Reportaż

2. rok wojny w Ukrainie. Historia Aliny i Anastazji: „Ogromną pomoc otrzymałyśmy od Polaków. Teraz chcemy ją zwrócić”

24 lutego 2022 roku – tę datę w Ukrainie zna każdy. Zmieniła i odebrała życie wielu mieszkańcom Charkowa, Kijowa, Mariupola, Chersonia, Buczy i innych miast niepodległej Ukrainy. W tym dzieciom kilkuletnim i kilkumiesięcznym. Za ogrom krzywd odpowiada Rosja, która po dwóch latach pełnoskalowej wojny nie zamierza wyhamować. Jednak tam, gdzie ogrom zła, pojawia się też promyk nadziei i dobra. Tymi promykami niosący wiarę w lepsze jutro w pierwszych dniach wojny byli Polacy.

Historia Aliny:

Alina Lupowa chwilę przed wojną w Ukrainie wyjechała z ówczesnym chłopakiem z Odessy do Krzywego Rogu, do jego rodziców. Cieszyli się spokojnym życiem. Sielankę przerwała nagła inwazja rosyjskich wojsk. Przy sobie mieli tylko niezbędne rzeczy i dokumenty.

– Moja mama pracuje i mieszka w Polsce od kilku lat. Jest operatorem żurawia wieżowego. Dzwoniła i prosiła, żebym wyjechała z Ukrainy. Powiedziałam, że nie wyobrażam sobie wyjazdu i muszę zostać. I zostałam – przyznaje Alina.

W obliczu rosnącego niebezpieczeństwa z Aliną skontaktował się jej młodszy brat. – Odbyliśmy ze sobą szczerą rozmowę. Opowiadał o swoich znajomych z Charkowa, którzy mówili, jak jest bliżej frontu – opowiada. To on na początku marca przekonał siostrę, żeby wyjechała do Polski, do mamy. Poprosił, żeby jechała razem z jego żoną i dzieckiem. – Drugiego marca już byliśmy w drodze do Polski, od razu do Poznania. Potem się zakochałam w tym mieście – dopowiada.

Jednym z najtrudniejszych aspektów było zrozumienie, że świat, który znali, już nie istnieje. Widok cierpienia swoich rodaków w Ukrainie dawał Alinie motywację do działania. Jej telefon stał się „infolinią” dla przyjaciół i znajomych w Ukrainie, którzy szukali wsparcia i porad. Równocześnie pomagała innym uchodźcom w Polsce, stając się dla nich punktem odniesienia i wsparciem. – Wśród pierwszych wyzwań było pomaganie dziewczynom, które jechały z dziećmi z Ukrainy. Trzeba było szybko reagować, pomagać, szukać mieszkania, dokumentów, pracy. To naprawdę był duży wysiłek i praca 24 na 7 – opowiada.

Alina Lupowa (fot. Łukasz Gdak/wPoznaniu.pl)
Alina Lupowa (fot. Łukasz Gdak/wPoznaniu.pl)

To dopiero początek. Wojna w Ukrainie trwa

Do Aliny zaczęły przyjeżdżać znajome. Odbierała je z dworca, przewoziła do domu, szukała wolontariuszy lub rodzin z mieszkaniami, które zgodzą się pomóc. Rozmieściła tak około 11 rodzin.

Po przyjeździe do Poznania zaczęła też chodzić na wszystkie możliwe pokojowe protesty. Na początku było ich mnóstwo. Była wszędzie, także w roli przemawiającej. Pomagała organizatorom zbierać ludzi i angażować ich w protesty pokojowe. Z czasem stworzyła z polską koleżanką grupę na Facebooku, na której dzieliły się informacją o różnych wydarzeniach w Poznaniu. Pisała o spotkaniach integracyjnych, możliwościach, gdzie można się poznać w Poznaniu.

– Poza tym zbierałam różne rzeczy i przekazywałam je do Ukrainy. Dołączyłam do inicjatywy działacza społecznego Marcina Staniewskiego „Zupa dla pokoju”. Byłam tam zaangażowana przez pięć miesięcy. Akcja polegała na tym, że rozdawaliśmy ciepły posiłek dla wszystkich, którzy tego potrzebowali. To było z myślą o Ukraińcach i Białorusinach, ale w praktyce dla każdego, kto się zgłosił. Byłam też na kursie języka polskiego w szkole językowej «Польська з любов’ю» (Polski z miłością). Później zaprosili mnie do wzięcia udziału w projekcie, serii podcastów motywacyjnych dla obcokrajowców. Rozmawiałyśmy na różne tematy z osobami, które doświadczyły wojny, przyjechały tu i nie złamały się. Działają, robią coś i są świetnym przekładem dla innych, żeby nie poddać się i dalej żyć – opowiada Alina.

Nie każdy odnalazł się w nowej, polskiej rzeczywistości. Alina mówi, że w jej kręgu znajomych podział na tych, którzy zostają, a na tych, którzy wracają do domu do Ukrainy wynosił pół na pół. Wyjeżdżają głównie z powodu trudności z integracją, nauką języka i znalezieniem pracy.

– Większość osób, które nie przetrwały wyzwań życia w nowym kraju, wróciła do domu z powodu trudności finansowych i psychologicznych. Te, które zostały, często borykają się z trudnościami znalezienia godnej pracy, szczególnie jeśli mają małe dzieci. Często jest to nie tylko kwestia finansowa, ale także brak odpowiedniego harmonogramu pracy, co sprawia, że trudno pogodzić pracę z opieką nad dziećmi, jeśli jesteś tu sam bez wsparcia rodziny – przyznaje Alina.

Na jednym z pokojowych protestów poznała Anastazję.

Anastazja Kochniewa i Alina Lupowa (fot. Łukasz Gdak/wPoznaniu.pl)
Anastazja Kochniewa i Alina Lupowa (fot. Łukasz Gdak/wPoznaniu.pl)

Historia Anastazji

– Wojna wybuchła, gdy moja córka miała miesiąc. Był to bardzo trudny czas, musiałam podjąć decyzję, co dalej robić – zaczyna swoją historię Anastazja Kochniewa.

Miała brata w Gdańsku, więc najpierw z miesięczną córką i 15-letnim synem pojechała do Gdańska, a miesiąc później do Poznania. Tutaj zaczęła uczyć się języka polskiego, uczestniczyć w różnych kursach. Pracowała jako wolontariuszka, prowadząc zajęcia dla dzieci i dorosłych z Ukrainy. Potem zaczęła pomagać w fundacji polsko-kazachstańskiej „Moje Skrzydła”. Zajmuje się ona organizacją działań dla dzieci i dorosłych z Polski, Ukrainy i Białorusi. Rozpoczęła też pracować w domu kultury. Pracuje tam już prawie dwa lata i prowadzi różne grupy integracyjne. W październiku utworzyła Fundację Centrum Integracji Kobiet, w której jest prezeską. Tam robi różne rzeczy: od biznesowych konferencji po prowadzenie klubów językowych dla Ukraińców i Białorusinów. Pracuje też z dziećmi psychologicznie, wspiera je i pomaga im rozwijać empatię. Stara się pokazywać każdej kobiecie, że jest wyjątkowa. Prowadzi też spotkania i warsztaty dla dzieci i dorosłych.

– Na samym początku było trudno, ale teraz jest lepiej. Dziewczyny zaczynają uczyć się języka i integrować. Różnica między dzisiaj i początkiem jest ogromna. W pierwszych miesiącach było trudno, nie znały kultury, nie wiedziały, gdzie szukać pomocy dla dzieci. Ale teraz widzę, że dziewczyny zaczynają wierzyć, że mogą żyć dalej i im się uda. Robią to z myślą o swoich dzieciach – mówi Anastazja.

Mimo to i ona dostrzega, że nie każdy myśli o Polsce, jako miejscu do życia. Niektóre kobiety, które zna, zastanawiają się nad swoja przyszłością, inne koncentrują się na życiu tu i teraz, ponieważ wojna może trwać jeszcze latami. Dla kobiet z małymi dziećmi trudnością może być znalezienie opieki, integracja społeczna czy nauka języka. Z kolei dla tych z nastolatkami ważne jest zapewnienie im wsparcia w czasie trudnego okresu. – Sama łącze opiekę nad małym dzieckiem i nastoletnim. Wszystko wymaga innego podejścia. Dla syna największym problemem było to, że nie było miejsca w polskiej szkole. Dlatego uczy się zdalnie w ukraińskiej, ale przez to brakuje mu realnego kontaktu z rówieśnikami – wyjaśnia Anastazja.

Anastazja Kochniewa (fot. Łukasz Gdak/wPoznaniu.pl)
Anastazja Kochniewa (fot. Łukasz Gdak/wPoznaniu.pl)

Wojna w Ukrainie. „Otrzymałyśmy pomoc, teraz chcemy ją przekazać dalej”

Często ukraińskie kobiety muszą łączyć pracę z opieką nad dziećmi, co utrudnia uczestnictwo w spotkaniach organizowanych w Fundacji Centrum Integracji Kobiet. Dlatego organizatorki starają się tworzyć takie wydarzenia, które będą przyjazne dla rodzin, np. zapewniając opiekę nad dziećmi podczas spotkań. W fundacji starają się oferować różne formy wsparcia, aby pomóc kobietom poradzić sobie z wyzwaniami, z jakimi się zmagają.

– Kiedy przyjeżdża się do innego kraju, kluczowe znaczenie ma otwartość na nowe doświadczenia oraz aktywność w procesie adaptacji. Bardzo mi pomogli ludzie, gdy przyjechałam. Nie można się bać prosić o pomoc. Polacy są naprawdę życzliwymi ludźmi, którzy chętnie oferują wsparcie i pomoc. Dla mnie spotkanie tak wielu serdecznych osób było niezwykle budujące – mówi Anastazja.

Wymienia, że teraz najbardziej poszukiwaną pomocą nie jest ta materialna, ale informacyjna. Na przykład to, gdzie można uzyskać pomoc w sprawach urzędowych, mieszkaniowych, czy w zatrudnieniu.

– W obliczu fake newsów i propagandy rosyjskiej ważne jest też pokazanie, że w Polacy nadal wspierają Ukrainę. Możemy nadal razem działać, organizując integracyjne wydarzenia czy zbiórki dla potrzebujących – dodaje Anastazja.

Anastazja wraz z Aliną organizują spotkania i różne wydarzenia na własną rękę, przy wsparciu wolontariuszy. Mają mnóstwo pomysłów i chętnych do pomocy, ale na razie wszystko, co robią absorbuje ich czas, finanse i siły. Marzą o tym, że uda im się dostać dofinansowanie zewnętrzne, żeby mieć większe pole do działania i dalszą możliwość motywowania i pomocy innym.

– Jestem bardzo wdzięczna, że mam możliwość się podzielić swoją historią i przykładem. Bardzo dziękuję wszystkim ludziom z Polski, wolontariuszom, organizacjom, fundacjom, nowym znajomym za niesamowite wsparcie i pomoc dla Ukrainy. 24 lutego 2024 staniemy ramię w ramię i pokażemy, że jesteśmy siłą, że nie można nas złamać. Jesteśmy razem w tej walce, każdy na swoim froncie – dziękuje Alina.

"Najważniejsza jest wiara w dobro" - przekonują (fot. Łukasz Gdak/wPoznaniu.pl)
„Najważniejsza jest wiara w dobro” – przekonują (fot. Łukasz Gdak/wPoznaniu.pl)

Czytaj też: 2 lata inwazji Rosji na Ukrainę. W tych miejscach w Poznaniu można wesprzeć Ukrainki i Ukraińców [LISTA]

Maciej Szymkowiak
Zdarzyło się coś ważnego? Wyślij zdjęcie, film, pisz na kontakt@wpoznaniu.pl