Wywiad

Rozpoczyna się „Next Fest”. Co musi mieć w sobie przyszła gwiazda polskiej sceny muzycznej?

O drugiej edycji “Next Fest” rozmawiamy z Michałem Wiraszko, dyrektorem artystycznym festiwalu i wokalistą zespołu Muchy. – Pewnie część z nich wkrótce będzie gwiazdami polskiej sceny muzycznej. „Grają u nas debiutanci wśród gwiazd i gwiazdy wśród debiutantów” – to jest okrągła, ale trafna diagnoza programu naszego festiwalu – mówi nam Michał Wiraszko.

Maciej Szymkowiak: Cofnijmy się do ubiegłorocznej edycji „Next Fest”. W Poznaniu próbujecie wskrzesić „Spring Breaka”. Zainspirował was łódzki sukces, czyli festiwal „Great September” Artura Rojka i Łukasza Minty, przy którym zresztą były niemałe kontrowersje?

Michał Wiraszko: Doszło tam do nieporozumień, których na szczęście nie musimy oceniać, ponieważ sprawę skierowano na drogę sądową. Wierzę, że sprawiedliwość weźmie górę. Pomysłodawcami „Spring Breaka” byli Łukasz Minta i Tomek Waśko. Ten wspaniały festiwal odebrała nam niestety pandemia. Edycja w roku 2020 była już niemal gotowa. Tyle, że zaczęły się lockdowny i obostrzenia, a cała ówczesna praca poszła jak krew w piach. Festiwal, co prawda się odbył w formule hybrydowej, ale to była zaledwie namiastka tego, co mogło powstać. Kolejne dwa lata pandemii spowodowały, że nie mieliśmy w Poznaniu festiwalu showcase’owego. Dopiero po pandemii wyrosły różne formy kontynuacji tej idei, czyli właśnie „Great September” w Łodzi, „Sea You” w Gdańsku, czy „WROFF” we Wrocławiu. Można powiedzieć, że przełomowy pomysł, który się narodził tutaj w Poznaniu, powędrował w świat. Postanowiliśmy go wskrzesić.

Udało się?

Pierwsza edycja pokazała, że ludzie tęsknili za festiwalem. Mają do niego sentyment, a niektórzy są w nim wręcz zakochani. Myślę, że ta energia jest niepodrabialna, ponieważ poza tym, że Poznań jako pierwszy ideę festiwalu showcase’owego przeszczepił na polski grunt, to jeszcze poznańskie centrum miasta jest idealnie pod niego skrojone. Czy taki festiwal udałby się w Warszawie? Wątpię. W Łodzi się udaje, ale to nadal nie jest ta sprawność komunikacyjna i logistyczna, co w Poznaniu. Wystarczy spojrzeć po naszej wędrówce. Przeszliśmy w parę minut z pl. Wolności, czyli miejsca głównej sceny do Dragona, czyli do kolejnego klubu festiwalowego. Blisko jest też Zamek, czyli centrum festiwalowe i to jest właśnie cała filozofia „Next Fest”. W ciągu 10 minut można przejść od sceny do sceny.

rel="nofollow"
Michał Wiraszko (fot. Łukasz Gdak/wPoznaniu.pl)

Jaki feedback dostaliście po pierwszej edycji?

Ujawniła ona, że publiczność uwielbia tę formułę, ale jednocześnie trzeba też tę jej młodszą część na nowo wyedukować. Branża muzyczna, czyli promotorzy, agenci, menedżerowie, dziennikarze czy wydawcy pamiętali doskonale „Spring Breaka” i byli zachwyceni formułą „Next Festu”, ale siłą rzeczy trzy lata pandemii i dynamicznie zmieniający się świat, także w cyfrowej rzeczywistości muzycznej, zmieniły nawyki słuchaczy. Naszym celem było przy pierwszej edycji, więc nie tylko odrodzenie najlepszej tradycji „Spring Breaka”, ale też dotarcie do tych, którzy nigdy go nie poznali. Przy drugiej edycji powinniśmy widzieć tego efekt.

Formuła showcase’u z założenia ma promować młodych, utalentowanych, jeszcze nieodkrytych muzyków. Jednak po headlinerów, czyli główne gwiazdy też musicie sięgać. Bo bez tego się nie da sprzedać biletów?

Festiwal showcase’owy jest skierowany z jednej strony do bardzo świeżych, a z drugiej do bardzo dużych. Pierwsi mają zdecydować o jakości merytorycznej, o odkrywczości tego festiwalu. Przyciągnąć tzw. „branżę”, to znaczy ludzi, którzy mogą odkryć młode talenty i zainwestować w nich swój czas i pieniądze. Pewnie część z nich wkrótce będzie gwiazdami polskiej sceny muzycznej. „Grają u nas debiutanci wśród gwiazd i gwiazdy wśród debiutantów” – to jest okrągła, ale trafna diagnoza programu naszego festiwalu. Natomiast główne gwiazdy są dla szerokiej publiczności. Bez nich byłaby to bardziej kameralna impreza, a przecież wychodzimy na dużą scenę, w plener, zapraszamy do udziału całe miasto, a nie tylko pojedyncze kluby. Jeśli festiwal ma rosnąć, to musimy dotrzymywać mu tempa, dlatego z jednej strony mamy młodych i świeżych, a z drugiej tych dużych i rozpoznawalnych.

Młodzi wykonawcy się sami zgłaszają. A główne gwiazdy musicie przekonywać do udziału?

„Selekcjonujemy” jednych i drugich. Mamy ogromny urodzaj, jeśli chodzi o zgłoszenia młodych artystów. Pracowałem przy Fryderykach w tym roku i mieliśmy około 500-600 albumów do przesłuchania, przy festiwalu w Jarocinie to jest ok. 300-400, a przy „Next Fest” zatrzymaliśmy się przy blisko 1000 artystach… To, ilu z nich chce tu zagrać, to rzecz bezprecedensowa w skali kraju i wielki przywilej dla festiwalu. Natomiast, jeśli chodzi o zapraszanie „głośnych nazwisk”, to tutaj odbywa się to rutynowo, czyli sprawdzamy, kogo chcemy zaprosić, kto jest dostępny, kto organizuje trasę koncertową i najczęściej są to artyści, którzy wydali najciekawsze naszym zdaniem płyty w ostatnim czasie i tacy, których artystycznie poważamy.

Twierdzisz, że młodzi mają przyciągać uwagę branży. Czy faktycznie jest tak, że przyjedzie ktoś z wydawnictwa muzycznego do Poznania, zobaczy obiecujący talent i zaproponuje wydanie płyty? Podasz taki przykład z pierwszej edycji?

Rozmowy w zasadzie są majestatem tego festiwalu. Po to on się dzieje, aby łączyć ze sobą ludzi; głównie artystów z wydawnictwami. Jeśli pytasz o konkret, to przykładowo ZUTA wzięła udział w projekcie „My Name is Poznań”, zagrała na pierwszej edycji „Next Fest”, a potem podpisała umowę z Agorą. Ma szansę na należną jej karierę, bo rzeczywiście to kobieta-ogień – urodzona, aby być na scenie. Podobnym przykładem jest nabierająca tempa kariera Kathii. Uproszczeniem byłoby powiedzenie, że to dzięki „Next Fest”, ponieważ pracuje ona na swój sukces długo i uczciwie, ale myślę, że nasz festiwal jej w tym nie przeszkodził. Przykładów ze „Spring Breaka” byłoby można mnożyć.

W Dragonie 10 lat temu pierwszy koncert dla kilkunastu osób zagrał Kortez. Nikt wtedy nie przypuszczał, że to będzie gwiazda obecnego formatu. Niedaleko stąd w ówczesnej Meskalinie, grał szerzej nieznany duet The Dumplings. To przykłady, które udowadniają, że ważne jest łączenie debiutantów z przedstawicielami branży. Poza możliwością pokazania się „Next Fest” ma także walor edukacyjny, ponieważ festiwal to oprócz koncertów, również konferencje. Staramy się dobierać aktualne, ważkie tematy, aby młodych ludzi czegoś nauczyć i przybliżyć im problematykę naszej branży, naszego środowiska. Ułatwiamy wykonać skok w wymarzoną karierę. Podsumowując nasz festiwal: łączy, naucza i bawi, ale ta rozrywka nie jest najważniejsza, ponieważ ona jest na każdym festiwalu, ale tylko „showcase” jest edukacyjny.

Jak prezentuje się muzycznie Poznań na tle innych miast?

Mamy około 20 wykonawców z Poznania. Wcześniej stworzyliśmy też „My Name is Poznań” – projekt zastępczy na czas pandemii, którego ideą było umożliwienie debiutującym muzykom nagranie swoich piosenek w studiu i wydanie ich w formie miejskiej składanki. Przyjęło się to bardzo dobrze i to właśnie głównie z My Name Is Poznań rekrutujemy obecnie naszych poznańskich debiutantów, którzy występują na Next Fest. W tym roku będzie ich aż dziesięcioro.

Vito Bambino będzie jednym z headlinerów. Wspomniałeś o Fryderykach. Zatem komu bardziej zaszkodzi głośna wypowiedź o nich: Vito czy prestiżowi nagrody?

Myślę, że nikomu. Szczerze, to nie rozumiem tej wypowiedzi. Przyjąłem ją najpierw ze zdziwieniem, a potem smutkiem. Fryderyki przyznaje branża muzyczna i nie są one przyznawane za popularność, której przecież Vito nie sposób odmówić. W kapitule natomiast zasiada 1000 osób, więc trudno winić kogoś bezpośrednio, że jego jedna tysięczna głosu spowodowała, że nagrodę otrzymał Lech Janerka. Zresztą nie widzę problemu w pięciu Fryderykach dla Janerki. W eter poszło trochę kontrowersji, ale w zasadzie to dobrze, bo jakby wszyscy byli zadowoleni, to nie byłoby napięcia, które sztuce służy.

Wśród zaproszonych gości są jedni z najbardziej lirycznych raperów, czyli: Avi i Łona. Czy trudno jest przekonać środowisko rapowe do występu na showcase’owym festiwalu? Czy oni w jakimś stopniu się nie zamykają przed branżą muzyczną w porównaniu do innych wykonawców?

Na pewno hip-hop stał się samowystarczalną „niszą”. W cudzysłowie, ponieważ każdemu takiej „niszy” bym życzył. Oni są samowystarczalni, niezależni, nie potrzebują obiegu medialnego, bo stworzyli własne media. Hip-hop sam się karmi i nie potrzebuje wsparcia mainstreamu, bo pod wieloma względami jest mainstreamem. Natomiast, jeśli rozmawiamy o Łonie i Avim, widać że formuła takiego klasycznie rozumianego hip-hopu, jako kultury i sztuki ulicy, dochodzi do pewnego przesilenia. Cieszę się z tego, ponieważ teksty Aviego zawsze mnie zaskakują. Jest artystą nie do podrobienia.

Z kolei Łona wydał wydawałoby się nieco poboczny projekt z Koniecznym i Krupą, za który spadły na niego największe laury. Bardzo się cieszę, bo znam go 15 lat i niezależnie od tego, w którą stronę wiatr wieje, konsekwentnie robi, to co kocha. Poza tym Łona to intelektualista pełną gębą. Jest jedną z tych osób, które w polskiej kulturze zapisały się złotą głoską. W pierwszy dzień festiwalu będzie gościem naszego panelu otwarcia, co mnie bardzo cieszy, ponieważ płyta „Taxi” ma też swoje poznańskie korzenie.

Czytaj też: Adam „Łona” Zieliński: Taksówkarze są Polakami na sterydach

Słyszałem, że przygotowaliście niespodziankę dla każdego, nie tylko dla uczestników festiwalu.

Tak. Będziemy mieli festiwalowy tramwaj. Duża w tym zasługa prezesa MPK, Krzysztofa Dostatniego, który był od początku otwarty na ten pomysł. W sobotę, w finałowy dzień będzie kursował specjalny tramwaj od godz. 19 do 23. Pojedzie od Pl. Wielkopolskiego, przez pl. Cyryla do ul. Gwarnej i Kaponiery, a następnie wróci do pl. Wielkopolskiego. Przejazd będzie bezpłatny, w środku na żywo będzie grał duet dj-ski Nimm2. Nie trzeba mieć opaski festiwalowej, żeby nim jechać. To ma być święto muzyki, ale też święto mieszkańców Poznania.

80 proc. występujących to artyści do okrycia. Wspomniałeś o około 1000 zgłoszeń. Selekcja była spora?

Chętnych jest 9 razy więcej niż dostępnych miejsc, więc selekcja jest bolesna. Przy selekcji muzycznej staramy się poza słuchaniem tego, co odkrywcze, zwrócić też uwagę na to, jak rokują dani wykonawcy. Trzeba powiedzieć wprost, że nie każdy, kto nam się podoba, odniesie sukces, ale najpewniej będą to właśnie te osoby, które są ambitne, pracowite, otwarte, które potrafią współpracować z mediami, przyciągnąć dobrego managera do siebie, a przede wszystkim oczarować publiczność.

W „Next Fest” rekomendujesz tournée od sceny do sceny? 10 minut jednego koncertu i w drogę na kolejny?

Zdecydowanie. Po pierwsze to nie są pełnoprawne koncerty, tylko showcase’y trwające po 30-40 minut. To mniej więcej tak, jak idziesz do sklepu odzieżowego, patrzysz, co jest na wieszakach i wybierasz parę ubrań, które weźmiesz do przymierzalni. Tutaj też tak jest, że nic się nie stanie, jak nie zobaczysz 20 minut koncertu, bo on i tak nie jest pełnokrwisty. Najlepiej iść posłuchać jednego wykonawcy i iść po chwili na kolejnego. Odkryć coś nowego. Ułatwi to festiwalowa aplikacja, w której można sprawdzić rozkładówkę koncertów i zaplanować swoją drogę. Lokale są tak blisko siebie, że spokojnie można iść od jednego do drugiego. To jest plus tego wydarzenia. Zupełnie nie chodzi o to, by oglądać wszystkie koncerty od pierwszej do ostatniej nutki, bo to po prostu niemożliwe. Koncerty mają zapoznać słuchacza z artystą, a nie tworzyć odczucie pełnego show.

Izzy And The Black Trees podczas Next Fest w 2023 r. (fot. M.S./wPoznaniu.pl)

Mówiłeś o konferencjach, które dopełniają artystyczny program festiwalu. Z jakimi problemami musi się teraz mierzyć branża muzyczna?

Branża muzyczna spadła z wysokiego konia w 2020 roku. 2019 rok był świetny. Sprzedawało się mnóstwo biletów i wszyscy myśleli, że będzie tylko lepiej, aż nadeszła pandemia i wszyscy musieli nisko pochylić głowy. Tamten czas podciął skrzydła całemu środowisku. Trzeba było na nowo wrócić do gry, a za chwilę przecież rozpoczęły się też wydarzenia wojenne. Świat obecnie zmienia się dynamicznie. Trudno, więc o skuteczną radę dla całej branży muzycznej. Myślę, że trzeba robić swoje, być wyczulonym na to, co dzieje się dookoła i konsekwentnie dążyć do wzrostu. Najlepiej przez budowanie poczucia wspólnoty, bo o to chodzi w muzyce – ma być ścieżką dźwiękową dla codzienności ludzi. Powinna wyciszać i jednoczyć.

Myślę, że po 20 latach beztroski, gdy wydawało się, że problemy zniknęły, bo jest Unia Europejska, świat nie ma granic, są pieniądze, rozwinięty przemysł itd., doszliśmy do ściany. Teraz trzeba wyciągnąć wnioski. Wrócić do korzeni, czyli do emocji. One są najważniejsze, bo właśnie pozytywnych emocji świat potrzebuje teraz najbardziej.

Czy pomoc lub brak pomocy miasta przy organizacji wydarzeń kulturalnych ma znaczenie? Czy bez udziału miasta można by w ogóle zrealizować festiwal typu „Next Fest”?

Nie sądzę. Przy tak rozbudowanym festiwalu, który ma 17 scen i zamienia centrum miasta w jeden wielki koncert, tak naprawdę żadnego ruchu bez wsparcia miasta nie byłoby można zrobić. Marzymy o sponsoringu tytularnym, dużym partnerze biznesowym, ale nawet z nim bez merytorycznego, duchowego i ekonomicznego wsparcia miasta, taki festiwal nie miałby racji bytu, bo to nie jest festiwal pod miastem, tylko w sercu miasta.

Sprawdź: Swiernalis – kocham i nienawidzę Polski jednocześnie

Na zakończenie proszę o Twoje rekomendacje koncertowe.

Łona x Konieczny x Krupa – najbardziej doceniona płyta poprzedniego roku, z rodowodem poznańskim. Przedpremierowy koncert z nowym materiałem Małgorzaty Ostrowskiej, legendarnej poznańskiej artystki. Jej płyta jest na ukończeniu, producentem jest Paweł Krawczyk z Hey, więc myślę, że to będzie występ Ostrowskiej, na który wielu czekało. Wspomniany Avi, Karaś/Rogucki, którzy kończą działalność; Kasia Lins, Lordofon, świetny duet, powracający Łaki Łan, Jucho, czyli Justyna z Domowych Melodii, Lesław Matecki, legendarny, znakomity gitarzysta, który od 70. lat gra z najważniejszymi artystami tego kraju. Kury grające płytę P.O.L.O.V.I.R.U.S.;Tomek Ziętek, autor bardzo dobrej ubiegłorocznej płyty, dziewczyński kwartet Lor, o którym w końcu zaczyna być głośno. Laureatka Fryderyka za album roku (blues) – Agata Karczewska. 10-lecie Niemocy; DIMoN, czyli bębniarz do tej pory Leo Che, z debiutanckim albumem. Bango Balenci z Poznania, bardzo oryginalny, o którym wkrótce może być naprawdę głośno. Piernikowski z premierowym materiałem, duet elektroniczny Jeszcze.

Mógłbym wymieniać długo – Piotr Odoszewski, Patryk Skoczyński, ASL33P, Stan Zapalny, Ania Grr & Paszka, Jacko Brango, który gra z Darią Zawiałow i Krzyśkiem Zalewskim. Michał Madajczyk, irys, Zieliński… Bardzo ciekawy projekt z Poznania – Siding. Grają hardcore’owgo punka, widzę w nich ogień, którego się oczekuje od debiutantów. W tym roku też mamy artystów z zagranicy: Ukrainy, Węgier czy Francji, więc to też nowość do sprawdzenia na „Next Fest”.

Na głównej scenie na pl. Wolności wystąpią:

  • W czwartek: Ania Rusowicz (godz. 19) i Kaśka Sochacka (godz. 20.45)
  • W piątek: Małgorzata Ostrowska (godz. 19) i Vito Bambino (godz. 20.45)
  • W sobotę: Kasia Lins (godz. 19) i Kacperczyk (godz. 20.45).

Bilety: 137 zł (pojedynczy dzień), 241,60 (karnet 3-dniowy).

Czytaj też: Kończy się pewna epoka. Nie będzie już Ery Jazzu

Maciej Szymkowiak
Zdarzyło się coś ważnego? Wyślij zdjęcie, film, pisz na kontakt@wpoznaniu.pl