Wywiad

Swoi: Ta muzyka rezonuje w nas od zawsze

Joanna i Mateusz Stępczakowie mieszkają w Kamińsku koło Murowanej Gośliny. Przed ich domem stoi ławka, na której siadają kilka razy w tygodniu, by śpiewać i grać tradycyjne pieśni ludowe. Od trzech lat tworzą muzyczny duet pod wdzięczną nazwą „Swoi”. Jak sami twierdzą, ta muzyka sama wychodzi z człowieka, jest w środku każdego z nas. Jak odnaleźli ją w sobie

Marta Maj: Zanim zapytam Was o muzykę tradycyjną, którą wykonujecie, chętnie dowiem się, jak w ogóle rozpoczęła się Wasza przygoda ze śpiewem?

Joanna Stępczak: Poznaliśmy się w Chórze Uniwersytetu Medycznego w Poznaniu. Przez 10 lat śpiewaliśmy razem, najpierw jako para, później już jako małżeństwo. Wykonywaliśmy w duecie popowe piosenki, często w akustycznych wydaniach. Po drodze była też przygoda z Chórem Kameralnym przy Akademii Muzycznej.

Mateusz Stępczak: Kiedy przeprowadziliśmy się do Puszczy Zielonki, odkryliśmy muzykę tradycyjną. A ponieważ nie da się ciągnąć za ogon kilku srok jednocześnie, postawiliśmy właśnie na nią.

M.M.: Miłość do tego rodzaju muzyki przyszła od razu?

J.S.: W pewien sposób ta muzyka rezonowała w nas od zawsze. Już w chórze bardzo podobała nam się muzyka ludowa. Tam jednak wykonywana była w konkretnych opracowaniach, w wielogłosie. Nas zaczęło interesować to, w jaki sposób była wykonywana oryginalnie, przez naszych przodków. Zaczęliśmy szukać głębiej. I tak to już trwa, od dobrych trzech lat.

M.S.: Nie było momentu przełomowego. To był proces, można powiedzieć, że w pewien sposób trudny, bo na samym początku ta muzyka, choć była dla nas interesująca, wcale nie zachwycała. Jednak w myśl usłyszanej niegdyś zasady: „Jeśli jakaś pieśń Ci się nie podoba, to znaczy, że za mało razy ją zaśpiewałeś”, postanowiliśmy nie odpuszczać.

M.M.: A jaki jest odbiór Waszej muzyki? Ludzie są chętni, by jej słuchać?

M.S.: To bardzo ciekawe zjawisko. Widzimy tu dużą zależność od tego, kto nas odbiera. Zauważamy pokoleniowe przeskoki. Pokolenie naszych rodziców odrzuca tego typu muzykę, ponieważ dla nich wieś często kojarzy się z czymś negatywnym. W czasach ich młodości marzeniem było wyrwanie się z niej i zamieszkanie w mieście, najlepiej na zachodzie kraju. Są jednak takie miejsca, gdzie wspomnianego „pokolenia wyparcia” nie ma. Trudno nam dojść do źródeł tego zjawiska. Odczuwamy jednak, że pokolenie naszych dziadków, i – co zaskakujące – młodych, chętnie otwiera się na ten rodzaj muzyki.

M.M.: A skąd bierzecie pieśni, które wykonujecie? Skąd wiecie, jak były śpiewane, jakie tradycje im towarzyszyły?

J.S.: Część z zapisków etnografów, część ze zbiorów ISPANowskich, ale najcenniejsze są dla nas osobiste spotkania z seniorami. Jeździmy i szukamy przesłanek o osobach, które jeszcze pamiętają te pieśni z własnej młodości, potrafią je zaśpiewać.

M.M.: A czy takie osoby chętnie się przed Wami otwierają?

J.S.: Bardzo. Jesteśmy często jednymi z niewielu, którzy chcą tego posłuchać. Bywa, że seniorzy pamiętają jeszcze przyśpiewki weselne, dzisiejsze pary młode nie chcą już, by je śpiewano.

M.M.: Poznaliście w związku z tym jakieś ciekawe tradycje z Wielkopolski?

M.S.: Ogrom. Samo to, jak duże było rozwarstwienie między wsiami na różnych terenach, może być zaskakujące. Tu zabory zrobiły jednak swoje. Widać było to np. przy organizacji wesela. Na kielecczyźnie schodziła się na nie calutka wieś. W Wielkopolsce – tylko zaproszeni goście. Na naszych terenach istniał zwyczaj „grania do obskiego”. Ponieważ, jak wspomnieliśmy, na wesele nie przychodził każdy, ludzi interesowało, co dzieje się u sąsiada. Orkiestra grała wówczas dla nich utwór, a ludzie z wesela przyłączali się do tańca. Bywało, że tacy niezaproszeni ludzie organizowali „napad” na wesele, wchodzili na nie z instrumentami i grali tak długo, aż nie dostali poczęstunku.

J.S.: Na wielkopolskiej wsi ciekawym był na pewno zwyczaj wychodzenia panien z domu po wieczerzy wigilijnej i rzucania kapciami za bramę. W którą stronę poleciał but, z tej przyjdzie jej wybranek.

M.M.: Przejdźmy teraz do Waszych strojów. To regionalne ubiory? Skąd te bierzecie?

J.S.: Stroje nie są powiązane z żadnym z regionów Polski, ponieważ skupiamy się na muzyce z całej Polski. Są jednak wykonane z naturalnych materiałów. W naszych przyszłych działaniach chcemy skupić się przede wszystkim na Wielkopolsce, bo stąd pochodzimy, więc jeśli ubiorem postanowimy się ukierunkować, na pewno będą to stroje z tego regionu.

M.M.: A instrumenty?

M.S.: Podczas koncertów towarzyszy nam lira korbowa, czyli stary instrument, niegdyś bardzo popularny w Polsce. Takie instrumenty są nazywane „dziadowskimi” – towarzyszyły wędrownym dziadom, którzy opowiadali śpiewem różne historie. Co ważne, repertuar ten nie był taneczny. Oprócz liry gramy także na bębenku obręczowym, ustnej harmonijce i znalezionych na strychu u dziadka starych skrzypcach. Zyskały nowe życie i teraz przygrywają do tańca.

fot. archiwum zespołu Swoi

M.M.: Czy Waszą muzyką, śpiewem białym, interesują się ludzie? Przecież to nie jest muzyka dla każdego.

M.S.: Zupełnie nie zgodzę się z tym stwierdzeniem. To zdecydowanie muzyka dla każdego – w końcu pochodzi od naszych przodków. Jej wykonywanie nie wymaga znajomości nut czy dobrego słuchu muzycznego. Dawniej śpiewali przecież wszyscy, np. po to, by zająć sobie czas przy pracy. Dlatego ta muzyka jest poniekąd w każdym z nas. Dziś mocno zmieniły się realia – niegdyś trzeba było głośno zawołać do drugiej osoby, by usłyszała głos na drodze czy w polu. Teraz musimy być cicho, a zamiast krzyknąć do kogoś, możemy zadzwonić czy napisać wiadomość. Nie wydobywamy więc głosu tak, jak nasi przodkowie i nie potrafimy tak się nim posługiwać.

J.S.: Dziś brakuje kontekstu, w którym można by było osadzić śpiew tradycyjny. Nikt nie przeprowadza już zmarłych na inny świat pieśniami, nie ma obrzędów oczepinowych, podczas których panna „zmieniała się” w żonę. W chłopskiej chacie nie chodziło o to, by umieć zaśpiewać, ale by uwierzyć w to, o czym się śpiewa. Dziś mało kto jest w stanie uwierzyć w to, w co wierzyli nasi przodkowie.

M.M.: Gdzie można Was usłyszeć?

M.S.: Śpiewamy podczas różnych wydarzeń związanych z tradycyjnymi obrzędami, jak np. noc kupały czy pikniki cysterskie. Prowadzimy też warsztaty śpiewu białego. Na co dzień śpiewamy jednak przede wszystkim przed naszym domem, na ławeczce, którą nazwaliśmy „Ławeczką do gadania, grania i śpiewania”. Jest czteroosobowa, każdy może dołączyć, usiąść na niej, pośpiewać, porozmawiać. Sąsiedzi chętnie nas na niej odwiedzają, zdarza się, że wieczorem zbiera się przy niej kilkanaście osób. Oznaczyliśmy ją nawet w Google Maps, by łatwiej było ją znaleźć. Jesteśmy też w social mediach – na Instagramie, TikToku i YouTube.

J.S.: Śpiew biały i muzyka tradycyjna nie ma być estradowa. Ma być dla ludzi i to właśnie staramy się przekazać.

M.M.: Bardzo dziękuję za rozmowę.

Czytaj też: Był Dawid Podsiadło. Będzie kolejny wielki artysta i koncert na Enea Stadionie

Marta Maj
Zdarzyło się coś ważnego? Wyślij zdjęcie, film, pisz na kontakt@wpoznaniu.pl