Kiedy gram na instrumencie przed ludźmi, to pozwalam im słuchać, czyli robić to, co sam kocham najbardziej. I to jest niesamowity przywilej każdego muzyka, z którego nie wszyscy zdają sobie sprawę. O magii muzyki klasycznej z młodym flecistą z Poznania – Michałem Szymańskim.
Michał ma 18 lat i gra na flecie poprzecznym. Od nowego roku akademickiego będzie studiował na Uniwersytecie Muzycznym Fryderyka Chopina w Warszawie. Wygrywa konkursy, występuje przed publicznością, a przede wszystkim robi to, co kocha.
Marianna Anders: Jak zaczęła się Twoja przygoda?
Michał Szymański: Jako dziecko zasłuchiwałem się w muzyce Indian z Ameryki Północnej i Południowej. Często grali na Starym Rynku i mogłem godzinami oglądać ich występy. Kiedy miałem 7 lat, rodzice zadali mi pytanie, czy chciałbym chodzić do szkoły muzycznej. Nie wahałem się i odpowiedziałem, że jak najbardziej. Nie miałem problemu z wyborem instrumentu, bo zainspirowany Indianami od razu postawiłem na flet. Trafiłem do klasy wspaniałego nauczyciela – pana Krzysztofa Saturny. Poza tym, że uczył mnie on wszystkich technik gry na flecie, to przez całą moją drogę był opiekunem artystycznym. Jeździł na konkursy, koncerty i wspierał. Już po dwóch latach nauki miałem swój pierwszy konkurs – w szkole przy ul. Solnej w Poznaniu. Udało mi się zdobyć drugie miejsce. Potem trochę osiadłem na laurach, ale właśnie po tym „słabszym okresie”, stwierdziłem, że trzeba zacząć ćwiczyć. I wtedy faktycznie zacząłem to robić regularnie. W efekcie odnosiłem sukcesy w kolejnych konkursach. W 2016 roku stwierdziłem, że chcę kandydować do szkoły muzycznej drugiego stopnia. Przyjęto mnie także do Krajowego Funduszu na rzecz Dzieci, który robi bardzo dobre rzeczy dla młodych ludzi, chcących rozwijać pasje. Na początku były stypendia, koncerty np. w Zamku Królewskim w Warszawie. Ale największe znaczenie miały dla mnie organizowane przez Fundusz Warsztaty Muzyki Kameralnej w moim ukochanym miejscu, w Lusławicach, gdzie nieżyjący już Krzysztof Penderecki stworzył Centrum dla młodych muzyków. Po raz pierwszy zetknąłem się tam z towarzystwem ludzi w podobnym wieku, którzy robią to, co ja, a dodatkowo posiadają tak ogromną wiedzę i umiejętności.
MA.: A przyszłość wiążesz z muzyką?
M.S.: Marzę o tym, by zostać zawodowym muzykiem. Nie mam konkretnych planów, czy chciałbym grać w orkiestrze, solo, czy uczyć, ale na pewno chcę pozostać w związku z muzyką i fletem. Po pierwsze ze względu na to, że moją ulubioną czynnością w życiu jest słuchanie muzyki. Wtedy czuję, że otwieram się przed ludźmi i to dla mnie bardzo ważne. Współprowadzę też z grupą znajomych bloga o muzyce klasycznej i jej odłamach. Nazywa się Przewodnik dla Ucha. W ramach tego projektu zacząłem również nagrywać podcast o muzyce minimalistycznej, której bardzo lubię słuchać. Ostatnio uświadomiłem sobie też ważną rzecz, która pomogła mi opanować paniczny stres przed występami i cieszyć się z grania. Kiedy gram na instrumencie przed ludźmi, to pozwalam im słuchać, czyli robić to, to co sam kocham najbardziej. I to jest niesamowity przywilej każdego muzyka, z którego nie wszyscy zdają sobie sprawę.
MA.: Mówisz o panicznym stresie. Czujesz go przed każdym występem?
M.S.: Tak, przed każdym występem się stresuję, to taki nieodłączny towarzysz. Staram się od jakiegoś czasu traktować to bardziej motywująco. Czasem jednak stres wygrywa, ale nigdy nie zdarzyło się tak, że nie wyszedłem na scenę. Teraz chcę nad tym mocno pracować. Właśnie w Lusławicach poznałem ludzi, którzy pokazują mi, jak z tym stresem walczyć.
MA.: Skończyłeś liceum, co dalej?
M.S.: Dostałem się na Uniwersytet Muzyczny im. Fryderyka Chopina w Warszawie. Staram się również kupić nowy instrument, ponieważ do tej pory grałem na flecie wypożyczonym przez moją szkołę. Zdobycie środków na dobrej jakości flet graniczy jednak z cudem. Od tego, czy uda mi się taki instrument kupić, w dużej mierze zależy moja przyszłość.