Społeczność romska od wielu lat zamieszkuje teren dawnych działek przy ulicy Lechickiej. Na kilkuhektarowym obszarze starają się radzić sobie, jak tylko potrafią. – Jest tu ciężko. Trudno utrzymać czystość. Jesteśmy biedni, ale mamy małe dzieci, dlatego musi być wszędzie czysto – mówi Veta, jedna z mieszkanek, wskazując na ziemię pokrytą dywanem.
Mimo wczesnej pory słońce dało o sobie znać. Pogoda nie przeszkadza Ecatarinie, która pije zalewajkę na dworze. Ma na sobie wzorzystą suknię do kostek i gruby sweter z zamkiem błyskawicznym. Jej siwe włosy zakrywa kolorowa chustka. Po podwórku biega trzyletni Dawid, raz po raz zaczepiając kundelka. Teren otaczają różnorodne przedmioty, które połączone ze sobą stworzyły coś na kształt niskiego muru. Działka kobiety sąsiaduje z altaną, która niedawno spłonęła. Czarny dym z działek przy ulicy Lechickiej był widoczny z oddali. – Codziennie wstaję o 7. Piję kawę i przygotowuję jedzenie dla wnuków – opisuje kobieta. – Później idę po wodę, by pozmywać i zrobić pranie. Biorę taki wózeczek, na którym mieszczą się cztery baniaki. Wszystko robię ręcznie, bo nie mamy pralki. Chodzę żebrać. Nie kłamię. Wiem, że jest zakaz, ale nie mam innego wyjścia. Potrzebujemy jedzenia i środków higienicznych.
Plac na dawnych działkach
Plac to kilkuhektarowy teren dawnych działek przy ul. Lechickiej. Mieszka na nim mniej więcej 100 osób, głównie Romów rumuńskiego pochodzenia. Zbudowali domki z różnego rodzaju blatów, szafek, drzwi czy płyt. Są one ogrzewane własnoręcznie zbudowanymi piecami, nie ma w nich stałego dostępu do wody pitnej i elektryczności. Placu nie widać z ulicy. Wiosną i latem trzeba pokonać gęstą roślinność, by odsłonił on swoje oblicze.
Żyjąca tam społeczność romska ma do dyspozycji jedno ujęcie wody, dwie przenośne toalety, kontenery na śmieci oraz pojemniki do segregacji odpadów. Od lat wszystko wygląda tu tak samo. Zmianie uległa jedynie liczba mieszkańców. Czasami też okoliczni wandale psują kran, pozbawiając Romów dostępu do wody.
Życie tutaj zaczyna się dość wcześnie. O godz. 7 większość mieszkańców jest już na nogach. Jedni naprawiają samochody, inni żywo dyskutują na podwórku. Przed swój domek wyszła matka rocznych bliźniaków. Popala papierosa, gdy podchodzi do niej Joanna, pracownica z Miejskiego Ośrodka Pomocy Rodzinie w Poznaniu. Z Romami współpracuje od ponad dwóch lat.
– Dzieci mają się dobrze – odpowiada na pytanie o samopoczucie. – Wszyscy Cyganie dostali pieniądze, tylko nie ja. Od trzech miesięcy jestem bez środków do życia. Po co tu przyszliście? Pytać się o dzieci, a pieniędzy nie dajecie? – denerwuje się.
Joanna radzi jej, by zgłosiła się do swojego pracownika socjalnego. – Byłam już u niego, ale nie mówię po polsku – odpiera.
Joannie pomaga tłumaczka języka rumuńskiego, Anna Finc-Gratkowska. Poradziłam jej, żeby wzięła ze sobą kogoś, kto mówi po polsku – mówi. – Wielu Romów tak robi, by załatwić coś w urzędach – dodaje.
Kawałek dalej Traian opiera się o swoje auto. Jest niewyspany. Siedział ze swoją żoną Iovą do późna. Gdy rozmawiamy, do baraku wchodzi kogut. – Rok temu go kupiłem, był taki malutki – pokazuje. – Teraz mam dwa koguty i trzy kury – dodaje. Mężczyzna jest w Polsce od 15 lat, a od 2015 r. mieszka na placu przy ul. Lechickiej. W domu ma plazmę, na której Maria, Tuta i Nicolea oglądają bajki. – Wracają ze szkoły i siadają przed telewizorem. Lecą tylko polskie bajki – wyjaśnia. – Dzięki temu mówią po polsku lepiej ode mnie – przyznaje.
Zmuszeni do opuszczenia Rumunii
Romowie wywodzą się z Indii, które najprawdopodobniej opuścili między III a XI wiekiem. Ich obecność na ziemiach polskich datuje się na XV w. W kolejnym stuleciu odnotowano napływ uciekinierów przed represjami na zachodzie Europy. Doprowadziło to do wydania w 1557 r. pierwszego aktu prawnego skierowanego przeciwko Romom. Zakazano im m.in. ciągłej zmiany miejsca pobytu lub nakazywano opuszczenie kraju.
Okres nazizmu i II wojny światowej stanowi najbardziej tragiczny rozdział w dziejach społeczności romskich. W III Rzeszy poddawani byli represjom, a podczas wojny doszło do masowej eksterminacji ludności romskiej (porrajmos).
Według dr Elżbiety Chromiec społeczność romska wzbudza skrajne emocje. „Wyraża się to z jednej strony w poczuciu pewnego dyskomfortu, niejasności bądź zagrożenia, kiedy dostrzega się biedę i zły stan zdrowia, zaniedbania edukacyjne i specyfikę przestępczości tej hermetycznej grupy mniejszościowej. Z kolei typowa dla tego środowiska swoboda wyrażania uczuć i spontaniczność, artystyczny wymiar życia, niepoddawanie się standardom cywilizacyjnym i rynkowym, budzi u wielu obserwatorów zainteresowanie, jeśli nie autentyczny podziw” – napisała w artykul. z 2014 r.
W Narodowym Spisie Powszechnym w 2021 r. ponad 11 tysięcy respondentów identyfikowało się jako Romowie.
O społeczności Romów z placu przy ul. Lechickiej rozmawiamy z dr Emilią Kledzik z Wydziału Filologii Polskiej i Klasycznej Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. – Tworzą ją głównie romscy emigranci rumuńskiego pochodzenia, którzy zaczęli przyjeżdżać tutaj na początku lat 90. – wyjaśnia. – Byli zmuszeni opuścić Rumunię i miejsca, które nie nadawały się do życia, choćby przez niepewną sytuację polityczną i towarzyszącą jej atmosferę wzrastającej nienawiści do Romów tuż po upadku reżimu Ceauçescu. Dla części motywacją była też sytuacja ekonomiczna, ponieważ zlikwidowano ich miejsca pracy. Pod tym względem można uznać ich za przymusowych emigrantów ekonomicznych – dodaje.
Badaczka zwraca uwagę na romantyczno-kryminalno-operowy stereotyp Romów, który jest nie tylko specyfiką polskiej kultury. – Pod koniec XVIII w. wytworzył się wizerunek Roma jako kogoś, kto żyje na marginesie społeczeństwa i nie chce się dopasować – tłumaczy. – Pewne części europejskich elit chciały identyfikować się z tym wizerunkiem, zaś inne intensywnie go krytykowały. Nie zmienia to jednak faktu, że bardzo rzadko ten wizerunek czy stereotyp miał wiele wspólnego z rzeczywistymi ludźmi nazywanymi wówczas jeszcze Cyganami – przekonuje.
W kontekście Romów dr Kledzik proponuje używanie określenia „społeczności romskie”. – Jest to grupa niezwykle zróżnicowana i nie wszystkie społeczności chcą być nazywane w ten sposób – stwierdza. – Kwestia cech zunifikowanej społeczności romskiej była przedmiotem wielu dyskusji od końca XVIII w. Wielu nieromskich intelektualistów zadawało sobie pytanie, co w zasadzie wyróżnia Romów. Odpowiedzi były różne. Niektórzy mówili o kolorze skóry czy języku, a jeszcze inni o obyczajach i nomadycznym trybie życia. Dzisiaj takie pytanie należałoby zadać samym Romom. Myślę, że niektórzy z nich mają bardzo silne poczucie własnej tożsamości – zaznacza.
Życie na placu
Vetuta dba o ogródek. Zresztą nie tylko o niego. Podwórko wyłożone jest dywanami, by nie powstawało błoto. – Mieszkam tutaj od czterech lat – mówi. – Jest tu ciężko. Trudno utrzymać czystość. Jesteśmy biedni, ale mamy małe dzieci, dlatego musi być wszędzie czysto – zapewnia.
Kobieta zaprasza nas do domu. Na stole stoi bukiet świeżego bzu. Uwagę przyciągają kolorowe dywany, narzuty, poduszki i obrazy religijne. – Jesteśmy bardzo wierzący, choć ja ochrzciłam się dopiero trzy lata temu – wyjaśnia.
Vetuta nie chce zgodzić się na zdjęcie. – Fotografujcie wszystko, ale nie mnie – nakazuje. – Wstydzę się, że ktoś mnie rozpozna – przyznaje. Działka Vetuty znajduje się niedaleko terenu, po którym biega mały Dawid. Trzylatek przemierza go na rowerze biegowym. Raz po raz najeżdża na psa. – Dawid, nie rób tak – krzyczy jego babcia, Ecatarina.
Po ziemi ciągnie się czarny kabel, który zapewnia prąd na trzy, cztery godziny dziennie. – Mamy malutki agregat – wyjaśnia Ecatarina. – Nie posiadamy lodówki, więc kupujemy wszystko na jeden dzień. Nie ma sensu robić zapasów, bo wszystko się popsuje, a dzieci zachorują. Już nie raz tak było. Kupuję wszystko świeże – zapewnia.
Kobieta w Poznaniu mieszka od 25 lat. Wcześniej na działkach przy ul. Krauthofera. Wynajmowała też mieszkanie na ul. Sarmackiej. – Mieszkałam tam z córką, ale zginęła w wypadku samochodowym na Fredry – przyznaje.
Na podwórku siedzą też dwie kobiety. Popijają kawę czarną jak smoła. Stół, przy którym siedzą, pokryty jest kolorową ceratą. – Ona ma chore serce – tłumaczy Ecatarina, wskazując na starszą kobietę. – Dostajemy 370 zł na miesiąc, a wczoraj za jej leki zapłaciłam 200 zł. To nie wystarcza, dlatego chodzę żebrać – przekonuje.
Życie na placu zmienia się wraz z nadejściem jesieni, a później zimy. – Siedzimy wtedy w barakach, mamy w środku piece – opowiada. – Chodzimy po śmietnikach. Zbieramy rzeczy, które można później spalić. Płyty, stare meble. Mamy kontrole służb, dostajemy mandaty – relacjonuje.
– Romowie dostają wsparcie finansowe na zakup opału i żywności – podkreśla Joanna z MOPR.
Okoliczni mieszkańcy i radni z osiedla Nowe Winogrady Północ skarżyli się na to w 2021 r.
„W ostatnim czasie prośby naszych mieszkańców nasilają się, przyznają oni wprost, że niestety problem narasta, a miasto ich ignoruje. Wielokrotnie zwracali się o interwencję do policji, straży miejskiej i radnych miejskich, nie było jednak z ich strony żadnego konkretnego działania” – pisali.
„Na wspomnianym terenie znajdują się setki składowanych różnorodnych odpadów, co może prowadzić do wybuchu kolejnych, lokalnych epidemii (…). Mieszkańcy pobliskich domków jednorodzinnych informują wprost, że jest tam wylęgarnia szczurów” – dodali.
W liście wskazano na uciążliwości, na które skarżą się mieszkańcy. Mowa m.in. o zanieczyszczeniu powietrza, co ma być skutkiem palenia mebli, opon i plastiku, a także o żebractwie na terenie osiedli.
Wielopokoleniowe wykluczenie
Podczas wizyty na placu pracownica socjalna i tłumaczka języka rumuńskiego przekonują, że dzieci uczęszczające do szkoły mają szansę na lepsze życie. Szkołę mają na Łazarzu.
– Dzieci są tam otoczone doskonałą opieką – mówią. – Mają też tam inne życie: jest czysto, mają toaletę i jedzenie. Uczą się również, czym jest dyscyplina. Problemem jest to, że ich rodzice nigdy nie byli przyzwyczajeni do godziny czy daty. Żyją teraźniejszością. Gdy szkoła zaprasza rodziców, pisane są karteczki. Dodatkowo dzwonimy dzień wcześniej, by im przypomnieć o spotkaniu – dodają.
Zdaniem dr Emilii Kledzik problemy społeczności romskiej z ul. Lechickiej są związane z wielopokoleniowym wykluczeniem z systemu państwowego. – Osoby, które mieszkają na placu, często są dotknięte wielopokoleniową marginalizacją – mówi. – Państwo nie otoczyło ich właściwą opieką. Są to migranci, którzy nie potrafią czytać i pisać po polsku, ale bardzo często też we własnym języku. Dopiero dzieci mogły wejść w system edukacji, a to tylko dzięki działaniom aktywistów i otwartości jednej z poznańskich szkół – wskazuje.
Badaczka odnosi się do wypowiedzi lokalnych polityków, aktywistów czy działaczy z okolic placu. – Często społeczność romską otacza taki nimb egzotyczności – przyznaje. – Spotykałam się z wypowiedziami, według których ci ludzie chcą mieszkać w ten sposób. Słyszałam, że są nomadami albo że lubią żyć w takich barakach, że taka jest ich kultura. Uważam takie głosy za skandaliczne i populistyczne. Nie wyobrażam sobie, by ktoś chciał żyć w takich warunkach – podkreśla.
Dr Kledzik przekonuje, że aby to zmienić, niezbędne jest stworzenie systemowych, a nie tymczasowych i interwencyjnych rozwiązań. – Ci ludzie mogliby zostać włączeni do systemu, do którego aspirują – wskazuje. – Najbardziej krzywdzące jest sugerowanie, że ta społeczność ze względu kulturowych nie chce być częścią naszego społeczeństwa. Tak jak mówiłam, problemem tej konkretnej grupy jest jej status ekonomiczny i wielopokoleniowa zła sytuacja społeczna. System nie daje im możliwości ubiegania się o pracę. Ile jest w Poznaniu programów pomocowych dla analfabetów? Czasami jedyną możliwością zdobycia pieniędzy jest żebractwo – zauważa.
Pierwszy krok powinien być jednak inny. – Trzeba przestać egzotyzować Romów i wszystko wyjaśniać ich rzekomą „kulturą”– podkreśla. – Trzeba przestać patrzeć na nich przez pryzmat jakiejś wyobrażonej cygańskości, która mówi o tym, że to są na pewno ludzie, którzy mają inne zwyczaje i inną obyczajowość. To są tacy sami ludzie jak my, tylko wielopokoleniowo wykluczeni. Należałoby im stworzyć warunki, w których mogliby zostać włączeni do naszej społeczności – dodaje.