Miała między innymi bić dzieci pałką, pasem i pierścionkiem, zmuszać je do jedzenia zgniłych owoców, a także pozwalać mężczyznom na wykorzystywanie ich seksualnie, z czego sama miała czerpać korzyści materialne. Ukrainka przyznaje się tylko do części zarzutów. Sprawa jest rozwojowa.
Prowadziła dom dziecka w Ukrainie
W Sądzie Okręgowym w Poznaniu ruszył dzisiaj proces Svitlany P. W Ukrainie kobieta prowadziła rodzinny dom dziecka. Pod jej opieką znajdowało się 10 dzieci w wieku od kilku do kilkunastu lat. W prowadzeniu domu pomagał jej mąż Oleg, który po wypadku ma chore nogi i kręgosłup. On również był na utrzymaniu Svitlany P. Kiedy w Ukrainie rozpoczęła się wojna, oskarżona była zmuszona do opuszczenia kraju i przyjechania do Polski. Jak tłumaczy, przyjazd był organizowany przez tamtejsze służby, a sama nie wiedziała, kto będzie jej pomagał.
Znęcałą się nad dziećmi
Tak kobieta trafiła do Poznania. Dostała schronienie w hostelu na Jeżycach, a później na ulicy Zakopiańskiej. Pomagali jej mieszkańcy stolicy Wielkopolski. To właśnie oni po rozmowie z dziećmi dowiedzieli się, że podopiecznym może dziać się krzywda. 12 kwietnia ubiegłego roku Svitlana P. Została zatrzymana i doprowadzona do aresztu. Początkowo miała trafić tam na trzy miesiące, ale ze względu na złożoność śledztwa przebywa w nim do dziś. Dzieci natomiast przesłuchano w poznańskim sądzie. Dzięki temu miały już więcej nie zeznawać podczas rozprawy.
To podopieczni potwierdzili, że matka zastępcza bije je i znęca się nad nimi. Kobiecie zarzuca się między innymi bicie pałką, pasem i pierścionkiem po ciele i głowie, wyrywanie włosów i duszenie. Miała również zmuszać dzieci do jedzenia zgniłych owoców i grzybów halucynogennych oraz do wykonywania za nią obowiązków w domu. Co więcej, Svitlana P. Miała również pozwalać na to, by obcy mężczyźni przychodzili do domu i gwałcili dzieci, a sama miała czerpać z tego korzyści majątkowe. Na liście zarzutów pojawiło się również bolesne ciągnięcie młodych chłopców za ich przyrodzenia. Proceder ten miał mieć swój początek jeszcze w Ukrainie.
Proces miał nie być jawny
Początkowo proces miał być całkowicie niejawny, chciał tego prokurator i obrońca oskarżonej. Na wniosek dziennikarzy media zostały jednak wpuszczone na tę część rozprawy, na której nie padły szczegóły dotyczące zeznań dzieci i krzywdy, jaka je spotkała. Policja stosowała jednak bardzo duże środki bezpieczeństwa, kiedy oskarżona wchodziła na salę rozpraw.
„Tylko” biła dzieci
Ukrainka przyznaje się tylko do części zarzutów. Jak powiedziała, biła dzieci paskiem w tylną część ciała i zdarzyło jej się uderzyć jedną z dziewczynek otwartą dłonią w okolice ust. Zwróciła jednak uwagę na to, że jeszcze w Ukrainie dzieci miały bardzo dobre warunki. Według Svitlany P. Mogły one swobodnie rozmawiać z przedstawicielami służb oraz wiedziały, gdzie znajdował się kurator. Miały mieć również możliwość kontaktu z pedagogiem socjalnym, a do szkoły chodzić czyste. Oskarżona dodała, że czwórka dzieci miała telefony komórkowe z możliwością nagrywania. Co więcej, według relacji Ukrainki dzieci uczęszczały na dodatkowe zajęcia muzyczne, plastyczne oraz sportowe.
Tłumaczy się z zarzutów
Svitlana P. odpowiedziała również na część zarzutów. Na pierścionku, którym kobieta miała bić dzieci, zostało znalezione DNA jednej z dziewczynek. Oskarżona tłumaczyła to tym, że miały taki sam rozmiar palca, a podopieczna pożyczała od niej biżuterię. Powiedziała również, że nigdy nie podawała dzieciom zgniłych owoców. Zdarzało się jednak tak, że odcinała ich zepsutą część, aby nie marnować jedzenia. Rodzina miała dostawać bardzo owoców z pomocy społecznej.
Zaprzeczyła także, żeby dzieci były przez kogokolwiek wykorzystywane seksualnie. Svitlana P. odpowiedziała, że nie mogła czerpać z tego żadnych korzyści, ponieważ sama miała jedynie 200 złotych, z czego 100 złotych dała jednemu z dzieci na urodziny.
Nieprawdą ma być również to, że kobieta przerzucała na podopiecznych wszystkie obowiązki domowe. Dzieci miały jej pomagać w sprzątaniu, praniu czy gotowaniu. Oskarżona tłumaczyła się również z zarzutu ciągnięcia chłopców za członki. Jak powiedziała, zalecił jej to doktor, który zauważył u dzieci problemy z przyrodzeniem.
Wykorzystana przez Polkę?
Jak się również okazuje, Svitlana P. uważa, że dzieci skłamały podczas przesłuchania, a namówiła je do tego Maryna, kobieta, która miała pomagać rodzinie w Poznaniu. To właśnie ona miała pierwszy raz usłyszeć od dzieci o złej sytuacji w domu zastępczym. Według Ukrainki, mieszkanka Poznania najpierw pomagała rodzinie składać wnioski na programy socjalne, takie jak 500+, a później pieniądze brała dla siebie. Podobnie miało być z inną pomocą, która miała trafić do ukraińskiej rodziny. Mowa tu o takim sprzęcie jak lodówki, kuchenki czy telewizory. Polka miała również zabrać dzieci do siebie i nie wypuszczać ich.
To nie koniec śledztwa
Najprawdopodobniej śledztwo jeszcze się przedłuży. Do tej pory, mimo wniosków obrońców oskarżonej, nie została przesłuchana ukraińska strona. Svitlana P. zarzeka się, że kuratorzy w Ukrainie wystawiliby jej bardzo dobre rekomendacje, a wcześniej nie miała żadnych problemów z prawem. Podkreśliła również, że zły stan fizyczny niektórych dzieci nie jest jej winą. Podopieczni mieli do niej trafiać z patologicznych rodzin, między innymi od matek, które spożywały alkohol w trakcie ciąży. Jednocześnie reprezentanci konsulatu Ukrainy wykonują kroki, aby wszystkie 10 dzieci trafiło z powrotem do swojej ojczyzny. Miasto, z którego przyjechały, nie jest bowiem objęte działaniami wojennymi.