Prywatnie jest zapalonym motocyklistą, ale też kocha delfiny. Interesuje się ssakami morskimi. Piotr Przyłucki wprowadza w zoo nowe porządki i marzy o inwestycjach, które rozsławią poznański ogród zoologiczny nie tylko na Polskę.
Marek Jerzak: Właśnie mija pół roku od czasu objęcia przez pana fotela dyrektora poznańskiego zoo. Jakieś zmiany udało się już panu wprowadzić?
Piotr Przyłucki: To sporo zmian np. w strukturze organizacyjnej zoo. Okazało się, że kierownik Starego Zoo miał pod sobą tylko koordynatora do spraw ogrodnictwa i kilku ogrodników. Zatem nie posiadał pełnego zakresu do wykonywania obowiązków zarządczych!
M.J.: A reszta pracowników Starego Zoo? Było ich tam przecież znacznie więcej…
P.P.: To była dość skomplikowana relacja, dlatego poprosiłem o audyt wewnętrzny, który dość wnikliwie i obiektywnie przebadał ten przypadek i wydał swoją opinię.
Na podstawie tego zbudowałem prawdziwą, zdrową strukturę. Został powołany też nowy kierownik i teraz zaczyna się dziać, jak powinno.
M.J.: Jakie jest dziś poznańskie zoo? Różni się czymś od tego ogrodu zoologicznego za czasów dyrektor Zgrabczyńskiej?
P.P.: Pani Zgrabczyńska pewnie ma dobre serce, natomiast nie do końca rozumiała, czym jest ochrona gatunków zagrożonych, albo się z tym po prostu nie zgadzała. Chciała prowadzić na terenie zoo przede wszystkim azyl dla wybranych zwierząt, ale zoo służyć ma właśnie ochronie gatunków zwierząt zgodnych z planem hodowlanym, którym grozi wyginięcie. Nie poszczególnym przypadkom zwierząt poszkodowanym przez los. To właśnie funkcja schroniska.
Wie pan, nie sztuką jest odebrać komuś np. krokodyla i wsadzić go do ciasnej dziupli, ale zapewnić mu jak najlepszy dobrostan zgodny ze współczesną wiedzą.
M.J.: A tak się działo?
P.P.: Teraz mam problem taki, że kontrola z Regionalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska mówi jasno – krokodyl nilowy ma bardzo złe warunki bytowe! „Proszę to zmienić” – słyszę i czytam. Mamy taką specjalną bazę o nazwie ZIMS, w której umieszczamy te gatunki, które mają u nas nienajlepsze warunki bytowe – widzi to cały zoologiczny świat, ale chętnych brak, szczególnie na zwierzęta o niepewnym pochodzeniu genetycznym. Wydzwaniamy, piszemy do różnych ośrodków. I nic!
Prowadzenie zoo to nie medialne akcje odbierania zwierząt hodowcom, a może i pseudohodowcom, po to, by zapewnić im wcale nielepsze warunki. Gdy dziennikarze z kamerami już się rozjadą, zwierzęta pozostają i trzeba myśleć o tym, co dalej. Ideą zoo nie jest ratowanie każdego zwierzęcia, a szczególnie takiego z listy inwazyjnych gatunków obcych. Naszą ideą jest hodować, czyli rozmnażać gatunki zagrożone. Tak się wcześniej nie działo. Dlatego m.in. wylecieliśmy z Europejskiego Stowarzyszenia Ogrodów Zoologicznych i Akwariów (EAZA), następnie Światowej Organizacji Ogrodów Zoologicznych (WAZA). Straciliśmy też członkostwo w Radzie Dyrektorów Polskich Ogrodów Zoologicznych i Akwariów. Należymy już jednak do niej ponownie, jak i do IZE, czyli do Międzynarodowej Organizacji Edukatorów. Będziemy się też starać o WAZ-ę – to najważniejsza światowa organizacja zrzeszająca dobre i najlepsze zoo. Cieszę się, że znów na pokładzie mamy dawnego dyrektora poznańskiego ogrodu zoologicznego – Radosława Ratajszczaka, który został naszym konsultantem. To postać ikoniczna i rozpoznawalna w całym świecie. To pan Ratajszczak wpadł na pomysł wrocławskiego Afrykarium. Unikatowego budynku, który przyciąga zwiedzających przez cały rok i przyczynił się do osiągania wyników nigdy wcześniej nieosiągalnych w polskich zoo.
M.J.: Czy można zaryzykować stwierdzenie, że prawie nie mieliśmy już w Poznaniu pełnoprawnego ogrodu zoologicznego?
P.P.: Stare Zoo to obraz zaniedbania i braku planu hodowlanego. To była droga do typowego schroniska w sercu miasta. Lisy, króliki, świnie wietnamskie, dzikany, przepełnione woliery… Wszystko to w warunkach nieodpowiadających ich potrzebom gatunkowym! A do tego nieremontowane budynki czy niedawno wyremontowany pawilon drapieżników z wieloma wadami (obecnie Muzeum Zoo), który po wielu problemach udało się otworzyć dla zwiedzających.
Poznańskie zoo nie wypełniało warunków… ogrodu zoologicznego. Trzeba lat na odkręcenie takiego stanu rzeczy. Przykro było patrzeć na coroczny Informator Polskich Ogrodów Zoologicznych i Akwariów, gdzie na mapce Polski Poznań nie miał zaznaczonego żadnego zoo. Od tego roku to już się zmieni, udostępniamy też aktualny i prawdziwy zwierzostan do tego Informatora.
M.J.: Co się jeszcze zmieniło?
P.P.: Organizacyjnie bardzo dużo. Mamy dyrektora do spraw administracyjnych, do spraw finansowych, powołałem dyrektora do spraw hodowlanych. Przez osiem ostatnich lat nie było go tutaj w ogóle. Nie rozumiem dlaczego. Moim bardzo przemyślanym zdaniem obecna kadra zarządcza to najlepszy zespół jaki można sobie wymarzyć. A to już solidna podstawa do dalszego działania.
M.J.: Czy to się jakoś przekłada bezpośrednio na życie zwierząt w zoo?
P.P.: Teraz pracujemy nad reorganizacją żywienia zwierząt, karmienie musi być nadzorowane naukowo i dostosowane do potrzeb bytowych i stanu fizjologicznego zwierzęcia. Zwierzę w warunkach zoo tak naprawdę nie rusza się dużo. Na wolności zjada to, co znajdzie lub upoluje. W zoo jego układ pokarmowy nie pracuje tak, jak w naturze. Powinno jeść nieco mniej. To wszystko trzeba przewidzieć i zbilansować. Jednak dopiero teraz mamy specjalistę żywieniowca. Poza tym niewłaściwe żywienie to same problemy – od zdrowotnych, behawioralnych po finansowe.
M.J.: A dotychczas prowadzone inwestycje?
P.P.: Określiłbym jako brak spójnej wizji na architekturę ogrodu zoologicznego. Żyrafiarnia to nie jest budynek moich marzeń, ale jest w nim potencjał do wyciągnięcia. Np. całoroczna motylarnia czy ośrodek rozrodu lori.
Trzeba popracować nad ubogaceniem wybiegów. Miłe i dobre jest to, że sami pracownicy to widzą i chcą brać udział w projektowaniu zmian!/
Nie wiem, czy pan zna historię naszego byka Ferdka. A mamy tu byka rasy pewnie i czystej HF, który był ratowany od rzeźni. Jest bardzo schorowany, bowiem i genetycznie nie jest długowieczny. Kiedy zwiedzałem teren, zauważyłem, że stoi sobie sam, a to przecież jest zwierzę stadne. Takie utrzymywanie zwierzęcia stadnego jest niedorzeczne!
Przywiozłem mu więc własną owcę, oczywiście z zachowaniem przepisów i kwarantanny z niej wynikającej. Proszę sobie wyobrazić, w tej chwili między nimi jest ogromna… „przyjaźń”. Byk zupełnie inaczej się zachowuje. Jakby dostał nowe życie, na swoje ostatnie lata. Czasami wystarczy mały ruch, aby zadziało się więcej!
M.J.: To wszystko już przeszłość, ale jak wygląda Nowe Zoo w pana głowie za kilka lat? Ma pan pewnie taką wizję.
P.P.: Chcę podzielić ogród na trzy umowne strefy funkcjonalne. W strefie A – nazwijmy ją Classic Zoo – zaraz za głównym wejściem znajdzie się klasyczne zoo, jakie znamy wszyscy. Tutaj bardzo ważny jest pawilon zwierząt nocnych. Jest nadal jednym z ciekawszych w Polsce. Przed budynkiem jest basen po fokach pospolitych. Niestety ssaków morskich już nie będziemy mogli mieć, nie będzie można już ich trzymać w słodkiej wodzie. Chciałbym więc, aby powstało tu dogodne miejsce na pingwiny, z zadaszeniem w formie kopuły, aby mogły tu zamieszkać również ptaki lotne. Myślę też o bażanciarni w miejscu klatek i wolier jeszcze z lat 70., które miały służyć jedynie przez pięć lat, a stoją do dziś. Jestem zaskoczony, jak trwałe potrafią być prowizorki! Trzeba je przerobić albo znaleźć lepsze, atrakcyjniejsze miejsce, np. przy terenie okalającym fort.
M.J.: To strefa A, a jak miałaby wyglądać strefa B?
P.P.: Chodzi o teren nad stawami. Tutaj byłaby zorganizowana strefa wypoczynkowo-rekreacyjna. To piękne tereny widokowe. Mogłaby tu stanąć wieża widokowa.
W Japonii widziałem autobus, który jest mobilną księgarnią albo biblioteką. Można zrobić tu czytelnię plenerową i scenę, na której odbywałyby się wykłady z różnych dziedzin nauki, ale nie tylko. Miejsce mogłoby promować także artystów. W tej strefie żyją zwierzęta na wolności… te na i w stawach, w lasach, na łąkach…
M.J.: A „C”?
P.P.: No właśnie – C! Jest tu stosunkowo pusto. To trzeba zmienić. Właśnie dlatego chcę, by powstało tu tzw. „neozoo”. Powstałby więc tu budynek, który łączyłby to, co już mamy, czyli słoniarnię z żyrafiarnią. Pośrodku stanęłoby Oceanarium i Muzeum Bioróżnorodności.
M.J.: Brzmi imponująco, ale czy to nie będzie kalka istniejących już na świecie oceanariów?
P.P.: Nie, uważam, że nie ma sensu iść dalej w Afrykę, w Azję. Po co mamy konkurować z innymi ogrodami tematycznie? W naszym Oceanarium i Muzeum Bioróżnorodności – to jeszcze robocza nazwa – pozna pan, czym jest naprawdę życie. Zaczniemy od cytologii, czyli od komórek. Zwiedzający pozna, czym jest komórka, czyli najmniejsza strukturalna i funkcjonalna jednostka organizmów żywych. Później zabierzemy zwiedzających w podróż przez różne formy życia. Chodzi o to, by zrozumieć fenomen istnienia życia na planecie, a tak poetycko – aby odnaleźć sens życia w bezsensie istnienia. Na końcu wejdziemy do wielkiego oceanarium. Wydzielone w nim będzie bałtykarium, żeby poznawać to, co się dzieje w naszym Bałtyku. Moglibyśmy trzymać tu także manaty. Z oceanarium wychodzilibyśmy do części największych ssaków lądowych – słoni i żyraf.
Byłaby tu też część noclegowa o wysokim standardzie. Można byłoby wstać o świcie, by zobaczyć, co rano robią słonie, albo obudzić się obserwując życie w potężnym akwarium.
Chciałbym postawić przede wszystkim na edukację. Potrzebne będą pomieszczenia wykładowe i warsztatowe, sale projekcyjne, a nawet profesjonalne kino.
M.J.: I dzięki temu będziemy w stanie konkurować z ogrodami w Łodzi czy Wrocławiu?
P.P.: Właśnie nie o konkurowanie tu chodzi. Wspólnie z innymi ogrodami stworzymy ligę. Odwiedziny każdego z ogrodów będą częścią całości i będą zachęcały do odwiedzenia kolejnego z miast. Wpłynie to też znacząco na wzmacnianie turystyki.
M.J.: I kiedy te zmiany zaczną zachodzić?
P.P.: Już zrobiliśmy nową biegalnię wewnętrzną w słoniarni. Robiłem sobie w niej badania, jeszcze nawet nie będąc dyrektorem. Stałem w holu i ze stoperem mierzyłem, ile czasu ludzie tu spędzają i co robią. Okazało się, że zwiedzający spędzają w słoniarni średnio kilka minut. Zacząłem myśleć, co zrobić, żeby tych ludzi zainteresować bardziej. Jedną z atrakcji, która już powstała, to ubogacenie dla słoni – długa rura z PCV. Podzielona na segmenty z wycięciem z góry. Słoń wkłada do niej trąbę, sięgając po pożywienie i my w tym czasie możemy obserwować jak pracuje 40 tys. mięśni jego trąby. Nadal pusty pozostaje tu hol. Stanie w nim jednak ciekawa instalacja. Dzięki technice będzie można zajrzeć do unikatowej ekspozycji, w której zobaczymy prawdziwe serce kochanej i pamiętanej przez poznaniaków słonicy Kingi. Chcemy oddać hołd temu zwierzęciu, które żyło w ciężkich warunkach i nie dożyło nigdy naszej nowoczesnej słoniarni.
Chciałbym zwrócić uwagę, że mamy jeden z najlepiej położonych ogrodów zoologicznych w Europie. To piękny, ale i spory i pokaźny teren. Warto byłoby rozważyć możliwość wejścia do Nowego Zoo przez np. trzy wejścia. Tak, by chcący zobaczyć słoniarnię – najnowszą część zoo – zwiedzający nie musieli długo maszerować przez cały ogród albo korzystać z kolejki.
M.J.: A co ze Starym Zoo?
P.P.: To w tej chwili zoobotaniczny park, do którego można wejść za darmo. Odwiedza go rocznie ok. 320 tys. zwiedzających, ale nie mamy z tego tytułu żadnych wpływów, z których można byłoby rozwijać kolejne atrakcje. Może warto byłoby rozważyć opcję, w której płacący podatki w Poznaniu z kartą OK Poznań wchodziliby taniej lub za darmo. Inni – głównie turyści – płaciliby normalnie.
M.J.: Czy Stare Zoo to w ogóle odpowiednie miejsce dla zwierząt?
P.P.: Z pewnością nie dla dużych ssaków. Mamy tu emisję dymów, pyłów, spalin. Są tu hałasy, samoloty. W tym miejscu warto więc skupić się na rybach, płazach i gadach. Pójść w nowoczesną edukację, wystawy, np. niebawem otworzymy wystawę „Morświnowate i delfiny rzeczne świata”. Chcemy też zrobić wystawę o faunie Wietnamu, a docelowo współpracować z tym krajem w zakresie ochrony fauny i flory. Rozbudowywane będzie też Muzeum Historii Zoo.
M.J.: Panie dyrektorze, a skąd na to wszystko pieniądze?
P.P.: A skąd Wrocław wziął te pieniądze? Dyrektor przedstawił radnym koncepcję na Afrykarium. Oni mu uwierzyli, że będzie nową atrakcją turystyczną miasta i tak się stało. Z badań wynika, że 1 złotówka pozostawiona w zoo to dodatkowo 6 zł pozostawionych w miejskich restauracjach czy hotelach. Mam nadzieję, że podobnie jak we Wrocławiu, także i w Poznaniu zainwestujemy z głową w zoo. Do tego potrzebny jest mocny plan, wychodzący daleko w przyszłość.
M.J.: Możemy już mówić o jakichś datach?
P.P.: W ciągu dwunastu-osiemnastu miesięcy przedstawimy gotową koncepcję strefy neozoo. Potem będziemy go przedstawiać… Trzeba tylko uwierzyć, że chcemy zrobić dla tego ogrodu coś dobrego.