Tylko u nas

Street-art w Poznaniu. Popularność murali, czyli dzieła Kawu, Noriakiego i SomeArt

Kawu i Noriaki. Ich fenomen zadziwia część poznaniaków. Jedni uznają ich za artystów, inni za wandali. Powód? Malowanie po miejskich ścianach. Pewne jest natomiast to, że nikt obok ich prac nie przechodzi z obojętnością. A przecież street-art w Poznaniu jest zjawiskiem o wiele szerszym niż tylko ta dwójka. Murale, graffiti, wlepki… Którymi uliczkami chadzają „miejscy malarze”?

Street-art w Poznaniu

Sztuka ma różne wcielenia. Jedna z nich odbywa się na ulicach miast. Niekiedy jest spontaniczna i
nielegalna, jak wtedy, gdy bezprawnie ingeruje w naszą okolicę. Jednego dnia znana nam ściana jest
pokryta jedynie jednolitym kolorem farby malarskiej. Drugiego dnia znajduje się na niej już mural. Dla
jednych to akt wandalizmu. Dla drugich upiększenie okolicy.

Lecz po czasie nawet to, co buntownicze i anty-systemowe udało się zamknąć w legalną formułę. Miasto
może wydzielić ściany, na których możliwe jest legalne malowanie. Przykładem jest ul. Hetmańska w
Poznaniu i mur pod wiaduktem. Niekiedy murale są zamawiane i stają się nośnikiem reklamy. Tak
ostatnimi czasy robi, choćby Netflix, który ogłasza nowości serialowe na ulicy Jana H. Dąbrowskiego. W
określeniu ram street-artu brakuje ścisłych reguł, które odpowiedziałby na pytanie: czy murale to sztuka,
czy bohomazy?

– Najważniejsze jest rozróżnienie na street-art o charakterze estetycznym, prosystemowy, który ma zgodę władz miejskich i ten antysystemowy, który jest oddolny, prowokujący, dający pstryczka w nos, ukazujący, że można przekornie grać z władzą i stawiać pytania w przestrzeni miejskiej – podkreśla dr Łukasz Rogowski z Wydziału Socjologii UAM.

Mural ul. Wawrzyniaka a Słowackiego (fot. Łukasz Gdak)

Murale w Poznaniu. Szpecą czy ozdabiają miasto?

Murale to oczywiście tylko jeden z wymiarów street-artu. Należą też do niego graffiti, jak i wlepki.
Każdy z tych elementów ma swoją logikę działania. Murale, jednak się wyróżniają. Przede wszystkim
odbiorem społecznym i formą tworzenia na poziomie artystycznym. Wpływają na mieszkańców, którzy
żyją w danym mieście. Wywołują kontrowersje. Dla jednych są urozmaiceniem, dla pozostałych
zaśmieceniem. Ambiwalencja w odbiorze murali powoduje społeczne dyskusje.

Jak informuje dr Łukasz Rogowski zrozumienie debaty wokół tego zagadnienia, ułatwia publikacja Jacquesa Ranciere pt. „Estetyka jako polityka”. To w niej Francuz postawił tezę, że wszystkie elementy naszego życia codziennego, w tym też kwestie estetyczne mają charakter polityczny. Nie w sensie walki o władzę, ale w kontekście dyskusji na temat życia wspólnego i tego, jak powinno być one organizowane. To jak wygląda otoczenie, wpływa niewątpliwe na nasze poczucie komfortu przebywania w nim. Jeśli jest brzydko – czujemy się gorzej, a jeśli ładnie – lepiej. Kwestią subiektywną pozostaje, jednak to, co dla kogo jest atrakcyjne, a co staje się gorszące.

– Istnieje wiele ról, jakie murale mogą pełnić w przestrzeni miejskiej. Mogą po prostu estetyzować tę
przestrzeń, upiększać ją, ale także pełnić rolę kanału komunikacji, przekazującego informacje o
problemach społecznych czy ekologicznych (uświadamiając przy tym), jak również mogą edukować
społeczność, szerzyć treści propagandowe (w celu ukształtowania określonych poglądów lub zachowań), wyrażać wsparcie dla pewnych grup społecznych, czy nawet drużyn sportowych oraz upamiętniać znaczące wydarzenia lub ważne dla społeczeństwa (często słynne) postacie – mówi nam mgr inż. Malwina Balcerak z Wydziału Geografii Ekonomicznej UAM.

Mural ul. Dożynkowa (fot. Łukasz Gdak)

Kawu od tematyki wojennej do kreskówkowych bohaterów

Kawu z każdym kolejnym malunkiem zyskuje na popularności. Stał się poznańskim fenomenem ulicznej
sztuki. Jego murale są bardzo dobrze przyjmowane w social mediach i wielokrotnie udostępniane w
Internecie. Pochwalana jest technika wykonania postaci, a także ich barwność, która wprowadza do
szarości miasta, trochę kolorów. Jak to jednak bywa – wraz z rosnącą popularnością zyskał przeciwników.
Krytykowane jest to, że maluje na nielegalnych ścianach i odtwórczo kopiuje cudze kreskówkowe prace.

To tajemniczy twórca, który nie chce udzielać wywiadów. Szczególną uwagę zwrócił na siebie,
gdy stworzył dwa antywojenne murale. Jeden z nich przedstawiał postać Voldemorta z twarzą Władimira
Putina. To o tym dziele rozpisywała się zagraniczna prasa. Po czasie mural zamalowano, a na jego
miejscu pojawił się Harry Potter z twarzą Wołodymyra Załenskiego. Odzew był równie spory.

Kolejne działania artystyczne Kawu miały już zupełni inny charakter. Jego prace przedstawiały postacie
pochodzące z animacji. W ten sposób Poznań wypełnili tacy bohaterowie jak Simpsonowie, Andy z Toy
Story, Myszka Miki, Atomówki, Stich, Pikachu i wiele innych. O swoich pracach informuje za pomocą
mediów społecznościowych. To spotyka się z aprobatą, jak i dezaprobatą. Gdy pojechał do Sztokholmu
na mecz Lecha Poznań z Djurgardens, namalował na szwedzkiej ścianie Koziołka Matołka w barwach
Kolejorza.

– Uważam, że prace Noriakiego i Kawu pozytywnie wpływają na krajobraz miasta. W szczególności dzieła Kawu wprowadzają kolor, przełamują monotonię zabudowy, powodują zaciekawienie, wywołują
pozytywne emocje, mogą sprowokować do pauzy, zatrzymania się we współczesnej zabieganej
codzienności – mówi nam mgr. inż. Malwina Balcerak.

Noriaki i SomeArt, czyli oczy obserwujące miasto

Drugim poznańskim street-artowcem, który od lat działa na terenie Poznania jest właśnie Noriaki. Jego
prace obecnie spotkać można na całym świecie m.in. w Berlinie, Barcelonie, Londynie, Stambule, Pradze,
a także Tokio. Jak twierdzi łącznie, malował w ponad 30 państwach. Czasami podróżował i street-art był
dodatkiem, innym razem wyjeżdżał specjalnie, aby coś tworzyć. Znakiem rozpoznawczym twórcy jest
„Watcher”, czyli „Pan Peryskop”. Znaleźć go można w ponad stu miejscach Poznania: na ścianach,
bramach, śmietniku, murach, słupach. Po raz pierwszy pojawił się w 2013 roku. Stał się alter ego
Noriakiego. Formą wyrażania siebie w przestrzeni miejskiej.

– Odczuwałem ogromną potrzebę malowania obrazów w domu, jak i na mieście. Dawało mi to dużo
satysfakcji, a jednocześnie uwalniało we mnie emocje, które później przekładałem na ściany lub płótna.
Chciałem uczynić z tego swój sposób na życie – mówi nam Noriaki i dodaje: – Nie zastanawiałem się, czy moje dzieła są antysystemowe, czy nie. Nie myślałem, czy maluje na budynku takim, a nie innym. Robię swoje. Nie myślę, czy to komuś się spodoba, czy nie. Uważam, że zastanawianie się, co myślą inni jest najgorszą możliwą rzeczą. Najważniejsze, że mi się to podoba. Jest to pewnego rodzaju wychylanie się przed szereg i wystawianie się na krytykę, ale pogodziłem się z tym i robię swoje.

SomeArt to z kolei poznański artysta, który również wyrobił własny, charakterystyczny styl uliczny.
Najbardziej znaną jego pracą w Poznaniu jest portret Krzysztofa Krawczyka, naklejony na jednej ze ścian
przy ulicy Różanej w Poznaniu. Street-artowiec na co dzień mieszka i pracuje w stolicy Wielkopolski. Artystyczną przygodę rozpoczął po ukończeniu studiów. Najwięcej uwagi poświęca malarstwu, street-
artowi i fotografii analogowej. Inspiruje go m-teoria i wielowymiarowość wszechświata. Tworzy też tzw. przyjazne twarze, czyli naklejki, które znaleźć można w przestrzeni miasta. To właśnie one stały się
jego ulicznym logo.

– Wybrałem street-art, ponieważ od liceum chciałem się wyrażać artystycznie. A wyjście w miasto nie
narzucało mi żadnych form. To były też czasy, gdy popularne były wlepki kibicowskie, naklejane nad
drzwiami w komunikacji miejskiej. Nigdy nie malowałem jednak graffiti, wywodzę się z deskorolkowej
subkultury – mówi nam SomeArt i dodaje: – Zacząłem, więc od wlepek, a później to ewoluowało.
Pracowałem w drukarni wielkoformatowej i stwierdziłem, że mogę z małych naklejek, zacząć tworzyć
większe plakaty. Kończyłem liceum plastyczne i później studia artystyczne, więc żywa była we mnie chęć do malowania.

Popularność street-artu

Zastanawiając się nad popularnością, choćby Noriakiego i Kawu, dr Rogowski stwierdza, że należy
zwrócić uwagę na to, że rozpoczęli od wyrobienia własnej artystycznej marki w Poznaniu, ale później ich
rozpoznawalności wykraczała poza Polskę. Popularność natomiast, jak to bywa, zaczęła sama się
nakręcać. Atutem jest, że przechodzień nie wie, kim jest dany artysta, co tylko wpływa na zwiększenie się
zainteresowania.

– Wystarczy spojrzeć na klasykę, czyli Banksy’ego. Jego popularność wynika z tego, że nikt nie wie, kim on jest. Są domysły, teorie, niektórzy próbowali go demaskować. Jest anonimowy i tworzy swoje dzieła w sposób nie do końca jawny. Powstały teorie, że to nie jest jedna osoba, tylko zespół. Myślę, że sukces Kawu i Noriakiego jest podobny, nie są do końca rozpoznawalni, jako osoby, a ich dzieła mają charakter ukryty. To cechy charakterystyczne nie tylko dla murali, ale całego street-artu – mówi dr Łukasz Rogowski i dodaje: – Bo gdybyśmy rozmawiali o graffiti, to najbardziej cenione są nie te osoby, które robią bardzo estetyczne obiekty, ale te, które robią je w ekstremalnych miejscach. To jest pewnego rodzaju gra, w której wartościowe staje się tworzenie dzieł na pograniczu legalności. Street-art w gruncie rzeczy to walka z porządkiem, pokazania, że takie instytucje jak służby miejskie, policja, władza nie kontrolują wszystkiego, że można odebrać im pewność.

Noriaki w rozmowie przekonywał, że zdawał sobie sprawę, że osiągnie sukces. Nie przewidywał, że tak
spory, ale jak mówił: „nieskromnie wiedziałem, że ciężką pracą i systematycznością moje prace mogą
stać się symbolem i czymś, z czym ludzie będą się utożsamiali.”

– Noriaki gra z widzem. Odbiorca może chodzić po mieście i szukać jego prac. Bawi się przestrzenią,
wrzuca „Pana Peryskopa” w różne miejsca, dostosowuje do okolicy. Wyrobił sobie już renomę. I cały
czas jest bardzo płodny – mówi z kolei nam SomeArt i dodaje: – Nie znam osobiście Kawu. Wiem, że dużo maluje i odważnie „atakuje” ściany w centrum miasta. To godne podziwu, że się nie boi konsekwencji, z drugiej strony w moim odczuciu jego prace są odtwórcze.

Mural Kawu przy ul. Szpitalnej (fot. Łukasz Gdak)

Poznań, miasto z muralami

Prof. dr hab. Jacek Zydorowicz z Instytutu Kulturoznawstwa UAM obserwuje poznańskie mury z pasją od kilku dekad. Pamięta antyatomowe wrzuty o Marszu na Klempicz, czy szablony Zbowida robione nieco w duchu Pomarańczowej Alternatywy z końca lat 80. Kibicował też studentowi UAM Pawłowi Janowskiemu, który mocno zaangażował się w Festiwal Outer Spaces w 2012 roku. Dzięki tej inicjatywie Poznań
zdecydowanie mocniej zaistniał na streetartowej mapie świata, organizatorzy sprowadzili z tej okazji
kilkoro poważnych artystów, jak Blu, Kenor, Sam3, Remeda, Erosie czy duet Sten & Lex. Wildecką
realizację tych ostatnich ceni sobie prawdopodobnie najbardziej z tego przedsięwzięcia. Miał też okazję
współpracować ze świętej pamięci Robertem Prochem, którego mural zdobi do dziś wjazd na kampus na
Ogrodach.

– Pamiętam – zdarzyło mi się raz stać w leniwym korku na ulicy Jeżyckiej, a tu nagle zamiast
tradycyjnych spalin – znajomy zapach spraya. Zanim zdążyłem dotoczyć się do źródła zapachu –
charakterystyczne oko już było gotowe i zdobiło jakąś skrzynkę elektryczną na fasadzie kamienicy.
Reakcje przechodniów i kierowców były bardzo pozytywne, a przecież nie każda miejska partyzantka
takowe wzbudza. Przekonał się o tym właśnie wspomniany Kawu: nie wszystkim na tychże samych
Jeżycach spodobało się ozdabianie bunkra postaciami z kreskówek. A wydawałoby się, że takowe
obrazki z natury nie mogą wzbudzać negatywnych reakcji – opowiada prof. UAM dr. hab. Jacek
Zydorowicz.

Mural na ścianie Szpitala Klinicznego imienia Karola Jonschera w Poznaniu (fot. Łukasz Gdak)

Miasto ciągle się zmienia, wraz z nim street-art

Trudno jednoznacznie odpowiedzieć, w jaki sposób kształtowana jest tożsamość miasta poprzez murale.
Zwłaszcza że ostatecznie odbiorca widzi konkretne, pojedyncze obrazki. Te różnie widzą jednostki,
grupy sąsiedzkie, turyści. Ciekawym przykładem wpływu na tożsamość miasta jest Belfast. Jak informuje
nas prof. Zydorowicz, tam od ok. 100 lat malowanie murali jest manifestacją silnie spolaryzowanych
tożsamości – katolicko-republikańskiej i protestancko-lojalistycznej. Obrazy na Falls Road upamiętniają
bojowników IRA, a już na pobliskiej Shankill Road – paramilitarystów z Ulster Freedom Fighters.
Twórcy tych murali mają równie wysoki status w swoich społecznościach, jak uwieczniani przez nich
terroryści.

– Właściwie to status dzieła sztuki wcale nie musi dziś przesądzać o jego trwałości. Artyści muralowi
mają świadomość, że tkanka miejska jest żywa i jako taka podlega różnym przemianom. Niekiedy mają
one bardziej „naturalny” charakter, czyli starzenie się budynków, erozje tynków, złuszczanie farb, czy
zamalowywanie przez kolejnych twórców. Innym razem obiekty są planowo burzone pod nowe
inwestycje, w jeszcze innych przypadkach – jak obecnie w Ukrainie – wskutek rosyjskich bombardowań
miejskie malowidła przepadają bezpowrotnie – odpowiada nam prof. Jacek Zydorowicz.

Malwina Balcarek zwraca uwagę, że trudno jest stwierdzić, jak powinny być traktowane murale, ponieważ
w przestrzeni publicznej występują zarówno takie, które są tam od wielu lat, jak również te tymczasowe,
m.in. reklamowe. – Z pewnością, przy inicjatywie stworzenia muralu, powinno się wziąć pod uwagę
kwestię odpowiedzialności za mural – w przestrzeni publicznej jest wiele murali, które uległy samoistnej degradacji (np. wyblakły lub odpadł tynk) lub zostały zniszczone (wandalizm). W efekcie takie murale
często oszpecają przestrzeń i nikt nie ponosi za nie odpowiedzialności. W Krakowie, w ramach tzw.
polityki muralowej z góry określono „długość życia” murali, żeby właśnie ograniczyć takie sytuacje –
podsumowuje.

Mural przy ul. Hetmańskiej w Poznaniu (fot. Łukasz Gdak)

Legalna a nielegalna ściana

Zapytaliśmy SomeArt i Noriakiego, jak spostrzegają Poznań pod kątem możliwości dalszej pracy w
przestrzeni miejskiej, a także tego, co dalej można tutaj zmienić. Poza tym, czy lepiej malować
„legalnie”, czy „nielegalnie”.

– Gdy ja maluję farbami, to robię to raczej tylko na legalnych ścianach, albo w pustostanach, do których
czasami ktoś zajrzy, a budynki zostaną wyburzone. Dla mnie to forma wyrazu siebie. Gdy jadę za granicę,
to robię też czasami jakieś „wrzutki”. Robię też plakatowe główki, portrety, które są moim street-artowym
logo. To już jest mniej legalne, ale bardziej miejskie – opowiada SomeArt i dodaje – Przyklejam je w
różnych miejscach miasta, ale wybieram te ściany i lokalizacje, które są już pomazane, brudne,
zaniedbane. Oczywiste jest dla mnie, że nie przykleja się nic na odnowioną elewację. Wtedy to dla mnie
już wandalizm.

Natomiast dla Noriakiego nie ma większej różnicy, czy tworzy na zlecenie, czy dla siebie: – Przykładowo
dla Kina Muza robiłem mural, ale dostałem dowolność tego, co namaluję. Zaprojektowałem projekt, oni
się zgodzili. Ucieszyłem się, że pierwszy strzał był tym najlepszym. Jeśli chodzi o nielegalne graffiti, to
lubię adrenalinę, która temu towarzyszy. Sprawia mi frajdę wyszukiwanie miejscówek, na których coś
namaluję. Natomiast zlecenia dają większy komfort pracy, bo mam czas i mogę ewentualnie coś
poprawić.

Mural Noriakiego przy Kinie Muza (fot. Łukasz Gdak)

„Poznaniowi daleko do Barcelony i Berlina”

SomeArt zauważa, że ostatecznie street-art to bardzo szerokie pojęcie, bo dla kogoś będzie oznaczało
robienie rzeźb i instalacji na mieście, dla innych naklejanie plakatów i malowanie. Jak zauważa, od
jakichś 10 lat jest tendencja, że powstaje mało nowych artystycznych rzeczy. – Pojawia się mniejsza
liczba nowych artystów, ale też trudniej się przebić. Murale zaczynają kojarzyć się z reklamowymi
ścianami nowego filmu albo sklepu, co otwiera się, gdzieś w centrum miasta. Poza tym jest trochę miejsc
udostępnionych przez urząd miasta do malowania. Poznań jest dosyć mocno przejęty przez grafficiarzy.

– Mam nadzieję, że w przyszłości street-art w Poznaniu będzie wyglądał jak w Barcelonie i Berlinie.
Chciałbym, żeby murale stały się tkanką miejską, czymś, co wrasta w ściany miasta. Ludzie muszą się
wyrażać i wolę, żeby robili to poprzez street-art niż poprzez np. kradzieże. W malowaniu na mieście
widzę sztukę, nawet gdy są to kibicowskie graffiti. Najważniejszy jest pierwszy krok, czyli wziąć spray i
coś namalować – puentuje Noriaki.

Mural reklamowy na Małych Garbarach w Poznaniu (fot. Łukasz Gdak)

Czytaj też: Filipiny na Wildzie. To pierwszy filipiński sklep w Polsce

Maciej Szymkowiak
Zdarzyło się coś ważnego? Wyślij zdjęcie, film, pisz na kontakt@wpoznaniu.pl