„Zupa mnie uratowała”. Wyjątkowa inicjatywa

Nie ma znaczenia, czy wypada jakieś święto. Dla nich każda sobota jest dniem świętym. Co tydzień spotykają się w budynkach przy ul. Przemysłowej, wspólnie gotują, a później jadą na dworzec. I tam rozdają posiłek tym, którzy go potrzebują. Zupa na Głównym od ponad 8 lat pomaga osobom w różnych kryzysach. 

Bez kryteriów

Nie ma znaczenia, czy są samotni, schorowani, bezdomni czy zajmują wysokie stanowiska w korporacjach. Przyjść może każdy. I każdy dostanie ciepły posiłek oraz coś do picia. 

– Nie sprawdzamy, dlaczego ta osoba stanęła w kolejce. Zakładamy, że jeśli ktoś to zrobił i zjadł posiłek, to znaczy, że potrzebował takiego wsparcia – mówi Wioletta Bogusz, założycielka Zupy na Głównym.

Przygotowanie takiego posiłku to nie tylko ugotowanie zupy. To organizacja, która zaczyna się na początku każdego miesiąca. Żeby potrzebujący mogli dostać wsparcie, potrzebne jest określenie potrzeb, zrobienie zakupów, przygotowanie produktów… I dopiero zaczyna się gotowanie. 

– Co sobotę spotykamy się z wolontariuszami. Mamy trzy godziny na to, żeby przygotować 100 litrów zupy, zrobić 250 kanapek, kilkadziesiąt litrów kawy i herbaty. Często poporcjować ciasta, które nam przynoszą fajni ludzie z miasta. I z tym jedziemy na dworzec. Już zza zakrętu widzimy tę kolejkę. Ja sobie za każdym razem marzę, żeby kiedyś pojechać i żeby tej kolejki tam nie było. Żeby nie było ludzi potrzebujących w naszym mieście. 

Niestety z każdym rokiem ich liczba rośnie. I nie ma znaczenia, jaka jest pora roku. To, co cieszy – nigdy nie brakuje rąk do pracy. Osób, które są gotowe pomagać. 

Niemiarodajna pomoc 

Potrzeby są duże, ale i motywacji do działania jest wiele. Każdy wnosi i daje coś innego. Czasem wolontariusze dają i dostają coś więcej… Czasem wystarczy niewielki gest, uśmiech, słowo… 

– Dlaczego to robimy, to chyba trzeba każdego człowieka osobno zapytać. Tak naprawdę każdy ma inne motywacje i inne potrzeby. Mamy ludzi, którzy pracują w dużych korporacjach i oni tak naprawdę robią to po to, żeby poczuć, że ta ich praca tutaj jest spożytkowana w należyty sposób. I ona ma jakiś sens. Inni, żeby wesprzeć człowieka w potrzebie, a niektórzy robią to z pobudek wyznaniowych – przyznaje Wioletta Bogusz, założycielka Zupy na Głównym.

Dla niektórych to forma terapii

– Wiem, dlaczego to robię. Trochę, żeby siebie uratować. Mamy syna z niepełnosprawnością. Tak naprawdę od urodzenia. Ma już 35 lat. I jest cały czas z nami w domu. Zmieniamy się z mężem opieką nad nim. I myślę, że mam takie oderwanie się od problemów życia codziennego i nieutwierdzanie się w przekonaniu, że to życie jest już takie zupełnie bez sensu, bo pracować zawodowo nie możesz. A ja mam potrzebę, żeby wyjść z domu, rozmawiać z ludźmi i pomagać. Ale muszę to robić na własnych warunkach. Nie może to być praca etatowa… Zupa mnie uratowała.

Zupa na Głównym od lat może liczyć na wolontariuszy, ale i ludzi dobrej woli. Stowarzyszenie na stałe współpracuje z kilkoma restauracjami, które wspierają je finansowo. W jednej z poznańskich piekarni regularnie może liczyć na chleb, który sponsorują klienci. A to oznacza, że poznaniacy mają otwarte serca i portfele…

– Myślę, że to, co jest najważniejsze, to to, że my czujemy taki oddech społeczny na plecach. Oczywiście to samo nie przyszło. Ale w momencie, kiedy jest problem do rozwiązania, to znajdują się ludzie, którzy pomagają nam go rozwiązać. I to jest fajne, że w tym pomaganiu nie jest się samym. Aczkolwiek grupa beneficjentów jest trudna. I wciąż trudno jeszcze czasami społecznie wyjść nam z takiej narracji stygmatyzacji tych osób i oceniania. 

Dziwny jest ten świat…

Zupa na Głównym to nie tylko cotygodniowe rozdawanie posiłków. To także szereg innych działań, które wspierają osoby w kryzysach. Stowarzyszenie prowadzi mieszkania treningowe, gromadzi rzeczy dla potrzebujących, tj. ubrania, bieliznę, kosmetyki czy buty i organizuje akcję Syty Poznań, w trakcie której placówki szkolne zbierają żywność. Ale prócz namacalnej pomocy liczy się coś więcej. 

– Mamy taką misję, żeby mówić o osobach w kryzysie psychicznym, o osobach w kryzysie bezdomności. O tym, żeby nie stygmatyzować, bo tak naprawdę my nie znamy ich historii. To jest tak, że to jest kryzys, którym nie można się zarazić, ale każdy z nas może się w nim znaleźć. I żeby tak z pokorą do tego podchodzić. Fajnie by było, gdyby to wsparcie społeczne było bardziej odczuwalne. Jeśli nawet nie pomagasz, to nie przeszkadzaj. Nigdy nie wiesz co stoi za człowiekiem, że jest w takiej sytuacji. 

Niektórzy wolontariusze mają świadomość, że nie każdemu da się pomóc. Czasem nie wszystko zależy od osoby, która chce pomagać. Niejednokrotnie zdarza się tak, że to potrzebujący nie widzi problemu i nie ma w nim chęci przyjęcia wsparcia. 

– Myślę, że każdemu jest potrzebny drugi człowiek. Bez względu na to, czy to jest ktoś w rodzinie, czy człowiek nam nieznany na ulicy. Czasem wystarczy zwykłe: Cześć, co słychać? Uważajcie na siebie! I to otwiera wszelkie drzwi. Widzimy, jak na takie słowa osoby w kryzysie bezdomności otwierają szeroko oczy i odchylają się do tyłu i z niedowierzaniem słuchają, że ktoś może im życzyć czegoś dobrego…

Zdjęcia wPoznaniu.pl

Czytaj także: Strażacy ratują kotka z płonącego budynku. Podali mu maskę z tlenem [ZDJĘCIA] | wpoznaniu.pl

Aleksandra Wróblewska
Zdarzyło się coś ważnego? Wyślij zdjęcie, film, pisz na kontakt@wpoznaniu.pl