Serial Wielka Woda osiągnął ogromny sukces. Oglądali go widzowie z całego świata. O tym, jak wyglądała praca na planie Netflixa, rozmawialiśmy z poznańskim aktorem Mirosławem Kropielnickim. W serialu wcielił się w rolę Pułkownika Czackiego.
Erwin Nowak: Czy przygotowując się do roli, ważne było dla Pana to, że akcja serialu opiera się na prawdziwych wydarzeniach?
Mirosław Kropielnicki: Najpierw jest rozmowa z reżyserem i pytanie, czy dążymy do tego, żeby odtworzyć wydarzenia w jaknajwierniejszy sposób, czy kierujemy się ich swobodną interpetacją. Jeżeli chodzi o Wielką Wodę, to tysiące ludzi to pamięta, brało w tym udział oraz żyją postaci, które były w serialu, w tym moja postać pułkownika. W serialu nazywa się Czacki, ale naprawdę nazywa się Grocki. On żyje i żyją ci dziennikarze oraz ci wrocławianie. W związku z tym trudno byłoby konfabulować, bo byłoby to niewiarygodne. Trudno też ukrywać, że to oni byli pierwszymi zainteresowanymi serialem, chociaż nie sądziliśmy, że osiągnie on taki sukces.
E.N.: Jak ten sukces wpływa na Pana, jako aktora?
M.K.: Jednak po to artyści tworzą swoje dzieła, żeby miały jak największy odbiór, bo wtedy możemy sprawdzić, czy to, co robimy, naprawdę jest dobre. To ciekawe móc sprawdzić, jak reagują na ten film, na moją rolę, widzowie w Argentynie, Niemczech, Norwegii, Czechach, Stanach Zjednoczonych czy w Chinach. To jest bardzo przyjemna recenzja dla wszystkich twórców. Można dotrzeć do większej liczby ludzi, a także więcej ludzi z branży może się tym zainteresować, w tym producenci i reżyserzy. Dla aktora wpływa to na rozpoznawalność. Jeżeli platforma, na której się to robi, czyli Netflix w tym przypadku, jest zadowolony i producenci są zadowoleni, to z otwartością patrzą na kolejne prace.
E.N.: Czy dostał Pan pozytywne opinie o roli od ludzi z branży?
M.K.: Branża pomimo czasami śmiesznie złośliwych zapowiedzi, że nie będzie oglądać, jednak to robi. Dostałem bardzo dużo zwrotnych opinii od kolegów aktorów i od reżyserów, pewnie nie tylko ja. To jest najlepszy dowód na to, że poszło dobrze. Dobre recenzje od kolegów najtrudniej jest dostać.
E.N.: Czyli zobaczymy jeszcze Pana w innych produkcjach Netflixa?
M.K.: Mam taką nadzieję. Nie mogę za dużo mówić, bo jest to objęte klauzulą poufności. Bardzo na to liczę. Odbywają się pewne rozmowy. Wiem, że wszyscy byli bardzo zadowoleni – kierownictwo Netflixa, producenci i reżyserzy.
E.N.: Plany filmowe Netflixa różnią się od innych, na których bywał Pan do tej pory?
M.K:. Różnią się. Może nie od wszystkich, to zależy od domu producenckiego. Może to jest brutalne, ale wszytsko zależy od pieniędzy. Nie mówię o scenariuszu, o aktorach, ale o anturażu tego wszystkiego – o tym, jak aktorzy przyjeżdżają na plan, jakie są warunki socjalno-bytowe, bufet, organizacja, liczba ludzi, asystentów, pomocników, którzy to wszystko organizują, jak to wszystko sprawnie działa, liczba sprzętu. To wszystko zależy od pieniędzy. Widzę, że Netflix bardzo się w to angażuje. Na planach, na których ja byłem producent i reżyser dobierają ekipę sprawdzonych ludzi, profesjonalistów, bo atmosfera to są jednak ludzie. Aczkolwiek, jak te warunki są ciężkie, to wszystko idzie mozolnie i się ciągnie, a ludzie są zmęczeni. Jeżeli warunki są dobre, to widać, że wszyscy pracują na sukces końcowy.
E.N.: Co jest prawdziwsze dla aktora – granie na scenie czy w filmie?
M.K.: To jest inny rodzaj grania. W kinie jest tak, jakby wziąć “to coś” z teatru i najechać obiektywem wszędzie bardzo blisko i patrzeć z zupełnie z innej perspektywy. Rozbiera się wszystkie emocje na części pierwsze, tylko że robimy to powoli. Kręcimy jedno ujęcie, potem jest godzina przerwy, a później muszę wrócić do tego samego stanu i zagrać tylko, jak wstaję i wychodzę, a na ekranie to będzie jedna scena. To jest pewna trudność. Film polega na czekaniu. Czeka się, jak najlepszy zawodnik. Teraz wchodzisz i musisz strzelić gola. Musisz być cały czas w gotowości. W teatrze idzie kurtyna i musisz grać i się ratować. Środki są inne. Oczywiście prawda musi być ta sama, prawda o człowieku. Trzeba się nauczyć języka filmowego. Ja się go wciąż uczę.
E.N.: Czy to nie odbiera trochę magii graniu w filmie?
M.K.: Jeśli produkcja jest bogata, to możemy robić nawet 10 dubli. Mogę podejść do ekranu i sprawdzić, czy mi się podobało, jak zagrałem. W teatrze taka szansa jest dopiero na dugi dzień, dla innej widowni. To jest ta różnica. W teatrze emocje są, trzeba je trzymać i trzeba być skoncentrowanym, bo nie można przerwać. Łomnicki kiedyś mówił, że każdy aktor teatralny zagra w filmie, musi się tylko przestawić na zmianę tych środków. Aktor filmowy w teatrze nie zawsze.
E.N.: Wracając do roli w Wielkiej Wodzie i ogólnie do pana ról, są to raczej przeważnie twarde charaktery.
M.K.: To jest bardzo dziwne. Rzeczywiście w filmach często gram twarde charaktery, a w teatrze są to bardzo często role komediowe. To jest ciekawe, bo zupełnie inaczej widzi mnie kamera, a zupełnie inaczej teatr. Jako aktorowi nie robi mi to różnicy, czy gram to, czy to. Jeżeli mam grać twarde charaktery, w kinie mogę je grać do końca życia. Jeżeli ludzie przychodzą na moje komedie, to też się cieszę.
E.N.: Kiedy dostaje Pan do zagrania kolejny twardy charakter, nie wkrada się rutyna?
M.K.: Na tym właśnie polega zawodowstwo i kreatywność aktorów. Nie wszyscy to mają i nie mówię, że ja to mam, ale są aktorzy, którzy w każdej roli starają się zmieniać, bo zdają sobie sprawę z tego zagrożenia i starają się nie utrwalać widzowi w tylko jednej szufladce. Na przykład będę skurwielem, ale będę mówił cicho, albo w ogóle mało będę mówił. Aktor stara się być inny niż w poprzedniej roli, żeby widz potem przed ekranem zastanawiał się, czy to był Kropielnicki, czy nie.
E.N.: Te kontrasty budują Pana, jako aktora?
M.K.: Tak, to jest ciekawe. Każdy aktor musi mieć świadomość, jak wygląda i jak mogą go postrzegać ludzie. W związku z tym, muszę budować zaskakujące rzeczy, bo widz lubi być zaskoczony, patrzeć na film przez dziurkę od klucza. Mylenie tropów widza jest najbardziej interesujące. Jak w sztuce autor pisze, że „wchodzi rozbawiony Zdzisław”, to ja zastanawiam się jak to zagrać. Może ciekawiej by było, gdyby wszedł smutny. Z jednej strony jest pułkownik Czacki, mundur, prawdziwe niemieckie buty i wszystko jest dopracowane. Z drugiej strony, jakie wtedy było wojsko? Nie mieli nawet worków na piasek.
E.N.: Czy z perspektywy scenariusza dużo Pan zmienił w swojej postaci?
M.K.: Nie. To jest kolejna niezwykle ważna rzecz, że kluczem do tego wszystkiego są scenariusze. Tych nie ma za dużo dobrych. Scenariusz Wielkiej Wody jest dopracowany, przemyślany z wiedzą o pracy aktora. To robią ludzie, którzy wiedzą jak, wygląda praca na planie, wiedzą jak wygląda rozumowanie aktora oraz wiedzą, jakiego aktora do tego dobierają. Tu nie trzeba dużo poprawiać. Zmieniłem drobnostki, dodałem czasami jakiś swój tekst. Wszyscy płakali ze śmiechu podczas sceny, gdzie lądujemy helikopterem, wsiadamy do jeepa i Macioszek, który jest moim popychadłem, ładował się za kierownicę, bo nie wiedział, czy w tej scenie ja prowadzę, czy on. Wtedy, będąc w postaci powiedziałem mu “Stop! Siadaj z tyłu”. Scena trafiła do filmu.
E.N.: Rola Czackiego jest Pańską najwyżej ocenioną rolą na Filmwebie.
M.K.: Jeżeli chodzi o oceny na Filmwebie, często najlepiej zagrane role, są ocenione niżej. Ja tych ocen nie oglądam. To są rzeczy bardzo subiektywne.
E.N.: Ale jednak głos społeczności wskazuje, że rola się podobała. Co miało na to wpływ i czy sam Pan to czuł?
M.K.: To prawda i na pewno wpłynął na to scenariusz. Chodzi też o zasięg. Niestety duży wpływ na oceny ma powszechność. Nie uważam, że zgrałem gorszą rolę w Rojście. Myślę, że Kielak to moja świetna rola. Jest niżej oceniona, bo Rojst nie miał takiego zasięgu w oglądalności. Są natomiast filmy, jak Wielka Woda, ale też wiele innych, które się spod tego wymykają, ponieważ można je zweryfikować. Widać, czy to jest wiarygodna powódź, czy człowiek topi się naprawdę.
E.N.: A gdyby mógł Pan spojrzeć na graną postać z innej perspektywy, jak by ją Pan ocenił?
M.K.: Konieczny jest kontekst. Można powiedzieć, że to facet niezbyt lotny, ma przaśne żarty, ale kontekst tego (i na tym polega też wielkość tego filmu) pokazuje moment zupełnie zaskakujący, jakich jest w życiu pełno, że przychodzi ktoś dziwny i mówi “Słuchajcie jest niebezpiecznie”, a my odpowiadamy “Kim ty jesteś, co ty mówisz?”. W tym momencie do Stanów Zjednoczonych wyjeżdżają wszyscy decydenci Wrocławia, a zostają ci mniejsi, jak Czacki czy komendant policji. Jest bezruch, drętwota decyzyjna, niemoc. Raz na 100 lat przychodzi taka fala i idealnie trafia w moment, kiedy nikt o niczym nie może zdecydować. Patrząc na taki kontekst tego wszystkiego, to Czacki nieźle się zachowywał, bo bezpośrednio brał się za robotę, organizował coś, bardzo pomagał prezydentowi, pływał na pontonach, ratował ludzi. Bezpośrednio mogę ocenić bardzo pozytywnie tego człowieka. Natomiast to, skąd ta postać jest i co reprezentuje, jest oczywiście słabe. Nie można zawsze grać postaci jednoznacznie złej albo jednoznacznie dobrej, bo to jest nieciekawe.
E.N.: Czy jakieś doświadczenia z planu zostaną z Panem do końca kariery aktorskiej?
M.K.: Ja tę postać buduję na sobie i na swoim poczuciu humoru. Z drugiej strony cieszę się, że ci, którzy pracowali ze mną, wołają do mnie fragmentami kwestii pułkownika Czackiego. To znaczy, że im też one zapadły w głowę i że dobrze im się one kojarzą. To zostanie ze mną, praca, spotkanie z ludźmi. To była fantastyczna przygoda. Życzyłbym sobie jeszcze takich przygód filmowych i zarazem też zawodowych i towarzyskich. Nastraja mnie to bardzo pozytywnie w bardzo niepozytywnym czasie.