Marek Szymański to poznaniak z krwi i kości oraz popularny bloger. „Dymbiecki szczun, który jako mały gzub uczył się gwary od wildeckich chacharów”. Dziś jako dojrzały mężczyzna prowadzi instagramowy profil „Gwara Poznańska”. Ma już ponad 66 tys. obserwujących i na tym z pewnością nie koniec.
Dziś rozmawiamy z nim, o tym, czym jest dla nas poznaniaków gwara i dlaczego słyszymy jej niestety coraz mniej? Czy gdzieś jeszcze można posłuchać prawdziwego blubrania? Z pewnością w tym artykule. Pan Marek przygotował specjalne gwarowe pozdrowienia. Specjalnie dla czytelników wPoznaniu.pl
Marek Jerzak: Gdzie pan się urodził? Gdzie spędził pierwsze lata życia?
Marek Szymański: Na Wildzie, a konkretnie na Dębcu… Kuniec Dymbiec (śmiech)
Jak pan wspomina dzieciństwo? Był pan spokojnym chłopakiem czy wręcz przeciwnie?
No raczej byłem prawdziwym rojbrem ganiającym po podwórkach
I ta gwara u pana to właśnie z tych podwórek? Czy w domu tak się mówiło?
Właśnie o dziwo, u mnie w domu rodzice tak bardzo nie używali gwary. Była obecna w stopniu umiarkowanym, natomiast cała dzielnica Dębiec i Wilda to byli przecież robotnicy. Pracownicy Ceglorza a przez nich i ich dzieci wszyscy posługiwali się gwarą. Ja się w niej wychowywałem. Gwara była dla mnie zupełnie naturalna. Była moim codziennym językiem i nawet nie wiedziałem, że to jest gwara.
A jak na to wtedy patrzyła szkoła i nauczyciele?
Oczywiście zupełnie inne podejście do tego miała szkoła, bo w szkole ta gwara była niestety tępiona i to dość ostro.
A dlaczego?
Są różne wersje na ten temat. Wydaje mi się, że tych przyczyn było kilka. Wielu nauczycieli było spoza Wielkopolski, ale takim głównym chyba zadaniem szkoły było wdrażanie języka literackiego, a gwara najwyraźniej w tym przeszkadzała. Dziś gwara poznańska tak naprawdę już umiera i to umiera na naszych oczach, bo coraz mniej ludzi używa jej na co dzień. To po części efekt tamtej właśnie nauki. Nauczyciele podkreślali często, że tylko ludzie z nizin społecznych mówią w ten sposób i to chyba z tego wynika.
fot. Łukasz Gdak
A to tak naprawdę takie nasze świadectwo kulturowe
Oczywiście, Ślązacy się nie wstydzą swojej gwary. Oni ją pielęgnują, piszą książki i sztuki w gwarze śląskiej. My jednak trochę odsunęliśmy się od naszego poznańskiego języka.
Może ta gwara powinna wręcz do szkół wrócić, a w zasadzie po raz pierwszy do nich trafić?
Myślę, że już na to trochę za późno. Dla młodych ludzi, którzy teraz chodzą do szkół, to już zupełnie inny język. Nasze pokolenie sześćdziesięciolatków gwarę jeszcze trochę pamięta. Jeszcze tak nawet ludzie około trzydziestego roku życia. Ja to widzę, ponieważ prowadząc stronę na Facebooku mam dostęp do statystyk. Wychodzą z nich naprawdę zaskakujące rzeczy. Mam w tej chwili ponad 60 tys. obserwujących. I teraz uwaga. Aż 63 proc. to kobiety, a 37 proc. to mężczyźni.
No to ciekawe. Stawiałbym, że skoro to język podwórek i robotniczych dzielnic to jednak mężczyźni będą bardziej zainteresowani gwarą.
To jest bardzo ciekawe. Byłem zaskoczony. Podobnie jest zresztą z wiekiem obserwujących mój profil. Najczęściej to ludzie między trzydziestką a czterdziestką. Starszych np. po 60. jest mniej. Nie wiem dlaczego? Może ogólnie mniej siedzą w internecie. Zaglądają też ludzie zza oceanu. To emigranci. Kontakt z gwarą pewnie pozwala im się poczuć jakby znów byli w Polsce, w Poznaniu.
fot. Łukasz Gdak
Skąd w ogóle pomysł na ten profil? Siedział Pan w fotelu i nagle jak Pomysłowy Dobromir wpadł pan na taki pomysł?
Chyba zadecydował o tym przypadek, bo kiedyś napisałem dla żartu tekst w gwarze poznańskiej. Umieściłem go w sieci. No i nie spodziewałem się takiego odzewu. Zakładając moją stronę miałem przez dłuższy czas około tysiąca obserwujących, ale to było jakieś sześć albo siedem lat temu. No i potem nagle zaczęło przyrastać fanów w szybkim tempie. Zaczęło mnie to mobilizować, żeby jednak się sprężyć i coś dla tych ludzi nowego pisać. Na początku skupiałem się na parodiach wierszy dla dzieci – Brzechwy czy Tuwima. Tłumaczenia musiałyby być dokładne, a to by wtedy nie brzmiało. Właśnie dlatego zdecydowałem się na parodie. Mają podobną stylistykę i główny temat a przy tym przyjemnie brzmią. Są chyba całkiem śmieszne i ciekawe.
Siedzimy teraz w kawiarni obok pomnika Starego Marycha. Jako dziecko całkiem sporo słuchałem jego blubrów na kasetach, czy jak miałem okazję w radio. Nie chciałby pan zająć miejsca Mariana Pogasza (red. odtwórca roli Starego Marcyha w radiowym słuchowisku), by z głośników radiowych znów bawić poznaniaków?
Trudno mi powiedzieć, nigdy się nad tym nie zastanawiałem. Na razie pracuję jeszcze i ta praca trochę mnie pochłania. Jednak przyznam się do czegoś. Obserwujący mój profil podsunęli mi myśl, by wydać książkę. Żeby te teksty, które piszę, zachować dla szerszego ogółu, dla potomnych. Widzę, że ludzie nie chcą, by ta gwara odeszła w niepamięć.
fot. Łukasz Gdak
A skąd to się w niektórych poznaniakach bierze?
Wydaje mi się, że to sentyment, bo im to przypomina rodziców i dziadków. I jak się czyta komentarze pod tym, co ja tam wrzucam, wyraźnie widać, że mój profil przenosi ich do czasów młodości i dzieciństwa. To jest taka retrospekcja dla tych ludzi.
Pan też wtedy też czuje się ponownie rojbrem z Dymbca?
Tak, to dla mnie też wspomnienia. Pamiętam czasy, kiedy pan Stanisław Strugarek prowadził swoje felietony i co niedzielę gromadził przy radioodbiornikach tłumy. Całe rodziny chłonęły to, co mówił. To dlatego, że robił coś, czego nie robili inni. On właśnie szedł pod prąd. Gdy gwara w szkołach była tępiona, on tę gwarę propagował, szerzył i to się ludziom naprawdę podobało. Ja dzisiaj staram się już tylko przypominać tę gwarę. Zaskoczony jednak byłem, że gdy poszedłem do drukarni, zapytałem się, czy w ogóle warto wydawać książkę i w jakim nakładzie to usłyszałem: – Proszę pana, teksty gwarowe się sprzedają. Niech się Pan nie martwi, Pan śmiało może tysiąc sztuk zamówić i to wszystko pójdzie. Jeszcze Pan będzie robił dodruki -. To nawet budujące.
A jakie treści na pana profilu ludzie kochają najbardziej?
Najchętniej oglądane są filmiki, na których opowiadam moje wierszyki i historyjki. Kilka miesięcy temu wrzuciłem „Starą Gelejzę” o takim poznańskim nieudaczniku. W tej chwili ma już ponad pół miliona odsłon. Niektóre starsze mają nawet więcej, a przecież ta moja strona jest tylko o zasięgu lokalnym.
Myślę, że ludziom się na tyle to podoba, że słuchają tego po kilkanaście razy
Kilku obserwujących nawet się przyznało, że słuchało po kilkanaście razy, żeby się tym tekstem nacieszyć. Nie wszyscy jednak pamiętają wszystkie słowa. Właśnie dlatego wrzucam do moich filmików obrazki, zastępują one wyrazy, które są trudne albo już dziś nawet niezrozumiałe. Ten rodzaj obrazkowego słownika sprawia, że filmiki oglądają i ludzie spoza Wielkopolski. Później komentują, że zupełnie nie rozumieją o czym to jest.
Przyjeżdżający do Poznania turysta bez problemu znajdzie miejsce, w którym zje pyrę z gzikiem. A gdzie jeszcze można posłuchać gwary?
No właśnie, dokąd ma pójść? Na przykład do muzeum rogalowego. Jeszcze pięć lat temu była przynajmniej jedna osoba, która posługiwała się tą starą gwarą z ładnym zaśpiewem.
A może trzeba byłoby gdzieś zainstalować taką ławeczkę, której pan użyczyłby głosu i blubrałaby do turystów? Coś jak ławeczka w Warszawie grająca Chopina. Tymczasem póki jej nie mamy, dokąd wysłać poszukiwacza gwary. Podobno na rynkach jeszcze można ją spotkać
To całkiem dobry pomysł. Wie Pan, to jest zabawna historia, trzeba tych ludzi na rynkach sprowokować. Ja zawsze tak robię. Uwielbiam zresztą kupować na rynku i pierwszy zaczynam mówić gwarą i widzę, że ci ludzie natychmiast potrafią się przestawić na mój język. Pytam o drzuzgawki, to zaraz sami z siebie proponują też szabelek. Podłapują to i wtedy rozmowa toczy się już w gwarze poznańskiej. Widać, że im to sprawia przyjemność, ale trzeba tych ludzi sprowokować. Ostatnio wszedłem do sklepu i na głos zapytałem się, czy są pyry i wszyscy w tym sklepie na mnie tak dziwnie spojrzeli. No ale potem się zorientowałem, że tylko ja jeden poza sprzedawcą byłem z Poznania. Reszta to wszystko studenci, którzy przyjechali tutaj się uczyć.
Czyli poleca pan, by gwarą się bawić?
Zdecydowanie. Nawet jeśli znamy kilka wyrazów, nie zapominajmy o nich. Warto więc kupować pyry i szabelek. To zdecydowanie poprawia humor i otwiera ludzi.
fot. Łukasz Gdak