W przeszłości pokonały chorobę. Teraz same wspierają osoby zmagające się z rakiem piersi. Przedstawicielki stowarzyszenia RakujeMy Jak Chcemy można spotkać na oddziałach dwóch poznańskich szpitali.
Z Anną Piłat-Bredow, Dorotą Kruszoną i Edytą Szelewicką spotykamy się w parku Stare Koryto Warty. Jeszcze niedawno zmagały się z nowotworem piersi. Gdy choroba ustąpiła, postanowiły zaangażować się i wesprzeć inne kobiety, które usłyszały tą samą diagnozę. – Uważam, że w pewnym sensie to choroba osamotnienia – tłumaczy Edyta. – Można mieć wsparcie, a i tak doświadczyć tego, że część ludzi od ciebie się odsuwa. Pewnie ze strachu. Nie potrafią się zachować, nie wiedzą, co powiedzieć i o czym mogą z nami rozmawiać. Zdrowy chorego nie zrozumie.
Wsparcie na każdym etapie choroby
Stowarzyszenie RakujeMy Jak Chcemy powstało w październiku 2021 r. Jest organizacją działającą w Poznaniu, oddaną idei pomocy chorym na raka piersi. „Pracujemy z pełnym oddaniem, aby droga chorych na raka dziewczyn i wszystkich potrzebujących dookoła była łatwiejsza” – informuje.
Celem stowarzyszenia jest m.in. prowadzenie grupy wsparcia w mediach społecznościowych, organizowanie webinarów z ekspertami w dziedzinie leczenia, wolontariat w dwóch poznańskich szpitalach, organizowanie spotkań towarzyskich w trakcie i po leczeniu onkologicznym czy propagowanie i edukacja o profilaktyce oraz najnowszych terapiach i sposobach leczenia.
Jedną ze współzałożycielek stowarzyszenia jest Anna, która na raka piersi zachorowała pięć lat temu. – My chorujące często szukamy wsparcia w mediach społecznościowych – opowiada. – Poznałyśmy się w internecie, podczas leczenia czy na korytarzach szpitalnych. W pewnym momencie, wspólnie z sześcioma dziewczynami, stwierdziłyśmy, że chcemy sformalizować nasze działania. Zależało nam na wolontariacie w szpitalach. Uważałyśmy, że właśnie pomoc na samym początku choroby jest najbardziej potrzebna. Chodzi o to, by poznać kogoś, kto przeszedł przez to samo, kto nie wprowadza w błąd – podkreśla.
Na początku 2021 r. Światowa Organizacja Zdrowia (WHO) ogłosiła, że rak piersi jest obecnie najczęściej diagnozowanym nowotworem na świecie. Wyprzedził tym samym raka płuc.
Według szacunków WHO, co roku nowotwór piersi rozpoznaje się u 12 proc. kobiet na świecie. W Polsce każdego roku ok. 20 tys. kobiet dowiaduje się, że choruje. Z chorobą żyje obecnie ok. 140 tys. Polek.
– Niestety coraz więcej dziewczyn w młodszych wieku słyszy diagnozę – przyznaje Anna. – Doceniamy pracę Amazonek i współpracujemy z nimi. Uważamy jednak, że skoro coraz więcej młodych i aktywnych zawodowo kobiet choruje, to łatwiej im będzie poszukać wsparcia w mediach społecznościowych. Działalność naszego stowarzyszenia to efekt zmian pokoleniowych. W tej chwili docieramy do 1700 osób – dodaje.
Edyta podkreśla znaczenie wsparcia, które zapewnia stowarzyszenie. – Mowa choćby o prostym pytaniu o samopoczucie. Hasła „dobre” lub „złe” niby są oczywiste, ale pacjentki onkologiczne inaczej rozumieją to odczuwanie – tłumaczy. – W stowarzyszeniu wspieramy się w chorobie, ale jesteśmy też dla siebie wsparciem w życiu codzienny – zapewnia.
Na wyciągnięcie ręki
Doświadczenie, które posiadają członkinie stowarzyszenia, nie jest bez znaczenia. – Niektóre osoby wrzucają swoje wyniki badań bez danych wrażliwych. Te, które chorowały w przeszłości i miały podobne parametry, mogą opowiedzieć o etapach swojego leczenia – wyjaśnia Anna.
W podobnym tonie mówi Edyta. – Nie chodzi o to, żeby diagnozować pacjentkę. Tylko o to, by pokazać, jakie są możliwości. Zawsze finalnie zachęcamy do konsultacji z lekarzem. To jest ważna rzecz, żeby czuć wsparcie na każdym etapie procesu chorowania i zdrowienia – podkreśla.
Stowarzyszenie zachęca też do regularnych badań. – Warto badać piersi u kogoś, kto się na tym zna. Tego też uczymy – zaznacza Anna. – Problem dotyczy głównie młodych dziewczyn, które często słyszą: „Pani ma 30 lat? To na pewno nic pani nie jest”. Takim kobietom radzimy, by się nie poddawały i poszukały innego lekarza. Często to może uratować życie – dodaje.
Edyta diagnozę usłyszała w pandemii. – Był wtedy problem, żeby dostać się na diagnostykę. Wszędzie słyszałam, że teraz jest zamknięte – opowiada. – Nawet jeśli mamy wsparcie najbliższych i jest ono mega ważne, to właśnie brakowało mi takiej formy, jaka jest w stowarzyszeniu. Klikam i mam. Mogę o wszystko zapytać – przyznaje.
Choroba to droga
Przedstawicielki stowarzyszenia podkreślają, że są różne stadia radzenia sobie z chorobą. Wiedzą o tym z własnego doświadczenia. – Każda z nas radzi sobie na własny sposób. Nie negujemy tego. Akceptujemy, że ktoś potrzebuje czegoś innego – zapewnia Edyta.
Edyta mówi o sobie, że ma mocny charakter. Była managerką, gdy postanowiła otworzyć własną działalność. – Najpierw zdarzył się lockdown, a następnie choroba – wspomina. – Stwierdziłam, że to jest idealny czas na realizowanie swoich pasji, będąc osobą manualną, zaczęłam tworzyć m.in. amigurumi – dodaje.
Dorota najpierw wykryła nowotwór wątroby. Dopiero późniejsza diagnostyka wykazała, że kobieta ma raka piersi z przerzutem do wątroby. – Jedyny raz tak naprawdę się poryczałam – przyznaje. – Następnego dnia powiedziałam, że ta choroba mnie nie pokona. Najtrudniejsze było powiedzenie własnym dzieciom o tym, że choruję. Były już wtedy dorosłe – opowiada.
Kobieta leczenie traktowała jako drogę. – Najpierw miałam cztery chemie, badania, kolejne chemie. To wszystko było etapem w leczeniu – zapewnia. – Nie miałam czasu na czekanie, bo musiałam zoperować wątrobę. Zdecydowałam się też na całkowitą mastektomię. Dwie operacje miałam w ciągu półtora miesiąca. Doszłam do siebie. Jestem jeszcze bardziej aktywna niż wcześniej. Nauczyłam się cieszyć z małych rzeczy. Dzisiaj wiem, że sukcesem jest każda mała rzecz i każdy przeżyty dzień – podkreśla.
Anna diagnozę usłyszała w wieku 44 lat. – Przez 20 lat pracowałam jako sędzia. To praca w ciągłym biegu, która nie ma określonych godzin. Odpoczynkiem były wyjazdy z rodziną – mówi. – Diagnozę usłyszałam, gdy moje dzieci miały 6 i 10 lat. Zatrzymałam się. Nagle okazało się, że praca jednak nie jest najważniejsza. Bardzo źle to przeżyłam. Zaczęłam czytać i szukać informacji – wyjaśnia.
Okres leczenia był trudny. – Szybko zaczęłam operacją, a później była chemioterapia – relacjonuje. – Dzieciom nie powiedziałam, że mam raka. Ryczałam po kątach. Przyjmowałam chemię podczas wakacji. Brałam ją w Poznaniu i jechałam do dzieci nad morze czy w góry. Sama słabo sobie radziłam. Musiałam skorzystać z pomocy specjalistów, brałam antydepresanty. To jest ważne, że ktoś może sobie nie radzić i nie ma w tym niczego złego – zapewnia.
Własne zasady
Choroba zmienia osoby, które jej doświadczają i które z nią wygrywają. – Wiedziałam, że mojej pracy nie da się połączyć z chorobą. Obecnie jestem sędzią w stanie spoczynku. Dzięki temu mam czas, który poświęcam dzieciom i na działalność w stowarzyszeniu – mówi Anna. – Czuję, że odżyłam. Staram się podróżować. Nie czekam. W każdej chwili mogę przecież usłyszeć, że rak wrócił. Nic nie jest dane raz na zawsze. Dlatego warto żyć „teraz”, bo „później” może już nie być – zapewnia.
W podobnym tonie mówi Edyta. – Nie chcę deprecjonować innych chorób, ale w moim odczuciu jest jedyną chorobą, po której stwierdza się, że nie można już niczego odkładać – zauważa. – Cieszymy się drobnymi rzeczami, drobnymi momentami naszego życia – dodaje.
O tej asertywności mówi też sama nazwa stowarzyszenia: RakujeMy Jak Chcemy. – To oznacza, że chorobę przeżywamy na własnych warunkach. Nie ona nami rządzi, tylko my nią – podkreśla Dorota.