Reportaż

Tu ratują dzikie zwierzęta. „Nierzadko stajemy przed trudną decyzją” [DZIKI SOR ZDJĘCIA]

Od 1 lutego w Poznaniu działa „dziki SOR”, czyli oddział ratunkowy, do którego trafiają cierpiące zwierzęta. Tutaj otrzymują niezbędną pomoc, a następnie wyruszają do ośrodka pod Kościanem, aby w pełni wyzdrowieć i wrócić na łono natury. – Sama jestem przeciętnie od szesnastu do dwudziestu godzin na nogach. Szczególnie w sezonie, gdy są maluchy i trzeba je karmić, co dwie-trzy godziny. To bardziej wolontariat niż standardowa praca etatowa. Nie ważne, czy jest święto, weekend, uroczystość, zwierzęta potrzebują uwagi i pomocy – tłumaczy Magdalena Lorenz-Michalczyk.

Na Wildzie przy ul. Św. Trójcy 22 w Poznaniu w trosce o dziką faunę, pojawiło się nowe miejsce – tzw. dziki SOR. To pierwszy punkt pomocy dla nieoswojonych zwierząt. Docierają tu „mali pacjenci”: chorzy i ranni. Miasto powierzyło tę misję Fundacji Ośrodka Rehabilitacji Dzikich Zwierząt. Decyzje o utworzeniu „SOR-u” podjęto po zamknięciu punktu leczenia i rehabilitacji zwierząt dzikich na Uniwersytecie Przyrodniczym w Poznaniu. Współpraca między miastem a uniwersytetem wygasła wraz z końcem 2023 roku. Oznaczało to, że trzeba szybko znaleźć inny podmiot, który podejmie się leczenia dzikich zwierząt na terenie powiatu poznańskiego.

Fundacja ORDZ prowadzi swoją działalność od 2021 roku. Paulina Cudna, prezes fundacji wyjaśnia, że misją ośrodka jest udzielanie pomocy, leczenie i rehabilitacja ptaków i ssaków. Zwierzęta po całkowitym wyleczeniu przywracane są do naturalnego środowiska.

– Zwierzęta są przywożone przez mieszkańców lub straż miejską i tutaj otrzymują pierwszą pomoc medyczną. Są dogrzane, wstępne diagnozowane, lekarz weterynarii przeprowadza badanie kliniczne, ocenia kondycję i stan zdrowia zwierzęcia. Mogą tu trafić niestety zwierzęta z dusznością, w hipotermii, mocno krwawiące. Pomoc jest im potrzebna natychmiast – tłumaczy Paulina Cudna.

Powstanie „dzikiego SOR-u” w Poznaniu to również efekt współpracy z Polskim Stowarzyszeniem Ochrony Jeży „Nasze Jeże”, które od lat działa z fundacją w zakresie leczenia, rehabilitacji, odchowu małych ssaków oraz edukacji ekologicznej. Dalsza współpraca oznacza, że pomoc w Poznaniu otrzymują nie tylko jeże, wiewiórki, zające, ale również inne drobne ssaki, płazy i gady. Po raz pierwszy stowarzyszenie „Nasze Jeże” będzie zajmowało się też ptakami. Te przywożą albo zaniepokojeni mieszkańcy, którzy odnaleźli ranne zwierzę, albo przeszkoleni strażnicy miejscy z Referatu Ekopatrolu.

Wiewiórka ma stworzone warunki naturalne w wolierze (fot. Łukasz Gdak/wPoznaniu.pl)

Jak zachować się, gdy napotkamy ranne, dzikie zwierzę?

– Na pewno nie można samemu ingerować w naturę. Nie powinniśmy dzikich zwierząt brać do domu. Podstawowym błędem ludzi jest paradoksalnie to, że mają zbyt dobre chęci. Tymi chęciami bardzo często niestety szkodzą zwierzakom. Jeżeli ktoś znajdzie zwierzę, które potrzebuje pomocy, polecam zasadę „3xC”: cicho, ciemno, ciepło. Zabezpieczmy i przekażmy służbom. Często jednak jest tak, że ludzie biorą wychłodzone, przemoczone zwierzątko i od razu chcą je nakarmić i napoić. Najczęściej nieprawidłowym pokarmem. A z powodu nieumiejętnej pierwszej pomocy, ma mniejsze szanse na przeżycie – wyjaśnia Magdalena Lorenz-Michalczyk, prezes Polskiego Stowarzyszenia Ochrony Jeże „Nasze Jeże”.

W poznańskim „dzikim SORze” dopiero po stabilizacji stanu pacjenta można pomyśleć o transporcie do ośrodka leczenia i rehabilitacji w Spytkówkach pod Kościanem przy ul. Polnej 3. Tam zapewnione są warunki pozwalające na dalszą rekonwalescencję i w efekcie powrót do naturalnego środowiska. Wcześniej jednak wiele zwierząt wymaga m.in. wyprowadzenia ze stanu hipotermii, wyeliminowania duszności, czy też odrobaczenia. Ptaki po udzieleniu pierwszej pomocy przewożone są pod Kościan, gdyż tam mają większe, niemiejskie warunki do pełnego wyzdrowienia. Natomiast mniejsi pacjenci, jak wiewiórki czy jeże mogą odzyskać siły już w Poznaniu. Stąd przygotowane dla nich dwuskrzydłowe pojemniki (na sen i aktywność), jak i woliery zewnętrzne, które symulują warunki naturalne.

Patrole przywożą nie tylko jeże, wiewiórki, czy zające, ale też inne ssaki, jak: ryjówki, kuny, łasice, bobry, wydry, borsuki czy gronostaje. Poza tym trafiają tu ptaki, płazy i gady. Tych, jeszcze wielu nie ma, ponieważ nie nadeszła wiosna, ale wraz z nią, zwierząt przybędzie.

Pomoc dla małych ssaków

– Tak naprawdę nie ma kalendarzowej zimy, więc w zasadzie sezon naszej pracy trwa cały rok. Jeże wybudzają się przedwcześnie z hibernacji, ponieważ jest dla nich za ciepło. One bardziej przysypiają ten okres, niż hibernują – wyjaśnia Magdalena Lorenz-Michalczyk.

W Poznaniu brakuje pokrywy śnieżnej i minusowych temperatur. Dla jeży nie jest to dobra wiadomość. Ich ciało reaguje na dodatnią temperaturę. Jeże wybudzają się za wcześnie. A to oznacza, że nie maja dostępu do naturalnego pożywienia i z dnia na dzień chudną.

W takiej sytuacji jeże słabną, potrzebują dogrzania, płynoterapii i odpowiedniego wyleczenia z pasożytów. W lutym nikt nie powinien widzieć jeża na ulicy lub w ogródku. Dlatego, jeśli takiego jeża spotka, to jest to osobnik głodny i bardzo chudy. Z powodu wychudzenia bardzo często ma też pasożyty, które żerują na jego słabej kondycji.

Musimy go najpierw dogrzać, a dopiero potem zdiagnozować. Sprawdzamy, czy potrzebuje odrobaczenia i dożywienia. Częstym błędem ludzi jest to, że zaczynają od dokarmiania. A najpierw trzeba ustabilizować zwierzę pod kątem temperatury i nawodnienia. Później można sprawdzić, czy na wychudzenie jeża wpływają np. pasożyty. Przestrzegamy ludzi, żeby nie zabierali zwierząt do domu, żeby nie działali na własną rękę. Niewłaściwe leczenie opóźnia lub nawet uniemożliwia nam późniejszy proces leczenia – dodaje Patrycja Woszczyło, lek. weterynarii.

Pomoc nigdy się nie kończy

– Wcześniej nie zajmowaliśmy się ptakami, tylko ssakami. Teraz dostosowujemy to miejsce też dla innych gatunków. Jeszcze trwają prace wykończeniowe; remontowe i organizacyjne. Mamy oddzielne pomieszczenie dla jeży i wiewiórek, odchowalnię dla maluchów i ptaków. Budynek jest duży i przestrzenny. Najważniejsza dla nas jest jednak infrastruktura na zewnątrz, czyli woliery i boksy. Staramy się mieć jak najmniej kontaktu bezpośredniego z dzikim zwierzęciem, ponieważ jest ono bardzo podatne na stres. Niektóre gatunki zwierząt radzą sobie z nim, ale są też takie, które potrafią mieć zawał serca w wyniku stresu – dodaje Lorenz-Michalczyk. Na dowód jej słów, fotografowany jeż, podskakuje przy odgłosie migawki.

Jeż nie czuję się komfortowo w otoczeniu dużej grupy ludzi (fot. Łukasz Gdak/wPoznaniu.pl)

Jak dodaje prezes Polskiego Stowarzyszenia Ochrony Jeże „Nasze Jeże”, przy zwierzętach opieka trwa 24/7. Tym bardziej, że część zwierząt funkcjonuje w nocy, a pozostałe za dnia. – Z jeżami zaczynamy pracę w godzinach wieczornych. Sprzątamy, pielęgnujemy i karmimy, ponieważ w ciągu dnia pozostawiamy im czas na sen, zgodnie z ich naturalnym rytmem. Natomiast inne zwierzęta, jak wiewiórki, czy ptaki budzą się skoro świt i też potrzebują naszej uwagi – dopowiada Lorenz-Michalczyk.

Docelowo na „dzikim SORze” pracować będzie kilka osób. Zespół uzupełnią wyspecjalizowani wolontariusze. – Sama jestem przeciętnie od szesnastu do dwudziestu godzin na nogach. Szczególnie w sezonie, gdy są maluchy i trzeba je karmić, co dwie-trzy godziny. To bardziej wolontariat niż standardowa praca etatowa. Nie ważne, czy jest święto, weekend, uroczystość, zwierzęta potrzebują naszej uwagi – dodaje Lorenz-Michalczyk.

Najczęściej trafiają do poznańskiego ośrodka jeże i ptaki. Jak to w aglomeracji miejskiej tych zwierząt poszkodowanych jest sporo, ponieważ czyha na nie dużo zagrożeń: pojazdy, tramwaje, linie elektryczne, psy, koty, czy też nawet ludzie, którzy kradną niepotrzebnie małe zwierzęta np. oseski ssaków i podloty. – Ptaki często zderzają się z szybami, ponieważ w mieście jest bardzo dużo transparentnych powierzchni. Dostrzegają je, jako odbicie naszego świata. A to kończy się kontuzjami lub śmiercią – dodaje Paulina Cudna.

Tu wiewiórki mają swoje ukochane orzechy (fot. Łukasz Gdak/wPoznaniu.pl)

Czym się różni leczenie dzikiego zwierzęcia od leczenia pupila domowego?

Powiedziałabym, że wszystkim – odpowiada od razu Patrycja Woszczyło.

Poza oczywistymi środkami ochrony osobistej (grube rękawice), a także specjalistycznymi chwytami, ważny jest też sposób myślenia o zwierzęciu. Niektóre gatunki, a zwłaszcza ptaki, jak czaple, żurawie, bociany natychmiast wymagają zabezpieczenia dzioba, którym mogą się chcieć bronić.

– Mamy do czynienia z dzikimi stworzeniami, które nie są przyzwyczajone, że człowiek w ogóle cokolwiek z nimi robi. To są też zwierzęta w bardzo dużym szoku, spowodowanym nagłym zdarzeniem lub urazem. Stres może wywołać zawał serca i nagłą śmierć zwierzęcia – tłumaczy Woszczyło i dodaje: – W przypadku zwierząt domowych to bardzo rzadkie. Poza tym po leczeniu psa i kota upilnujemy w domu, ale w przypadku dzikiego zwierzęcia musimy go wyprowadzić do takiego stanu, aby był on już w pełni sprawny na wolności. Przykładowo ptak drapieżny musi odzyskać 100 proc. swoich sił, bo inaczej nie przetrwa na zewnątrz. Z tego powodu nierzadko stajemy przed bardzo trudną decyzją w sprawie zdrowia i życia zwierzęcia.

Okres zimowy jest jeszcze względnie spokojny, ale prawdziwa walka o życie zacznie się już w marcu. W okresie wiosennym zwierząt momentalnie przybędzie. – Jesteśmy gotowi na wiosnę. Na razie – na szczęście – koniec poprzedniej umowy przypadał na koniec roku, co dało nam czas na organizację. W zeszłym roku było 3000 ptaków w skali roku i przewidujemy, że teraz w ciągu dnia będzie nawet od kilkunastu do kilkudziesięciu zwierząt do ratowania – dodaje Paulina Cudna.

Dziki SOR działa 7 dni w tygodniu od godz. 10 do 18. Kontakt telefoniczny pod nr: 603 673 647 i 662 957 681.

– Wszystko to z miłości do zwierząt. Trzeba chcieć się poświęcić. Pracując tu, w zasadzie rezygnujemy niejako z życia prywatnego, towarzyskiego, wakacji. Nie mogę wziąć dwóch tygodni urlopu, ponieważ zwierzęta tego nie zrozumieją – tłumaczy mi Lorenz-Michalczyk.

– Musi mieć Pani jakiś sposób na reset, rozładowanie emocji – dopytuję.

– Do momentu, gdy nie było tutaj ptaków, moim resetem był wyjazd do ptaków do Ośrodka Rehabilitacji Dzikich Zwierząt w Kościanie. Tak wyglądały moje urlopy w ostatnich czasach; jazda od ośrodka do ośrodka w ramach wolontariatu – dodaje Lorenz-Michalczyk.

Od lewej: Paulina Cudna, Magdalena Lorenz-Michalczyk, Patrycja Woszczyło (fot. Łukasz Gdak/wPoznaniu.pl)

Maciej Szymkowiak
Zdarzyło się coś ważnego? Wyślij zdjęcie, film, pisz na kontakt@wpoznaniu.pl