Tylko u nas

Tomasz Linette: Ona już myśli, o tym, co będzie robić po karierze tenisistki

– Jesteśmy poznaniakami i wiemy, ile kosztuje sukces. To nie jest jak wygrana w Totolotku. To są lata pracy. Magda doskonale o tym wie. Zdaje sobie sprawę, że musi mieć rezerwę i pieniądze odłożone na wypadek kontuzji i tego, co będzie po karierze sportowej – o początkach kariery, sukcesie i pieniądzach, a także wielkiej determinacji rozmawiamy z Tomaszem Linette, ojcem tenisistki Magdy Linette.

Pańska córka rozpoczęła trenować grę w tenisa w wieku 5 lat. Czy garnęła się do tego sama, czy to była jednak bardziej pańska pasja?

Pierwszą rakietę dostała tak naprawdę, gdy miała 3,5 roku. Był to dosyć przypadkowy zakup, ponieważ byliśmy wtedy ze starszą córką na treningu w Olimpii. Miała wówczas zmienić dyscyplinę sportu z gimnastyki artystycznej na tenis ziemny. Magda, widząc, że siostra dostaje, też chciała i tak wypłakała swoją pierwszą rakietę. Nie leżała jednak ona bezczynnie w domu, bo córka zawsze ją brała i się nią bawiła. Odbijała piłkę przez poduszki i inne domowe przeszkody zbudowane w pokoju. W wieku 5 lat zaczęła odbijać od ściany i przez siatkę. Tak się to zaczęło.

Na początku to Pan ją trenował, ale potem zrezygnował. Dlaczego?

Jak zawsze mówię: jestem zwolennikiem rozdzielenia roli ojca i trenera. Nie chciałem przenosić emocji związanych z trenowaniem na nasze życie rodzinne. Mogłem się z nią bawić do 9 roku życia, ale tylko poprzez naukę podstaw. Przy okazji szukałem kogoś, kto byłby w stanie objąć ją opieką trenerską. Obserwowałem też, czy dalsze treningi mają sens, bo gdyby nie chciała już grać w tenisa, to byłoby głupotą ją zmuszać. Widziałem jednak, że zaangażowanie jest, zwłaszcza do rywalizacji, więc znaleźliśmy jej pierwszego trenera – Michała Dembińskiego. Miał drużynę starszych dziewczyn, bo nie było rocznika Magdy. W czasie treningów jednak nie było widać większej różnicy w umiejętnościach. Oczywiście poza różnicą wzrostu, którą niwelowała swoją sprawnością fizyczną.

Gdy tak dobrze sobie radziła, domyślił się Pan, że ma duży potencjał?

Trudno to było wtedy ocenić, bo nie miałem szerszego odniesienia. Nie widziałem, jak grają inne dziewczyny w Polsce. Dopiero jak pojechała w wieku 8 lat na ogólnopolski turniej dla 10-latek, to było można dostrzec, że dobrze sobie radzi. Wtedy się zorientowałem, że jej umiejętności wykraczają poza jej kategorię wiekową. Najważniejsze, że to była jej pasja, a każdą dodatkową godzinę na korcie, czy przed ścianą, spędzała z własnej woli. Nie było z naszej strony przymusu. Nie pamiętam, żeby nie chciała jechać na jakiś turniej. Uwielbiała rywalizację i możliwość przetestowania swoich umiejętności. Nie tylko na korcie, ale też w biegach, skokach – często była najlepsza, a to się potem przekładało na zaangażowanie w tenisie.

A był u niej w ogóle jakiś moment zwątpienia?

Zawsze były lepsze i gorsze momenty. Natomiast nigdy nie było decyzji, że nie chce już grać w tenisa. Zawsze pomagało to, że była w czołówce Polski, więc nie było myśli pod kątem: „stanęłam w miejscu”. Bardzo szybko zaczęła wyjeżdżać na turnieje międzynarodowe, bo w wieku 12 lat była w drużynach reprezentujących Polskę, więc miała okazję, aby porównać swoje umiejętności z dziewczynami z całego świata. Nie odbiegała od nich za bardzo, więc cały czas widziała swój cel. Na treningach mogła wyobrażać sobie rywalizację z tymi najlepszymi, co tylko bardziej ją motywowało.

Oglądał Pan film „King Richard: Zwycięska rodzina”?

Tak.

Tam pojawia się motyw ojca, który chciał ochraniać córki przed przedwczesnymi wyjazdami na turnieje. Jak to było u Pana?

W naszym przypadku na turnieje ogólnopolskie jeździła głównie z rodziną, a nie trenerem. Natomiast na wyjazdy międzynarodowe z drużynówką jeździła z opiekunem z kadry. Nie mieliśmy żadnych obaw. Później jeździła z trenerem. Zawsze była pod opieką, którą kontrolowaliśmy. Wiedzieliśmy, z kim i gdzie jedzie, więc się nie denerwowaliśmy. Cały czas wracała pod opiekę trenera indywidualnego, więc mieliśmy pewność, że nikt nie będzie jej zmieniał wizji tego, jak powinno się grać w tenisa. W tym filmie pokazali, że inaczej ojciec przedstawiał córce kwestie techniczne, a inaczej trenerzy. W Polsce to inaczej działa, więc skupiliśmy się, żeby była pod kierunkiem jednego, indywidualnego trenera, ale przy naszej kontroli. Nigdy nie była oddana w obce ręce i nie wysyłaliśmy jej do Akademii Tenisowych, które by się wiązały z jej długą nieobecnością. Wtedy nie wiedzielibyśmy, co się dzieje z nią pod kątem prywatnym i sportowym. A do momentu osiągnięcia przez nią dorosłości, chcieliśmy mieć możliwość opieki.

Wspominał Pan, że ważne było oddzielenie roli ojca od roli trenera. Nie jest to popularne w sporcie i przykładem jest właśnie Richard Williams.

Moja obserwacja jest taka, że w większości źle kończy się, gdy rodzic narzuca swoje zdanie dziecku w wieku nastoletnim. Nie byłem też przekonany, że mogę ją tak wytrenować, jak zrobili to inni. Wolałem być jej „zapleczem”. Obserwować innych trenerów i dobierać jej takich współpracowników, którzy mogli tylko ją wnieść na wyższy poziom gry. Nie chcę jednak w żadnym razie teraz spijać śmietanki z jej sukcesu. Przede wszystkim oddaje hołd Magdzie i jej trenerom, którzy razem do niego doszli. Miło mi, że gdy Magda miała podjąć decyzję, na przykład, co do zmiany trenera, to dzwoniła do mnie. Decyzja należała oczywiście zawsze do niej, ale cieszy mnie, że nigdy się nie bała ze mną konsultować.

A czy częste podróże znacząco utrudniają kontakt między ojcem a córką?

Na szczęście jest technologia, więc można usiąść i porozmawiać zdalnie. Miałem okazję przez kilka godzin być z nią w Warszawie. Następne spotkanie będzie w USA lub dopiero w kwietniu jak przyleci do Polski. Natomiast te kilka spotkań w roku to coś, co jest z nami od lat, więc przywykliśmy do tego.

Zwyciężczyni dwóch turniejów WTA w grze pojedynczej i dwóch w grze podwójnej (fot. Monika Piecha)

Czy jakieś konkretne osiągnięcie Pana ucieszyło? Może półfinał w Australian Open? Czy bardziej droga, którą przeszła?

Myślę, że ta droga powoduje, że jestem z niej dumny. Uważam też, że to nie koniec, jeśli chodzi o zwieńczenie sukcesów. Na obecnym etapie należy się cieszyć, z tego, co już osiągnęła, ale zarówno ona, jak i grono obok niej wie, że może osiągnąć jeszcze więcej. Do półfinałów w Australii podchodzimy z rezerwą. Lepiej skupić się na tym, co będzie, a nie na tym, co było. Na przeszłość będzie kiedyś czas, żeby usiąść i powspominać. Teraz skupiamy się na dalszych etapach jej kariery.

Rozmawiał Pan z nią po tym, jak została trzecią Polką w historii, która dotarła do półfinału AO? Była radość czy smutek, że się nie udało?

Tak naprawdę to ogromna radość była, jak przeszła trzecią rundę, bo to było najważniejsze. Zeszło z niej największe napięcie. Wtedy zobaczyła, że nie ma limitów i może osiągać rzeczy, o których wcześniej nie myślała. Udowodniła, że może prezentować się na bardzo dobrym poziomie, a do tego bardzo równym. Po trzeciej rundzie była między nami najbardziej emocjonalna rozmowa. A potem już tylko gratulacje. Natomiast w półfinale zagrała najlepiej, jak mogła. Nikt nie mógł mieć żadnych pretensji, bo gra była fantastyczna. Uważam, że gdyby Sabalenka zagrała na trochę niższym poziomie, jak choćby w ćwierćfinałach, to mogłaby być niespodzianka.

Dostrzega Pan na korcie emocje u córki?

Coraz mniej dostrzegam. Myślę, że kiedyś było to bardziej widoczne. Wcześniej pojawiały się między piłkami momenty, że po mowie ciała było co nieco widać. Teraz uważam, że nawet w czasie przerw nikt nic nie zauważy. Bardzo dobrze, bo to wszystko obserwuje sztab przeciwników. Teraz Magda panuje nad emocjami. Pamiętam, jak była młodsza, to bardzo emocjonalnie podchodziła do każdej piłki i wyników, jak to zresztą dziecko. Teraz jako profesjonalistka wykonała gigantyczną pracę w tym zakresie. I w Australii w ogóle nie widziałem, żeby zdradzały ją emocje.

Czy rodzinnie przygotowywali się Państwo na sukces, który może nadejść? Sławę i duże pieniądze? Jedni sportowcy się tym przecież zachłysną, a inni wiedzą, że to tylko dodatek do sportu.

Jesteśmy poznaniakami i wiemy, ile kosztuje sukces. To nie jest jak wygrana w Totolotku. To są lata pracy. Magda doskonale o tym wie. Zdaje sobie sprawę, że musi mieć rezerwę i pieniądze odłożone na wypadek kontuzji i tego, co będzie po karierze sportowej.

Myślę, że tak jak cała jej rodzina, podchodzi do tego wszystkiego spokojnie. Jest na prawie 20 pozycji na świecie, a to wiąże się z popularnością i większymi zarobkami. Myślę, że od samego początku podchodziła do tego zdroworozsądkowo. Cały czas inwestuje w siebie, w naukę, poszerzanie swojej wiedzy, co po tenisie da jej solidną ostoję, jeśli chodzi o pracę. To jest kierunek, o którym ona już myśli. Dobrze, że nie patrzy tylko na to, co tu i teraz, ale też na to, co będzie za kilka lat.

A co będzie za kilka lat?

Sądzę, że będzie obserwować swoje ciało i psychikę. To, czy będzie miała siłę, żeby tak często wsiadać w samolot, latać, spać w hotelach, trenować itd. To, co się stało w Australii otworzyło dalsze możliwości. To na pewno. Wydawało mi się, że planowała grać do Paryża. Z roku na rok ma jednak coraz wyższe miejsce. Jeśli nadal będzie u niej obecny głód tenisa, wyniki będą za nią przemawiać, a do tego pozostanie siła w rękach i nogach, to będzie grała tak długo, jak będzie chciała. Mnie się wydawało, że do 33-34 roku życia pogra. Już nie jestem tego taki pewien. W sporcie wszystko się zmienia. Wiktoryja Azarenka była w półfinale AO, a ma już 33 lata. Mimo tego przeżywa drugą młodość. Ona i choćby Novak Djoković doskonale sobie radzą i udowadniają, że zbliżając się do 40-ki nadal można mieć świetne wyniki. Sprawa dalszej kariery Magdy jest otwarta. Oczywiście mowa o singlu, bo nie wyobrażam sobie, żeby została na kilka lat i grała tylko w deblu.

„Magda ma wszystko, by być jak najdłużej na szczycie” (fot. Monika Piecha)

Rozmawiał Pan z córką przed spotkaniami w Meksyku?

Nie, nie rozmawiamy o takich rzeczach. Gdy Magda jest na turnieju, to wchodzi w specjalny tryb, podczas którego nie dyskutujemy o jej przeciwniczkach. Najwyżej parę zdań po, ale nie w kontekście omawiania techniki, tylko w ramach gratulacji lub podtrzymania na duchu. To z kim gra zostawiam trenerom i wiem, że oni w tym momencie mają swój świat. Chronią się przed rozpraszaczami z zewnątrz i skupiają się na meczu. Jeśli pytam trenerów o coś, to tylko pod kątem zdrowia. Jak to ojciec w trosce o córkę.

Czego kibice mogą się teraz po niej spodziewać?

Ja bym chciał, żeby podtrzymała poziom gry, który zaprezentowała w Australii. Nie wiem, czy to będzie już teraz, ale ona wie, że ją na to stać. Gdy będzie miała spokój mentalny i zdrowie, to jest w stanie na różnych turniejach udowodnić, że powinna mieć miejsce w TOP20. Moim zdaniem zasługuje, żeby tam być, ale wiem, że jej apetyt jest, żeby być jeszcze wyżej. Ważne jest, żeby pierwsze mecze nie były wyznacznikiem tego, co będzie później. Niech ten rok nam się trochę rozwinie.

Czytaj też tylko u nas: Przyjechali z Norwegii i Francji do Poznania, aby dokończyć film. Co sądzą o mieście?

Maciej Szymkowiak
Zdarzyło się coś ważnego? Wyślij zdjęcie, film, pisz na kontakt@wpoznaniu.pl