Wywiad

Adam „Łona” Zieliński: Taksówkarze są Polakami na sterydach

– Przez dwa dni jeździłem po Poznaniu jako kierowca w jednej z aplikacji. Ale to była bardziej ciekawostka. Bo w rzeczywistości bycie taksówkarzem jest poważnym zajęciem, które kosztuje sporo wysiłku – mówi raper Adam „Łona” Zieliński, współtwórca albumu „Taxi”.

Lubi pan ciszę?

No ba.

Podróż taksówką kojarzy mi się właśnie z ciszą, ewentualnie z przeglądaniem telefonu. Tymczasem na płycie „Taxi” pokazuje pan, że wejście do taksówki może być pretekstem do rozmowy lub obserwacji dokonanej we wstecznym lusterku.

Albo właśnie do ciszy. Jestem zdania, że ona jest najwyższą formą rozmowy, zwłaszcza jeśli następuje po jakiejś dobrej dyskusji i jest uprawiana wspólnie. Taksówka jest w ogóle dobrą przestrzenią do różnych typów komunikacji.

Jest też sposobem obserwowania rzeczywistości?

Może być. Nie jestem żadnym specjalistą od taksówkarzy, ale jedno wiem: oni obserwują świat w przenikliwy i wyjątkowy sposób. Wydało mi się to intrygujące.

Taksówkarze każdego dnia mają kontakt z przeróżnymi ludźmi. Wymykają się ze swojej bańki?

Pewnie, że nie każdy taksówkarz jest Ryszardem Kapuścińskim. To zawsze zależy od człowieka. Ci, z którymi rozmawialiśmy, byli przeważnie świetnymi obserwatorami. A może to zasługa Zuzy Głowackiej (pomysłodawczyni Projektu TAXI z 2020 r.), że znajdowała takich ciekawych rozmówców? Taksówkarz ma kontakt z bardzo szerokim przekrojem społecznym i bardzo szerokim kalejdoskopem postaw ludzkich. To sprawia, że oni strasznie dużo wiedzą.

Ciekawi mnie ten wątek obserwacji. Mówimy o zawodzie, który powoli umiera, choćby przez aplikacje taksówkarskie. Czy taksówkarze mają poczucie, że coś tracą i ich złote lata minęły?

Część z naszych rozmówców miała okazję obserwować ostatni zakręt dziejowy z samego środka taksówki. Ale to jest bardziej uniwersalne; wszyscy trochę jesteśmy przedstawicielami umierających zawodów, u taksówkarzy po prostu bardziej to widać. Wie pan, poza życiem muzycznym jestem prawnikiem. Sztuczna Inteligencja pewnie niedługo mocno przeora ten zawód. U pana podobnie, dziennikarstwo będzie wyglądać za parę lat zupełnie inaczej. Rzeczywistość zmienia się na naszych oczach. Pod tym względem wszyscy jesteśmy trochę takimi taksówkarzami.

No właśnie w tych taksówkarskich historiach każdy może się odnaleźć. Jedna z waszych rozmówczyń mówi o budowaniu relacji. Wszyscy przecież ich szukamy.

Trochę tak. Mam taką teorię, że taksówkarze są po prostu Polakami na sterydach. Lepiej u nich wszystko widać, są wyraźniejszym przykładem. Bałbym się jednak odpowiedzieć na pytanie o polskie cechy, które reprezentują. Jest 40 milionów kombinacji tych cech, tak samo taksówkarze są bardzo różni.

Kilka razy daje pan po rękach za zbyt pochopne oceny. To jest właśnie coś, co można wyciągnąć z tej płyty, że ten przejazd taksówką nie jest tylko wożeniem tyłka?

To cytat z Huberta Smula — przesympatycznego taksówkarza, zresztą laureata nagrody „Taksówkarz roku 2019”. Bardzo celny cytat, bo to zawsze jest relacja; czasami polega na dialogu, a innym razem na ledwie znoszeniu się. Ale ja sam daję sobie po rękach. Przychodziłem do tego projektu ze stereotypami i dużą podejrzliwością.

Jakie to były stereotypy?

Głównie dotyczące szorstkiej powierzchowności i nieuczciwości. No i po tych trzech latach patrzę na nich na pewno z większą sympatią. Choć nieufności mi zostało sporo.

Nie kusiło pana, żeby samemu zasiąść za kierownicą?

Przez dwa dni jeździłem po Poznaniu jako kierowca w jednej z aplikacji. Ale to była bardziej ciekawostka. Bo w rzeczywistości bycie taksówkarzem jest poważnym zajęciem, które kosztuje sporo wysiłku. Bardziej interesowały mnie rozmowy z taksówkarzami. Wydawało mi się, że to jest szybszy sposób na dojście do istoty spraw.

Rozpoznali pana pasażerowie?

Nie, ale to wynika z mojej nierozpoznawalności, a także z tego, że taksówkarz jest właściwie niewidzialny. Można zobaczyć tylko jego oczy.

Do tego należy też dorzucić finał tego projektu, który miał miejsce w poznańskiej Tamie. To tam spotkałem Andrzeja Koniecznego i Kacpra Krupę.
Album „Taxi” to efekt współpracy Łony, Andrzeja Koniecznego i Kacpra Krupy (fot. Andrzej Konieczny)

Płytę zaczyna pan od alegorii o obojętności. Rozmawiamy po wyborach, wiemy, jaka była frekwencja. Tym razem nie byliśmy obojętni?

Miewamy momenty. Ta piosenka powstała w okolicach Strajku Kobiet, to był istotny wyłom w tej obojętności. Drugi moment było widać w 2022 r., kiedy masowo zaangażowaliśmy się w pomoc dla Ukraińców. Frekwencja z ostatnich wyborów też jest przejawem zainteresowania swoim losem. Jeżeli w ciągu ostatnich lat można wskazać takie przykłady na obywatelską aktywność, to w sumie nieźle.

Ale jednak trochę musiało się zadziać, żebyśmy podnieśli się z kanap i poszli na wybory lub odkryli w sobie solidarność.

Bo może naprawdę już było za grubo? Nie wiem, jak pan, ale ja przed tymi wyborami odkryłem dużo większe zainteresowanie polityką wśród znajomych, również wśród takich, którzy wcześniej nigdy o tym nie lubili gadać. Miał pan takie rozmowy?

Tak, ale miałem wrażenie, że one bardziej prowadziły do podziału.

A ja miałem szereg rozmów z wyborcami tego, powiedzmy, obozu demokratycznego, w których po dwóch zdaniach rysowały się jakieś różnice. To też jest budujące, bo taki rozsądny krytycyzm wobec własnego obozu politycznego jest zawsze zdrowy. Zwłaszcza, że ów obóz demokratyczny może przegrać następne wybory, jeśli się uczciwie nie pochyli nad tym, dlaczego tak wiele osób głosowało na PiS i jakie namiętności powodowały tymi ludźmi.

Nie boi się pan, że właśnie tego zabraknie?

A, to będzie miarą ich dojrzałości, zobaczymy. Zagłuszanie krytycznych głosów symetrystów, jak to się ich pogardliwie nazywa, prowadzi donikąd.

Wróćmy do „Taxi”. Gdyby był pan poznańskim taksówkarzem, to zatrzymywałby się pan w Barze u Gosi?

Wyłącznie. Bar u Gosi serwuje doskonałe sprawy kulinarne, szczerze polecam. Poza tym jest tam wspaniały klimat. To jest miejsce, któremu niczego nie brakuje i nie biegnie za nowoczesnością w jakiś desperacki sposób. Dlatego jest unikatowe.

Daje poczucie bezpieczeństwa?

Ja się tam świetnie czuję, ale kto ja jestem? Turysta. A o jakim poczuciu bezpieczeństwa pan mówi?

Takim właśnie, że wszystko przemija, ale na mapie jest miejsce, w którym można poczuć klimat sprzed 10 czy 20 lat.

A to prawda. Jestem ze Szczecina, w którym od 80 lat trwa mozolne budowanie tożsamości i miejsca z długą tradycją odgrywają w tym sporą rolę. W Poznaniu jest też taka kawiarnia, gdzieś na Świętym Marcinie. Zapomniałem nazwy.

Kociak.

Dokładnie. W Szczecinie mamy słynny Pasztecik, który ma ponad 50 lat. To bardzo zadbany lokal, ale urządzony jeszcze w drugiej połowie XX wieku. Uwielbiam takie miejsca. Zwłaszcza że to miła odmiana wobec tych wszystkich identycznie wyglądających knajp z identyczną kawą. Trochę mi brakuje tej wyjątkowości. U mnie to się zresztą rozrosło do niebezpiecznych rozmiarów; wracałem ostatnio z Poznania do Szczecina drogą krajową 92, żeby przypomnieć sobie, jak ta Polska wygląda. Bo z A2 wygląda wszędzie tak samo.

Nie byłoby albumu, gdyby nie wspomniany Bar u Gosi, ale też projekt Zuzanny Głowackiej, który polegał na rozmowach z taksówkarzami. Kiedy pomyślał pan, że to może być dobry pomysł na album?

Na pewno nie w trakcie projektu. Zuza to świetna organizatorka i zrobiła nam taki trzydniowy maraton, podczas którego byliśmy zajęci głównie rozmowami z ludźmi. Dopiero długo później spłynęło na mnie olśnienie, że to jest niezły pomysł na całą opowieść. Do tego należy też dorzucić finał tego projektu, który miał miejsce w poznańskiej Tamie. To tam spotkałem Andrzeja Koniecznego i Kacpra Krupę. Na tej scenie zdarzyło się coś niezwykłego, pomyślałem, że fajnie byłoby pociągnąć współpracę z tymi osobami.

oznań jest też przemycony w teledysku do "Kocyka", wyprodukowanym przez poznańskich twórców: Jakuba Baniaka i Wojciecha Siejaka.

Trochę tego Poznania przemycił pan w tekstach. Uśmiechnąłem się na „dryndziarza” i zbitkę „skrzyżowanie Dąbrowskiego i Żurawiej”.

Mój dziadek mieszkał tam do końca wojny, w 1945 r. przeniósł się do Szczecina. Ale większość naszych rozmówców była z Poznania. Jeśli brałem coś od nich, a mam skłonność do detalu, to umieszczałem w to tekście, choćby „Garbary 15”. Poznań jest też przemycony w teledysku do „Kocyka”, wyprodukowanym przez poznańskich twórców: Jakuba Baniaka i Wojciecha Siejaka. To animacja, ale oparta na zdjęciach robionych na poznańskich ulicach, co dobrze widać po niemożliwie rozkopanym krajobrazie.

Widać też trochę Szczecina, bo tam powstawało „Żeby nie skłamać” i odbija się ten świat tamtejszej taksówkażerii. Szczeciński taksówkarz Filip Śpiewak bardzo nam pomógł, bo ma całą kolekcję budyniowych mercedesów.

Poznań i Szczecin to dwa najważniejsze miasta, które można dostrzec na tym albumie. A jak ktoś jest bardzo wnikliwy, to wyłowi jeszcze Gdańsk i Katowice.

Taxi” powstawało trzy lata. Co z tego projektu wyciągnął pan dla siebie i jak on pana zmienił?

Jeszcze nie wiem, bo to są powolne procesy. Obserwuję je u siebie i na pewno sporo zmieniło to, że cała ta płyta jest owocem synergii. Najpierw były rozmowy prowadzone przez Zuzannę Głowacką, czasami z moim udziałem. To był olbrzymi zastrzyk inspiracji, choć w samych tekstach na płycie te rozmowy odbijają się mgliście. Plus cała współpraca z Andrzejem Koniecznym i Kacprem Krupą. Zupełnie inna bajka niż to, co do tej pory robiłem. Musiałem się trochę pogimnastykować, ale robiłem to z przyjemnością.

Tak naprawdę wszystko przy tym projekcie wynikało z jakiegoś zderzenia różnych spojrzeń na świat, rzeczywistość i muzykę. I okazuje się, że takie zderzenia są bardzo pożyteczne.

___

Adam „Łona” Zieliński – szczeciński raper i prawnik. Współtwórca albumu „Taxi”, który stworzył z Andrzejem Koniecznym i Kacprem Krupą z zespołu Siema Ziemia.

Zobacz też: Swiernalis: Jacek Jaśkowiak miał odwagę, żeby „rozwalić” całe miasto

Hubert Ossowski
Zdarzyło się coś ważnego? Wyślij zdjęcie, film, pisz na kontakt@wpoznaniu.pl