Cieszy się ze współpracy z Miastem, które jego zdaniem na tym korzysta. O tym, dlaczego Poznań nazywany jest tęczową stolicą Polski i dlaczego jego mieszkańcy są bardziej tęczowi niż brunatni rozmawiam z Arkiem Klukiem, społecznikiem, gejem aktywistą i prezesem Stowarzyszenia Grupa Stonewall. Już w sobotę w Poznaniu Marsz Równości.
Marek Jerzak: Co czujesz, jak ktoś cię nazywa „pedałem”?
Arek Kluk: Zależy jakie ma intencje, bo my sami na siebie mówimy „pedały”. Ja też od kilku lat staram się to słowo odczarowywać. Stąd też ten baner „Pedały z Kobietami”, który był stworzony m. in. przeze mnie na manifę w 2018 roku. To jest tak jak z niemieckim słowem „schwul” albo słowem „queer”. Kiedyś obydwa miały negatywne konotacje i były używane przez naszych przeciwników. Z czasem zostały przejęte i zaczęły być dobrze kojarzone. Tak samo zamierzam działać ze słowem „pedał” właśnie. Chodzi o to, by wyciągać broń z ręki naszych przeciwników. Nie ma lepszych sposobów. Nie wymarzę tego słowa ze słownika, który funkcjonuje mniej lub bardziej oficjalnie. Lepiej sprawiać, by przestawało mieć negatywną moc.
M.J.: A ludzie, których spotykasz w Poznaniu, używając słowa „pedał”, mówią to częściej w kontekście pozytywnym czy raczej negatywnym?
A.K.: Ja zdecydowanie przez moją bańkę, w której żyję i przez to, w jakim środowisku się poruszam, częściej sformułowanie to słyszę w kontekście pozytywnym niż negatywnym. Nie pamiętam, kiedy ostatnio usłyszałem za sobą słowo „pedał” chociażby na ulicy.
M.J.: A w Poznaniu jesteś przecież w pewnym stopniu osobą rozpoznawalną.
A.K.: Zgadza się. Chodzę ze swoim chłopakiem za rękę po ulicy, więc generalnie spodziewałbym się, że często będzie padać za mną „pedał”. To jednak się nie dzieje.
M.J.: W momencie, kiedy organizowałeś swój pierwszy marsz, nie obawiałeś się tego, że staniesz się bardzo rozpoznawalny, co może później utrudnić ci życie?
A.K.: Wiesz co, nigdy o tym nie myślałem w ten sposób. Wydaje mi się, że jeżeli chodzi o aktywistów, to wszyscy mamy to z tyłu głowy, że jak się już podejmujemy działania aktywistycznego, to jest to nieodłączna rzecz. Chodzi o ryzyko, że staniemy się bardziej rozpoznawalni i przypisani już do danej grupy. To jest tak jak z polityką. Jak ktoś wchodzi w politykę, to też już wie, że straci anonimowość. Jak podejmowaliśmy decyzję o założeniu grupy Stonewall, to nigdy nie mieliśmy i ja osobiście nie miałem strachu przed tym. Z tym trzeba po prostu żyć.
M.J.: Ale jednak marsz organizujesz w Poznaniu, a nie w Białymstoku, gdzie może, jak wskazuje historia, byłoby trudniej.
A.K.: No tak. Tutaj osiedliłem się, by studiować i to miasto mi się spodobało, to miasto pokochałem. To, co się wydarzyło w tym mieście w kontekście organizacji marszów i pride’ów jest oczywiście wynikiem tego, że jesteśmy w Poznaniu i działamy właśnie z tym miastem. Nie wiem, jakby było w innym miejscu w Polsce, gdyby zastosować podobne mechanizmy i podobne działania, na przykład w takim Białymstoku.
M.J.: Mówią, że Poznań jest tęczową stolicą Polski. Czy tak jest naprawdę? Z czego to wynika?
A.K.: To wynika w sumie z łatki, którą ludzie nam przypięli. To nie my wymyśliliśmy ten slogan, lecz są to opinie, które do miasta przylgnęły po pierwszych latach działalności grupy Stonewall. To wszystko, co się wydarzyło w tym mieście, wygenerowało ten slogan „Tęczowa Stolica Polski”.
M.J.: A co się wydarzyło?
A.K.: Pierwszy urzędujący prezydent miasta biorący udział w Marszu Równości. Pierwsze ulice w Polsce udekorowane tęczowymi flagami, pierwsze tramwaje udekorowane tęczowymi chorągiewkami. Dużo tych elementów było po raz pierwszy. Oczywiście my tego też nie wymyśliliśmy od zera. Są to rzeczy, które dzieją się w wielu innych krajach i my to po prostu przenieśliśmy na nasz polski rynek. Poszliśmy odważnie ich śladem. Udało się.
M.J.: Powiedz mi, tak z punktu widzenia przeciętnego poznaniaka, czyli w większości osób heteroseksualnych. Po co mieliby oni przyjść na sobotni marsz?
A.K.: Żeby zobaczyć, jak wygląda uśmiechnięta, szczęśliwa, radosna Polska. Taka, która jest otwarta na wszystkich. W sobotę zobaczą radosny Poznań. Zobaczą miasto, które nie wyklucza, lecz zaprasza.
M.J.: Wiele osób ci powie, że oni nie chcą widzieć nagich mężczyzn albo dziwnie poprzebieranych osób.
A.K.: To są stereotypy, które wciąż krążą. Oczywiście z mojego punktu widzenia nawet jeżeli są mężczyźni bez koszulek, to nie jest żaden problem. Jak wybieramy się na plażę w Mielnie albo w Międzyzdrojach, to też mamy festiwal nagości i seksapilu na ulicach, czy deptakach. Zresztą przy dobrej pogodzie wystarczy przejść się nad Wartę czy na Cytadelę, by zobaczyć mężczyzn bez koszulek. Oczywiście, żeby zaznaczyć – nie ma w Poznaniu na marszu w pełni nagich osób, bo to nie jest festiwal wyzwolenia i nagości, tylko to jest festiwal równości. Wiadomo, że ludzie przebierają się w różne stroje, reprezentują różne formy ekspresji. Zwłaszcza przy dobrej pogodzie, naturalnym jest, że tych ciuchów jest mniej niż więcej. Nikt w czerwcu przecież nie wyjdzie w zimowej kurtce.
M.J.: Przed laty popularnym hasłem przy okazji podobnych wydarzeń było „Niech nas zobaczą”. Czy ten slogan nadal jest aktualny?
A.K.: To była pierwsza kampania, która wystartowała w Polsce w kontekście walki o równouprawnienie osób LGBT Plus. Spotkała się z bardzo głośnym odzewem i skrajnymi reakcjami społeczeństwa. Teraz jednak jesteśmy już w zupełnie innym miejscu. Mamy za sobą festiwal coming outów (red. publicznego przyznawania się do własnej orientacji). Kilkanaście lat od tamtej pory mamy za sobą posłanki, europarlamentarzystów ze społeczności LGBT Plus. Uzyskują oni dobre wyniki w wyborach. Mamy też za sobą gwiazdy ekranu, które też są po coming outach. Nie ma dnia, by w głównych mediach nie był poruszany temat osób LGBT Plus.
M.J.: Można więc powiedzieć, że temat już nie bulwersuje i jest w pewnym sensie nieco „oklepanym”?
A.K.: Dosłownie, dosłownie tak jest i o to chodziło. To wynik pracy aktywistów z całej Polski. Przez osiem lat rządów PiS-u staliśmy się nieodłącznym elementem demokratycznej strony sceny politycznej. Już ciężko być przeciwko osobom LGBT Plus, jeżeli jest się za koalicją, która teraz rządzi. Udało nam się pokazać, że jest nas wielu, że jesteśmy wszędzie, w każdej sferze życia ludzkiego, czy to w szkołach, czy to w szpitalach, na ulicach i w tramwajach. Nie ma w tym kraju miejsca, społeczności, gdzie seksualne mniejszości LGBT Plus by nie występowały. Nawet w Kościele jest nas sporo.
M.J.: Można ogłosić sukces?
A.K.: Jeszcze sporo pracy przed nami, bo na gruncie równouprawnienia nic się nie zmieniło. Jest jeszcze robota do wykonania. Jednak zmiana społecznościowa czy mentalnościowa w Polsce mimo wszystko nastąpiła. I to szybciej niż myśleliśmy, że nastąpi.
M.J.: Czyli jak zwykle przepisy nie nadążają za zmianami w społeczeństwie?
A.K.: Jak i w wielu innych aspektach życia w tym kraju.
M.J.: Czy jest jakaś taka osoba, którą chciałbyś szczególnie zobaczyć na marszu w Poznaniu?
A.K.: Ja generalnie najbardziej cieszę się z tego, jak widzę mieszkańców naszego miasta. Osoby, które są lokalnymi autorytetami z różnych dziedzin, architektury, fotografii, etc. To pełen przekrój – od polityki po ludzi działających społecznie. Cieszę się, gdy widzę mieszkańców, którzy wcale nie są członkami naszej mniejszości, ale są naszymi sojusznikami lub chcą się nimi dopiero stać i właśnie dlatego pierwszy raz przychodzą na marsz. To jest dla mnie najbardziej wartościowe. To dowód, że strefa miejska jest dla wszystkich ludzi, którzy tworzą to miasto. Dążymy do tego, by marsz był wspólnym i nieodłącznym elementem sceny kulturalnej Poznania.
M.J.: A wysłałbyś prezydentowi elektowi zaproszenie na marsz?
A.K.: Z wielką chęcią. Z przeciwnikami, nawet największymi, trzeba rozmawiać, bo jak się okopiemy na swoich pozycjach, to nie będzie żadnej możliwości, żeby zneutralizować emocje. Nie musimy uznawać swoich poglądów, ale możemy ze sobą rozmawiać. Tak samo było w 2015 r., gdy z tęczową flagą braliśmy udział w pierwszych manifestacjach KOD-u. Było wiele głosów oburzenia ze strony zwolenników Platformy Obywatelskiej. Pytali, po co ta tęczowa flaga. Teraz ci sami ludzie przychodzą na marsz, by nas wspierać. Idą z nami ramię w ramię, tak jak my szliśmy razem z nimi w manifestacjach w obronie demokracji, w Łańcuchach Światła czy w Czarnych Protestach. Nie ma innej ścieżki.
fot. Archiwum Grupy Stonewall
M.J.: Czyli prezydent elekt, jeśli tylko zechce, może liczyć na miejsce na jednej z pełnych muzyki platform?
A.K.: Jak każdy, kto chciałby nauczyć się czegoś nowego i poczuć energię.
M.J.: A jak dziś wygląda współpraca z władzami miasta w zakresie organizacji marszu?
A.K.: Wygląda dobrze. Nawet bym powiedział, że na niektórych polach bardzo dobrze. Od dwóch lat Poznań jest współorganizatorem Poznań Pride. Nie jesteśmy więc petentami, lecz działamy razem. Zależało nam na tym, by Miasto nie tylko współfinansowało festiwal, ale też go współorganizowało. To podnosi rangę wydarzenia.
M.J.: Czyli jest teraz tak, jak na zachodzie Europy?
A.K.: Dokładnie tak, jak np. w Amsterdamie, który organizuje wręcz festiwal od A do Z.
M.J.: No a miasto jaki ma w tym interes?
A.K.: Dzięki temu buduje sobie dobry PR, dba o wizerunek. To m.in. wzmaga tęczową turystykę, a społeczność LGBT Plus nie należy do najbiedniejszej części społeczeństwa. Miasto pokazuje też osobom, które migrują wewnątrz kraju, że być może Poznań jest warty uwagi jako miejsce, w którym można się osiedlić.
M.J.: Obserwując środowisko spotkałeś takie przypadki, by ktoś przyjechał na Marsz i stwierdził, że chce się przenieść do Poznania z innego miasta, które może jest mniej otwarte?
A.K.: Tak, tak, mamy takie historie. Znam konkretne osoby, które przeniosły się na studia. Było to widać szczególnie w pierwszych latach ostatnich rządów PiS-u. Wówczas był największy kontrast między Poznaniem a pozostałą częścią kraju. Jeżeli ktoś nie chciał się wyprowadzać z kraju, to często wybierał Poznań.
M.J.: A samo miasto jak jeszcze korzysta chwaląc się swą tęczową polityką i polityką otwartości?
A.K.: Są pewne kryteria, które miasto musi spełnić organizując duże wydarzenia, jak np. międzynarodowe kongresy. Oprócz odpowiedniej liczby miejsc noclegowych musi pokazać, jak prowadzi politykę równościową. Współpracujemy pod tym względem z Poznańską Lokalną Organizacją Turystyczną. Na końcu zyskują na tym taksówkarze, hotelarze, restauratorzy, całe miasto.
M.J.: A obserwując scenę polityczną, nie obawiasz się, że za kilka lat Poznań stanie się nieco bardziej brunatny niż tęczowy, tak jak to było w pewnym stopniu za czasów Ryszarda Grobelnego? Marsze były wówczas rozpędzane przez policję.
A.K.: Poznań to ludzie, a nie tylko prezydent miasta, który zresztą przez tych ludzi jest wybierany. W najczarniejszym scenariuszu nie widzę opcji powrotu tego, co już było w tamtych zamierzchłych czasach. Praca z tym miastem i społeczeństwem zaszła już tak daleko, że nie da się do tego zawrócić. Musielibyśmy naprawdę wysiedlić tych ludzi z Poznania i wprowadzić tutaj jakichś innych i mniej otwartych.
M.J.: Czyli nie ma lepszego miejsca do życia dla społeczności LGBT w Polsce?
A.K.: Ja tak uważam. Nie ma. Oczywiście to mało obiektywna wypowiedź, bo nie mieszkałem w każdym polskim mieście. W oparciu o opinie, które do mnie docierają i porównanie polityk miejskich uważam jedna, że Poznań jest miastem na szczycie mojej listy.
M.J.: Zapraszasz więc całe to miasto na sobotni Marsz Równości?
A.K.: Zapraszam wszystkich, którzy chcą poczuć tę samą energię, którą czuję organizując już mój 10. Marsz Równości. Ta energia nieustannie mnie napędza do działania przez kolejne lata. Jeżeli ktoś lubi sytuacje, gdzie ludzie są dla siebie życzliwi, mili i spotykają się, jeśli ktoś lubi emocje tłumu, jak na przykład na stadionie Lecha, to równie dobrze może przyjść na Marsz Równości.
fot. wPoznaniu.pl/Łukasz Gdak (archiwum)
Czytaj także: Sanah właśnie to zdradziła. Na to czekaliście. Gdzie? Na stadionie w Poznaniu