Półtorej doby trwała walka z pożarem, który w czwartek wieczorem wybuchł w bloku przy ul. Krańcowej w Poznaniu. Ogień strawił dach budynku i zniszczył mieszkania w pionie 4B. Choć sytuacja została już opanowana, lokatorzy nie mogą wrócić do swoich domów.
Mieszkania zniszczone
Pożar wybuchł po godzinie 19. Jak relacjonował mł. bryg. Kamil Witoszko z poznańskiej straży pożarnej, ogień bardzo szybko objął połowę dachu o drewnianej konstrukcji.
– Pierwsze osiem godzin było kluczowe, żeby ogień nie przeniósł się na cały blok. Dzięki wydzieleniu pożarowemu udało się zatrzymać pożar w pionie 4B i ochronić sąsiednią klatkę 4A. Dach o powierzchni 500 metrów kwadratowych praktycznie się zapadł – mówił oficer.
Strażacy pracowali nie tylko z podnośników i drabin, ale także wewnątrz budynku, odcinając zarzewia ognia i dokonując odkrywek w mieszkaniach. Do gaszenia i monitorowania pogorzeliska wykorzystano drony i kamery termowizyjne.
– To była trudna akcja. Wysokie temperatury sprzyjały rozwojowi tego pożaru. Do tego dochodzi wysokość, to jest piąta kondygnacja, przestrzeń dachowa, gdzie rzeczywiście trzeba było działać z wysokości. Mieliśmy tutaj cztery drabiny, podnośniki, na których musieliśmy działać i tutaj porozstawiać ten sprzęt. Ciężko było o miejsce, żeby rozstawić te duże pojazdy tak, żeby miały dostęp. Wiadomo, że zawsze pod blokami jest pełno samochodów zaparkowanych. Poza tym trzeba było działać też od wewnątrz i zlokalizować ten pożar, który był ukryty. On był ukryty w przestrzeni pod dachem. Tego nie było widać w mieszkaniach. Trzeba było zrobić tak zwane odkrywki i szukać tego pożaru w różnych miejscach. – dodał Witoszko.
Podczas akcji rannych zostało trzech strażaków, dwóch z nich trafiło do szpitala. Na szczęście ich obrażenia okazały się niegroźne.
Mieszkańcy ewakuowani w nocy
Najważniejsza była szybka ewakuacja ludzi. Lokatorzy z płonącego pionu 4B zdołali wydostać się sami, natomiast w klatce 4A strażacy pomogli w wyprowadzeniu mieszkańców.
– Tam, gdzie mieszkają ludzie, zawsze mamy świadomość, że zagrożenie jest największe. Tym razem na szczęście wszyscy opuścili budynek – podkreślał oficer straży.
Nie wszyscy mogli jednak od razu znaleźć schronienie. Jak poinformował Witold Rewers z Wydziału Zarządzania Kryzysowego, jeszcze w noc po pożarze Miasto zorganizowało dla poszkodowanych noclegi.
– Z zakwaterowania skorzystało w sumie 13 osób. Na dziś w hotelu pozostaje 9 lokatorów. Pozostali znaleźli pomoc u rodzin. Każdy, kto potrzebował, otrzymał też posiłki i wsparcie psychologiczne – wyjaśnił Rewers.
Mieszkańcy mogli pod kontrolą strażaków wejść do swoich mieszkań po najpotrzebniejsze rzeczy – dokumenty, lekarstwa czy pamiątki. W przypadku najwyższej kondygnacji, gdzie sufity się zawaliły, strażacy pomagali wynieść przedmioty wskazane telefonicznie przez właścicieli.
Miasto obiecuje wsparcie, ale konkretów na razie brak
Choć sytuacja kryzysowa została opanowana, dla poszkodowanych lokatorów to dopiero początek trudnej drogi.
– W klatce 4A mieszkańcy wrócili do swoich mieszkań, mają podłączone media więc mogą normalnie funkcjonować. Straż pożarna zakończyła swoje czynności i przekazała budynek administracji i to od administracji dalej będzie zależeć, jak ona będzie organizować wejścia do mieszkań i zabieranie swoich rzeczy – mówił zastępca prezydenta Poznania Marcin Gołek.
Jak zapewnił, Miasto rozważa różne formy pomocy, w tym możliwość przydzielenia mieszkań zastępczych, ale na ostateczne rozwiązania trzeba poczekać.
– Jest trochę przedwcześnie, żeby mówić o konkretnych decyzjach. Na razie skupiamy się na zarządzaniu kryzysem i zabezpieczeniu dobytku mieszkańców. Rozmawiamy z ZKZL i prezydentem Solarskim o dalszych działaniach – podkreślił Gołek.
Od poniedziałku poszkodowanymi rodzinami zajmie się Miejski Ośrodek Pomocy Rodzinie wraz z Caritasem i PCK. Pracownicy będą indywidualnie badać sytuację każdej rodziny i na tej podstawie zapadać będą decyzje o dalszym wsparciu – także finansowym.
Niepewna przyszłość lokatorów
Choć mieszkańcy Krańcowej mogą mówić o szczęściu – nikomu nic poważnego się nie stało – wciąż pozostają w zawieszeniu. Najprawdopodobniej nie będą mogli wrócić do swoich mieszkań, są one doszczętnie zniszczone. Dla wielu oznacza to tygodnie, a może miesiące niepewności i życia „na walizkach”.