Blue Monday. Czy istnieje i co powinieneś wiedzieć?

W mediach coraz częściej mówi się o Blue Monday, które określa najbardziej depresyjny dzień w roku. O to, jak to działa oraz czy wszystkich nas dotyka wtedy spadek nastroju, spytaliśmy poznańską psycholog.

Erwin Nowak: Czy istnieje coś takiego jak Blue Monday?

Mgr Natasza Chmielewska-Mazurek: Nie jest to pojęcie ani kliniczne, ani naukowe, nie spotkamy go w żadnej nomenklaturze zaburzeń psychicznych, jak i psychologicznych. Zostało stworzone przez psychologa i odnosi się do pewnych zmiennych psychologicznych, bo określa najbardziej depresyjny dzień w roku na podstawie specyficznego algorytmu, ale nie jest pojęciem klinicznym.

E.N.: Jak do tego terminu podchodzą specjaliści?

N.C-M.: Nie używamy tego sformułowania. Co jest ważne, Blue Monday miał określić uniwersalny stopień prawdopodobieństwa złego samopoczucia na podstawie kilku zmiennych, między innymi pogody, świadomości niedotrzymania noworocznych postanowień i pewnego długu finansowego, powstałego jeszcze na kanwie minionych świąt Bożego Narodzenia. Nie oznacza to, że 100 proc. społeczeństwa będzie odczuwać obniżenie samopoczucia w ten dzień.

E.N.: Czy Blue Monday nie wyśmiewa depresji?

N.C-M.: Myślę, że nie, a intencją samego powstania Blue Monday nie było dyskredytowanie osób cierpiących na depresję. Myślę, że coraz częściej ludzie zadają sobie pytanie, dlaczego czują się gorzej, dlaczego mają spadki samopoczucia. Sama nomenklatura zaburzeń nastroju rozrasta się z roku na rok, dlatego, że ludzie szukają przyczyn i zastanawiają się, czemu czujemy się gorzej i mamy spadki nastroju. W Blue Monday widzę pewnego rodzaju plusy. Im więcej mówi się o spadkach samopoczucia, tym większe przyzwolenie daje się ludziom, żeby gorzej się czuł i żeby mógł o tym jawnie mówić. Dużą barierą jest to, że ludzie nie potrafią radzić sobie ze smutkiem, nie tylko ze swoim, ale też cudzym. Im częściej mówi się o spadku samopoczucia, tym bardziej oswajamy społeczeństwo z tą tematyką i być może nauczymy się globalnie z tym radzić, albo przestaniemy być bezradni wtedy, kiedy ktoś mówi nam o tym, że czuje się źle od dłuższego czasu.

E.N.: Czy wystarczająco dużo mówimy o depresji?

N.C-M.: Mówi się coraz więcej. Zwiększa się świadomość powagi tego problemu wśród społeczeństwa. Widać to nawet po liczbie pacjentów, którzy zgłaszają się po specjalistyczną pomoc do gabinetów psychologicznych. Kiedyś, pacjenci, którzy zgłaszali się do gabinetu byli już w zaawansowanym stopniu odczuwanych objawów. Można powiedzieć, że częściej diagnozowało się tę depresję głęboką. Teraz jest tak, że pewien spadek samopoczucia, który utrzymuje się długoterminowo, już powoduje, jakiś rodzaj zaniepokojenia wśród ludzi lub otoczenia. To często już jest dla nas powód, żeby zgłosić się do specjalisty. Widzę tu duże plusy nagłaśniania tych problemów w mediach społecznościowych. Ludzie mają dużo większą odwagę w zgłaszaniu się po pomoc specjalistyczną. Widzę, że również dużo więcej młodych ludzi korzysta z pomocy psychologa i to jest dobry znak, bo nie oznacza to, że „depresja stała się modna”, ale wzrasta nasza świadomość problemów depresyjnych.

Erwin Nowak
Zdarzyło się coś ważnego? Wyślij zdjęcie, film, pisz na kontakt@wpoznaniu.pl