nasz język posiada rodzaj gramatyczny, więc naturalną rzeczą są żeńskie formy zawodów. Pojawiały się adwokatki, doktorki, profesorki. Wtedy nie dyskutowano, czy używać feminatywów, tylko jakich. W 1918 roku, kiedy pierwsze kobiety zasiadały w Sejmie, zastanawiano się, w jaki sposób je określać. Pojawiały się różne propozycje. Nie tylko posłanka, ale też posełka, posełkini, poślica (ironicznie). Jak prześledzimy stare czasopisma, to zobaczymy, że ludzie używali tych form.

M.A.: Kiedy się to zmieniło?

M.Z.: W latach 50. Wiązało się to ze zmianą ustroju i odcinaniem się od tradycji. Komunistom zależało na równości rozumianej na swój sposób, także tej w języku. Zaczęto nazywać kobiety formami męskimi. Eugeniusz Pawłowski w 1951 roku pisał, że używanie feminatywów to wstecznictwo. Że osoby, które kurczowo trzymają się tych form, są zacofane i wynika to z ciasnoty umysłowej. Dziś uważamy je za coś postępowego, a 60 lat temu szczytem postępu było nazywanie kobiet formami męskimi. Przypieczętował to w 1957 roku profesor Klemensiewicz w artykule o nazwach zawodowych kobiet i mężczyzn. Pisał, że tej dawnej, odwiecznej tendencji przeciwstawia się coraz mocniej nowa tendencja nazywania kobiet formami męskimi. W oficjalnym piśmiennictwie też używano tych form. Często PRL kojarzy się nam z mówieniem kierowniczka, dyrektorka, ale to dlatego, że w języku potocznym wiele osób miało przyzwyczajenia z dawnych lat.

M.A.: A kiedy do nich wrócono?

M.Z.: Dopiero na początku XXI w. zaczęły wracać stare formy. Dzięki ruchowi feministycznemu, który powstał, a właściwie się odrodził. Zajmował się także powrotem do historii, bohaterek i bohaterów sprzed wojny. Wtedy zauważono, że kiedyś używano form żeńskich i dlaczego by tego nie przenieść na współczesne realia. Pierwszą osobą publiczną, która wprowadziła na nowo feminatywy do mainstreamu była Izabela Jaruga-Nowacka, która używała słów: ministra, wiceministra, wicepremierka. Była orędowniczką tych form. Ale tak naprawdę dopiero po Strajku Kobiet w 2016 roku, feminatywy weszły z przytupem do głównych redakcji, czasopism, portali, wydawnictw. Teraz są wszędzie, a mimo to wiele osób się im sprzeciwia. Tymczasem Rada Języka Polskiego w swoim oświadczeniu z 2019 roku zachęca do ich używania. Mówi, że powinniśmy dążyć do jak największej symetrii językowej, jeśli chodzi o płeć. Oczywiście zastrzegając, że nikogo nie można zmusić do używania takiej czy innej formy, bo każdy z nas ma prawo się określać, w jaki sposób, chce być nazywany.

M.A.: Istnieje jakaś możliwość zmiany i wprowadzenia feminatywów w instytucjach publicznych, dokumentach, urzędach?

M.Z.: Oczywiście, że tak. To zależy od instytucji. Coraz więcej instytucji publicznych decyduje się na ten krok. Na przykład Urząd Miasta w Warszawie wprowadził możliwość wyboru, jak chcemy się podpisywać. Tak samo jest u mnie na uczelni. Mamy dziekanę, mamy prorektorki, każdy może sobie wybrać. Formy żeńskie są oficjalnie wprowadzone. Tak samo od niedawna jest w Trójmieście – na tabliczkach w Urzędzie Miasta. Natomiast w Poznaniu prezydent miasta wydał niedawno poradnik równościowy, gdzie jest poruszana także kwestia języka. Jest sporo inicjatyw, wiele wydawnictw używa feminatywów, więc jest szansa na zmianę myślenia.

Marianna Anders
Zdarzyło się coś ważnego? Wyślij zdjęcie, film, pisz na kontakt@wpoznaniu.pl