Mieszkańcy kamienic z ul. Kraszewskiego tymczasowo zamieszkali w hotelu pracowniczym na Dębcu. Jak wspominają noc z soboty na niedzielę? Co mówią o swojej dzisiejszej sytuacji? Udało nam się z nimi porozmawiać.
Mieszkańcom kamienic przy ul. Kraszewskiego – zarówno tej, która doszczętnie spłonęła w wyniku pożaru, jak i sąsiadujących z nią – zaproponowano przeniesienie do hotelu pracowniczego Cezamet na Dębcu.
Przy wejściu do hotelu widać kartony z darami. Są tam ubrania, środki higieniczne, żywność. Jest też kartka, której treść jasno wskazuje, że wszyscy chętni do przekazania rzeczy dla pogorzelców, powinni udać się w podziemia ronda Kaponiera, gdzie trwa zbiórka organizowana przez Stowarzyszenie Inicjatyw Społecznych (pisaliśmy o niej na TUTAJ).
– Na podstawie naszych doświadczeń sprzed kilku lat, gdy gościliśmy w naszym hotelu pogorzelców z pożaru na Dębcu, postanowiliśmy nie przyjmować darów w hotelu. Kierujemy chętnych do stowarzyszenia, które zajmuje się organizacją zbiórki. Jednak jak widać, kilka kartonów i tak się znalazło. To wszystko dla poszkodowanych w pożarze na Kraszewskiego – mówi nam pracownik hotelu Cezamet.
„Byłam w amoku”
Przed budynkiem widzimy przechadzających się ludzi. Niektórzy z nich mają w rękach torby z rzeczami. Jak się okazuje, to mieszkańcy ul. Kraszewskiego. Co mówią o nocy z soboty na niedzielę?
– Mieszkam w kamienicy przy Kraszewskiego 14, która bezpośrednio sąsiaduje z numerem 12, czyli tym, który spłonął. Leżałam już w łóżku, gdy usłyszałam ogromny huk. W pierwszym momencie nie wiedziałam, co się dzieje. Przez okno zobaczyłam, że sąsiednia kamienica się pali. Chciałam zawiadomić sąsiadów, ale usłyszałam hałas za ścianą, a po chwili na podwórku, więc wiedziałam już, że mieszkańcy się ewakuują – mówi nam pani Jolanta, która mieszka teraz w hotelu na Dębcu.
– Za oknem widziałam łunę światła. Szybko zjawiła się straż pożarna. Nie wiedziałam, czy mogę wyjść z budynku, usłyszałam, że do drzwi puka policja. Musiałam szybko się ubrać i ewakuować z mieszkania.
Kobieta przyznaje, że w chwili opuszczania budynku była niczym w amoku. Nie zabrała ze sobą dosłownie nic. Zdążyła jedynie ubrać się i wziąć ze sobą klucze. Jednak dzięki temu, że na miejscu szybko pojawiły się służby, czuła się bezpiecznie.
– Do trzeciej w nocy byłam u mojej siostrzenicy na Szamarzewskiego. Stamtąd obserwowałam, co dzieje się na Kraszewskiego. Myślałam, że gdy pożar zostanie ugaszony, będę mogła wrócić do mieszkania. Okazało się jednak, że to nie takie proste – dodaje kobieta.
Pani Jolanta wspomina, że przez całą niedzielę mieszkańcy nie otrzymywali informacji, kiedy będą mogli wejść do mieszkań. Okazało się jednak, że aby wejść do mieszkania, będą musieli zaczekać, aż biegły znajdzie miejsce wybuchu, a kamienica przy Kraszewskiego 12 zostanie rozebrana. Dopiero wtedy mieszkańcy sąsiednich kamienic będą mogli powrócić do swoich lokali.
– Kamienica w której mieszkam to tzw. mur pruski. Budowla była zbudowana na sto lat użytkowania, a ma już znacznie więcej. Czasem śmiejemy się z sąsiadami, że trzyma się „na agrafkach”. Nie wiemy więc, jak jej stan ocenią technicy – mówi nam pani Jolanta.
Kobieta zaznacza, że na początku chciała zamieszkać u rodziny, jednak kiedy okazało się, że nie wiadomo, jak długo będzie musiała czekać na powrót do swojego mieszkania, postanowiła skorzystać z hotelu na ul. Łozowej, do którego poszkodowani zostali skierowani przez Miasto.
Dwa tygodnie, może dłużej
Jednym z mieszkańców Kraszewskiego 14 jest też pan Fabian, który podobnie jak pani Jolanta zamieszkał tymczasowo w hotelu przy Łozowej.
– Nie wiemy, jak długo tu zostaniemy. Na razie powiedziano nam, że mamy przygotować się na dwa tygodnie, a może nawet dłużej. O tym, że mogę udać się tutaj, dowiedziałem się z artykułu w mediach. Wcześniej nie wiedziałem, że jest taka możliwość. Zadzwoniłem do Centrum Zarządzania Kryzysowego i wtedy mnie tu pokierowano – mówi mężczyzna.
– Wczoraj nie mogłem wejść do kamienicy po swoje rzeczy. Korzystałem więc z tego, co zostało przyniesione w darach. Dzisiaj mogłem wejść do mieszkania, ale tylko na chwilę, w asyście policji – dodaje.
Pan Fabian zaznacza jednocześnie, że pomoc rzeczywiście jest. Zarówno od Miasta, jak i od poznaniaków. Wspomina zwłaszcza o pomocy finansowej, którą otrzymają ci, którzy stracili dorobek życia.
W sprawie pożaru na Jeżycach prowadzone jest postępowanie. Biegli muszą ustalić teraz źródło wybuchu. Następnie budynek zostanie rozebrany. Miasto udziela pomocy pogorzelcom, a mieszkańcy ruszyli do organizacji zbiórek – zarówno pieniężnych, jak i rzeczowych.
Czytaj także: Poznaniacy pomagają. Zebrali już pół miliona i to tylko na jednej zbiórce