W czwartek przed ekipą poznańskiego Lecha szansa na historyczny awans. Podopieczni trenera Johna van den Broma zmierzą się w Sztokholmie z zespołem Djurgarden IF. To pierwsze tak ważne spotkanie od dawna.
O godzinie 18.45 rozpocznie się spotkanie rewanżowe 1/8 Ligi Konferencji Europy. To jeden z najważniejszych meczów w historii Lecha Poznań. W pierwszym meczu poznańska drużyna pokonała szwedzki Djurgarden IF 2:0. Tym samym poznaniacy mają ogromną szansę, by awansować do ćwierćfinału rozgrywek.
– Przed nami będzie jeszcze 90 minut, podczas których może wydarzyć się wszystko, dlatego nie możemy spuścić z tonu i musimy wykonać odpowiednią pracę. Nie powiedziałbym, że to łatwiejszy mecz, niż te z poprzednich rund, dla nas liczy się nasza własna postawa i na niej się koncentrujemy – mówił po pierwszym meczu pomocnik Lecha Adriel Ba Loua.
Wtórował mu trener John van den Brom. – Trzeba w rewanżu przyklepać awans. Okoliczności będą podobne do tych w Poznaniu: pełen stadion, gorąca atmosfera, ale tym razem kibice będą przeciwko nam – powiedział.
W przeszłości Lecha rywalizował z włoskim Udinese oraz z portugalską Bragą w 1/16 Ligi Europy. Do historii przeszły też spotkania z ubiegłego stulecia: z Liverpoolem, Barceloną oraz Olympique Marsylią. Zwłaszcza ten ostatni dwumecz wzbudzał emocje. Tym bardziej, że Lechici musieli mierzyć swoje siły w nieczystej rywalizacji.
Nieczysty mecz w Marsylii
Lech przystąpił do rywalizacji z milionerami z Marsylii, jak mówiło się wtedy o francuskim klubie, po zwycięstwie w Pucharze Europejskich Mistrzów Klubowych (PEMK) z Panathinaikosie Ateny. Trenerem Olympique Marsylia był legendarny Franz Beckenbauer, który mógł korzystać z usług takich graczy, jak: Eric Cantona, Jean Tigana, Chris Waddle, Jean-Pierre Papin czy Dragan Stojković. W starciu z takimi zawodnikami Lech, prowadzony przez Andrzeja Strugarka i Jerzego Kopę, skazany był na porażkę. Tymczasem poznańska drużyna sprawiła 25 października 1990 r. nie lada niespodziankę i przy własnej publiczności wygrała 3:2.
– Oczywiście nie jestem zadowolony z wyniku i żadnym usprawiedliwieniem porażki nie jest fakt, że w Poznaniu graliśmy bez pięciu podstawowych graczy – mówił po meczu Beckenbauer. – Gole, które straciliśmy, to wstyd dla moich zawodników, choć podkreślam, Lech to naprawdę silny zespół i wygrał zasłużenie. To bardzo dobra drużyna, a jej siłą jest zespołowość. Jednak moi piłkarze nie powinni dać sobie strzelić w Poznaniu aż tylu bramek – dodał.
Andrzej Juskowiak, były zawodnik Lecha Poznań i reprezentacji Polski, przyznaje, że mecz z Francuzami był, w pewnym sensie, oknem wystawowym dla zawodników poznańskiej drużyny. – To były czasy, kiedy bardzo trudno było wyjechać za granicę. W kadrach klubów obowiązywały limity liczby zagranicznych zawodników. Konkurencja była olbrzymia – wspomina. – Ten dwumecz, zwłaszcza pierwsze spotkanie, które sensacyjnie wygraliśmy, było czymś, co mogło nam pomóc w kwestii wyjazdu – dodaje.
Mimo to, temat ewentualnych transferów nie pojawił się w rozmowach między zawodnikami Lecha. – Skupiliśmy się na tym, żeby dobrze się zaprezentować w tym dwumeczu. Nie byliśmy faworytem, wręcz przeciwnie. Nasze zwycięstwo przy Bułgarskiej było olbrzymią niespodzianką – przekonuje Juskowiak.
Rewanż odbył się 7 listopada w Marsylii. To, co się wówczas wydarzyło, do dzisiaj wzbudza kontrowersje. Wiele wskazuje na to, że zawodnicy Kolejorza zostali otruci przez Francuzów. Jeszcze przed meczem na Stade Velodrome na samopoczucie narzekał Dariusz Skrzypczak, który ostatecznie nie wybiegł na boisko. Po latach opowiadał, że wirowało mu w głowie, ściskało w żołądku i czuł niemoc. Po 20. minutach plac gry opuścił Mirosław Trzeciak. Lechici przegrali 6:1.
Zdaniem byłego lechity, dzisiaj taka sytuacja byłaby praktycznie niemożliwa. – Lech podróżuje ze swoim kucharzem – zauważa. – Wokół tego meczu narosło sporo legend, ale to prawda, że w dniu meczu kilku naszych zawodników czuło się źle. Po latach okazało się, że nie byliśmy jedynym zespołem, który doświadczył takiej przypadłości w Marsylii – podkreśla.
Juskowiak przekonuje, że zawodnicy Kolejorza byli bardzo dobrze przygotowani do rywalizacji z Olympique Marsylią. – Nagle zdarzyło się coś, co sprawiło, że mieliśmy olbrzymie problemy. Jeżeli z tak dobrym zespołem jest się lekko śniętym i odstaje się o pół metra, to nie ma szans, by rywalizować jak równy z równym – zauważa. – Byliśmy rozgoryczeni, że nie byliśmy w stanie podjąć walki w drugim meczu. W naszej optymalnej formie zagralibyśmy zupełnie inaczej. Moglibyśmy przegrać, ale bardzo prawdopodobne, że nie aż tak wysoko – przekonuje.
Lechowi może być łatwiej
Porażka w Marsylii oznaczała dla piłkarzy poznańskiego klubu odpadnięcie z rozgrywek i wieloletni rozbrat z europejskimi pucharami. Na kolejny mecz Kolejorz musiał czekać do 2004 r., gdy w eliminacjach Pucharu UEFA podjął rosyjski Terek Grozny. Dopiero po przejęciu Lecha przez rodzinę Rutkowskich do Poznania przyjechały poważne drużyny z Europy: Udinese Calcio, Deportivo La Coruna, Juventus F.C., Manchester City czy SC Braga.
Teraz przed piłkarzami Lecha stoi szansa na historyczny awans do ćwierćfinału Ligi Konferencji Europy. Andrzej Juskowiak nie ukrywa, że rywalizacja ze Szwedami wymaga od zawodników Kolejorza większej koncentracji i innego podejścia, niż ma to miejsce w przypadku spotkań na krajowym podwórku. – O ile znamy zespoły z naszej Ekstraklasy czy Pucharu Polski, to zespoły zagraniczne zawsze są pewną niewiadomą – przyznaje. – W przypadku takich meczów ta mobilizacja zawsze jest większa. Niektórzy zawodnicy traktują takie spotkania jak okno wystawowe. Piłkarz, który zdobywa gole i dobrze się prezentuje w europejskich pucharach, może być lepiej postrzegany i szybciej zmienić klub. Prawdopodobne jest, że wówczas pojawi się zainteresowanie, co może doprowadzić do zwiększenia wartości danego zawodnika – dodaje.
Juskowiak przekonuje, że gra w europejskich pucharach stanowi atrakcyjną perspektywę dla piłkarzy i samego klubu. – Im dłużej się w gra w Europie, tym większa atencja ze strony zagranicznych klubów się pojawia. Docenia się, że dany zespół daleko zaszedł. To wszystko się liczy, dlatego też te mecze w europejskich pucharach nie są bez znaczenia – zapewnia. – W tej rundzie, w której jest obecnie Lech, każdy klub wzbudza szacunek i respekt. Żadnego piłkarza nie trzeba zbytnio motywować, żeby w takim spotkaniu zagrał na 100 proc. swoich umiejętności – stwierdza.
Były reprezentant Polski podkreśla, że na obecnym etapie nie powinno być mowy o presji. – W Poznaniu wymaga się od piłkarzy, żeby potrafili podołać sytuacji, w której na stadionie jest komplet kibiców. Klub stawia takie wymagania i dąży, by na trybunach pojawiało się jak najwięcej osób. Lech pozyskuje też coraz lepszych zawodników, którym więcej płaci. Dlatego piłkarze muszą dawać radę w takich warunkach – przekonuje Juskowiak.
Jak dodaje, Lech zaszedł już na tyle daleko w europejskich pucharach, że każdy mecz jest po prostu bonusem. – Dlatego właśnie nie ma dużej presji. Kolejne mecze są premią za to, co Kolejorz dokonał we wcześniejszych fazach europejskich pucharów – przyznaje. – Aczkolwiek patrząc na to, z kim obecnie rywalizuje Lech, to teoretycznie możemy powiedzieć, że poznaniacy są faworytem. Portal Transfermarkt wycenia kadrę Djurgarden IF na prawie o połowę mniej niż skład Lecha – podaje.
Juskowiak opowiada, że bywał na stadionie Djurgarden IF, Tele2 Arenie. – Znam realia i atmosferę tego stadionu. Wsparcie kibiców będzie dużym atutem gospodarzy, szczególnie gdy będzie im się układać gra. Gdy jest inaczej, wówczas to wsparcie słabnie i przeciwnik może zyskać przewagę – wyjaśnia. – W tej chwili, za sprawą zniesienia zasady podwójnego liczenia bramek na wyjeździe, nie ma wielkiej różnicy. Lech jest zespołem, który gra w sposób porównywalny na własnym boisku i na wyjeździe – dodaje.
Zdaniem byłego lechity na własnym boisku Szwedzi ruszą do zdecydowanego ataku. – Kibice Djurgarden IF będą wymagać od swoich zawodników ofensywnej gry. Szwedzi będą atakować, co może sprawić, że Lech będzie mógł grać z kontrataku. Scenariusze mogą być różne, ponieważ na takim poziomie nie ma już dużej różnicy między zespołami – wyjaśnia.