Była najmłodszą debiutantką na tegorocznej opolskiej scenie. Wybrała ją Rada Artystyczna 61. KFPP po przesłuchaniu kompozycji pt. „Hit lata”. Na scenie zmierzyła się z klasyką, czyli utworem „Pod papugami” Czesława Niemena w otoczeniu 55-osobowej orkiestry prowadzonej przez Patryka Sikorę. Poza tym wystąpiła w filmach, m.in. horrorze „Annabelle: Narodziny zła”. 18-letnia Lou Lou Safran dorastała w Los Angeles, ale nie zapomina o swoich poznańskich korzeniach.
Maciej Szymkowiak: Jak to się stało, że dziewczyna z Los Angeles przyjeżdża regularnie do Poznania?
Lou Lou Safran: Bo Poznań to jedno z najpiękniejszych i najlepszych miejsc świata! Ale też, bo jestem pół-Polką i pół-Amerykanką i moja mama pochodzi z Poznania. Urodziłam się w Los Angeles, ale w duszy czuję się bardziej Polką i kocham Polskę. Moi dziadkowie i wujek mieszkają w Poznaniu, więc jak najczęściej tu przyjeżdżam. Kocham też polską sztukę, kino, muzykę, spektakularne polskie lasy i jeziora. Mój tata urodził się w Nowym Jorku i wychował w Londynie, więc jesteśmy europejsko-amerykańską rodziną i część roku spędzamy w Europie.
M.S.: Twój tata był w Nowym Jorku, ale ty się urodziłaś w Los Angeles?
L.L.S.: Oboje rodzice przeprowadzili się tam, kiedy zaczęli pracować w show-biznesie. Kilka miesięcy później się spotkali, pobrali, a ja urodziłam się pięć lat później.
M.S.: Skończyłaś amerykańską szkołę?
L.L.S.: Niezupełnie. Od zerówki do matury chodziłam do francuskiej szkoły Le Lycée Français w Los Angeles, bo miała najbardziej międzynarodowy charakter i klasyczne wykształcenie. A między najbliższą rodziną w Europie i częstymi podróżami z powodu pracy moich rodziców i mojej, czuję się bardziej obywatelką świata z międzynarodowym wykształceniem.
M.S.: To w jaki sposób nauczyłaś się polskiego?
L.L.S.: Polskiego nauczyła mnie mama i codzienne rozmowy z rodziną w Polsce. Kocham też polskie filmy i muzykę, więc mam kontakt z językiem na co dzień.
M.S.: Po szkole zdecydowałaś, że chcesz grać i śpiewać. W filmach pojawiłaś się już jako kilkulatka, wystąpiłaś też jako najmłodsza debiutantka Krajowego Festiwalu Piosenki Polskiej w Opolu. Czy chcesz to jakoś połączyć, a może jednak skupisz się na jednej drodze?
L.L.S.: Od najmłodszego kocham muzykę i kino, wiec zawsze wiedziałam, że kiedy dorosnę, będę chciała się w pełni poświęcić pracy w nich. Nie potrafiłabym wybrać pomiędzy nimi i na szczęście nie muszę. Muzyka to jest to, co mi najgłębiej w duszy gra, ale mam też od dziecka obsesję na punkcie kina – aktorstwa, scenopisarstwa, reżyserii, operatorki, więc czasami pracuję nad jednym, czasami nad drugim, a czasami uda mi się łączyć projekty muzyczne i filmowe. Jak w ostatnim filmie, w którym gram główną rolę, ale zostałam też poproszona przez reżyserkę do napisania piosenki do filmu. Wydaje mi się, że muzyka i film się pięknie uzupełniają. Muzykę piszę, nagrywam i produkuję głównie sama, natomiast praca na planie filmowym to na każdym etapie współpraca z wieloma innymi ludźmi.
M.S.: Zaśpiewałaś utwór Niemena na KFPP w Opolu. Kto jest Twoim ulubionym polskim wykonawcą?
L.L.S.: Wojciech Młynarski. Jego utwory mają tak piękny klimat, melodie i teksty. Uwielbiam też muzykę Zbigniewa Wodeckiego, Krzysztofa Krawczyka, Jacka Kaczmarskiego, Illusion i Lipę (Tomasza Lipnickiego).
M.S.: Polskie nastolatki raczej rzadziej sięgają po ten rodzaj muzyki. Znasz polskie współczesne wokalistki, które są obecnie bardzo popularne, takie jak np. Sanah czy Daria Zawiałow?
L.L.S.: Tak, znam ich muzykę. Moje ulubione polskie klimaty to bardziej klasyka polskiej muzyki rozrywkowej i teatralnej jak np. Jacek Różański i Piwnica pod Baranami z Anną Szałapak na czele.
M.S.: Co najbardziej lubisz w Poznaniu? Jakie różnice dostrzegasz między Stanami a Polską?
L.L.S.: Poznań jest naprawdę przepiękny! Uwielbiam to, że ma energię dużego miasta i najśliczniejszy na świecie Stary Rynek. Można po nim jeździć rowerem, ze zgiełku wyjść na Cytadelę, wykąpać się w Rusałce, a wieczorem przejść się do Kontenerów nad rzeką i zobaczyć jakiś fantastyczny koncert artystów, którzy zjeżdżają się tu z całego świata. W większości amerykańskich miast nie ma jednego głównego centrum i życie jest bardziej rozproszone. Polska jest bardziej kameralna i przytulna. Ameryka jest ogromna i nie da się po niej poruszać bez samochodu. A propos, polscy kierowcy są fantastyczni, a amerykańscy naprawdę powolni. Ale trudno tak naprawdę mówić o wielkich różnicach między Polską a Stanami. Każdy kraj ma swoją specyfikę i szczególne piękno.
M.S.: A czego Polacy mogliby się nauczyć od Amerykanów?
L.L.S.: Na pewno uśmiechania się! W Ameryce można zawsze uśmiechnąć się do każdego i powiedzieć „cześć” na ulicy, a tutaj tego trochę brakuje. Może to ze względu na pogodę? (śmiech) Amerykanie wydają się o wiele bardziej przyjaźni i otwarci, ale to trochę kwestia pierwszego wrażenia. Potrafią być powierzchowni, a Polacy, nawet jeśli nie wydają się od razu pogodni, są naprawdę bardzo przyjaźni i czują głęboko.
M.S.: Masz jakieś ulubione dania w Polsce?
L.L.S.: Uwielbiam polskie jedzenie, ale proszę nie pytać mnie o ulubione restauracje, bo kiedy jestem w Poznaniu, jadam tylko u mojej Babi, która wspaniale gotuje! Kocham jej placek, pyzy, grzyby, w ogóle wszystkie klasyki polskiej kuchni.
M.S.: W Los Angeles można gdzieś zjeść polskie jedzenie?
L.L.S.: Tak, jest kilka bardzo dobrych polskich restauracji, ale żadna nie umywa się do kuchni mojej Babi w Poznaniu!
M.S.: Wróćmy jeszcze na chwilę do twojej działalności artystycznej. Jak dokładnie zaczęła się Twoja przygoda z filmem?
L.L.S.: Kiedy miałam 10 lat, zostałam wytypowana do małej roli w filmie „Wybór”, epickim romansie na podstawie powieści Nicholasa Sparksa. Reżyser zobaczył taśmę z jakimś moim występem i myślał, że świetnie pasuję, żeby grać córkę dwóch głównych bohaterów. W pierwszej mojej scenie filmowej pracowałam z Tomem Wilkinsonem, Theresą Palmer i Maggie Grace. Mieliśmy fantastyczną ekipę i plan nad oceanem w Północnej Karolinie i wciągnęłam się w tę pracę na dobre. Potem był casting do horroru „Annabelle: Narodziny zła”, w którym zagrałam jedno z czterech osieroconych dzieci prześladowanych przez lalkę-demona. Tego lata miałam przyjemność zagrać pierwszoplanowe role w dwóch filmach reżyserowanych przez młode, dynamiczne reżyserki, a po powrocie do Stanów za kilka tygodni będę zaczynać kolejną produkcję.
M.S.: A początki z muzyką?
L.L.S: Moja mama i wujek są muzykami, i od małego jestem otoczona muzyką, wszystkim od opery do hard rocka, brana na koncerty i sesje nagraniowe. Ale pisanie piosenek zaczęło się dla mnie od mojej fascynacji muzyką Arctic Monkeys w wieku około ośmiu lat, a szczególnie talentem Alexa Turnera. To właśnie on zainspirował mnie do gry na gitarze i komponowania własnych piosenek. Od tamtej pory ciągle w głowie układam nową muzykę, szukam melodii i słów.
Uwielbiam grać na różnych instrumentach: gitarze, basie, pianinie, układając nowe harmonie – to dla mnie najlepszy sposób na znalezienie balansu. Kiedy potrzebuję spokoju w głowie, od razu sięgam po gitarę. Uwielbiam też grać koncerty, bo zupełnie nic nie porównuje się do grania dla żywej publiczności! Zeszłego lata zagrałam pierwsze koncerty, właśnie w Poznaniu, między innymi w Mustangu i w Ogrodzie Szeląg, a w Los Angeles najbardziej lubię klub Troubadour. To właśnie na jego legendarnej scenie, gdzie przede mną debiutowali między innymi The Doors, Fiona Apple i Pearl Jam, miałam przyjemność grać swoje pierwsze amerykańskie koncerty.
M.S.: Teraz przygotowujesz się do wydania swojego debiutanckiego albumu.
L.L.S.: Tak, pod koniec roku wyjdzie mój pierwszy album „How to hang out with friends like nothing is wrong”, a pierwsze siedem singli z niego już jest w streamingu.
Czytaj też: II Festiwal Moniuszki w Poznaniu. Klasyka i nowoczesność na jednej scenie