Tylko u nasWywiad

Poznanianka wygrała MasterChefa. „Radził, żebym tego nie robiła, bo to danie finałowe. Udowodniłam mu, że będzie smacznie”

Kulinarne programy w Polsce cieszą się ogromną popularnością. Wśród nich jest polska edycja MasterChefa. Rywalizują w nim kucharze-amatorzy. Nagrodą jest 100 tys. zł, kontrakt na wydanie książki kucharskiej i tytuł „MasterChefa” („Mistrza Kuchni”). Zwycięzcę wybiera jury. W 12. edycji byli to: Magda Gessler, Michel Moran, Anna Starmach i Tomasz Jakubiak. Porozmawialiśmy ze zwyciężczynią, poznanianką, Joanną Szymanowską.

Maciej Szymkowiak: W trakcie rywalizacji waszej finałowej czwórki w 12. edycji MasterChef Polska byłaś przekonana, że skoro tak daleko doszłaś, to teraz reszta zależy od szczęścia czy byłaś zdeterminowana i spięta, żeby to wygrać?

Joanna Szymanowska: Wszyscy się bardzo lubimy między sobą, ale pozostała nutka rywalizacji. Najważniejsze w tamtym momencie było dla mnie to, że była przy mnie cała moja rodzina. Gdy jury pokazało nam sery, to na początku każdy zwątpił. Uczynienie z sera głównego składnika w daniu finałowym to nie lada wyzwanie. Wtedy przypomniał mi się rodzinny obiad. Spojrzałam na rodzinę i wiedziałam, w jakim kierunku iść.

MS: A pomysł na potrawę w finale MasterChef, gdy rywalizowałaś już tylko z Karoliną Grzelak, przyszedł ci do głowy od razu?

JS: Od razu wiedziałam, co chcę zrobić i w jaki mniej więcej sposób pokazać na talerzu moje dania. Byłam w pełni skupiona, dwie godziny na wykonanie trzech, rewelacyjnych potraw to bardzo mało czasu. Musiałam wszystko poukładać w głowie, zorganizować przestrzeń na stanowisku pracy i wykonać kolejno to, co założyłam sobie w głowie.

MS: Zrobiłaś na deser wariację rogala świętomarcińskiego.

JS: Chciałam zrobić coś stąd, z mojego rodzinnego domu. Dwa dania były czasochłonne, więc na deser musiałam zrobić coś smacznego, a jednakowo szybkiego. Myślami zawędrowałam do domu w Poznaniu i intuicyjnie wzięłam składniki, z których później zrobiłam danie inspirowane rogalem świętomarcińskim.

MS: Umiejętności kulinarne osiągałaś odcinek po odcinku czy miałaś już przed programem wiedzę kulinarną?

JS: Do perfekcji mi bardzo daleko. Co więcej, im więcej wiem, tym większe moje przekonanie, ile mi jeszcze brakuje i ile pracy i nauki przede mną. Zawsze miałam dobrą intuicję i sądzę, że to ona mnie doprowadziła do finału. W domu u mnie nie przekazuje się wiedzy z pokolenia na pokolenie, przepis po przepisie. Babcia i mama przyprawiały na oko i ja robię tak samo. Kieruje się w życiu dobrym smakiem, tym, co mi by smakowało i co ja chciałabym zjeść. Później przeprowadziłam się do Igora, mojego męża i on też eksperymentował w kuchni. Tylko niekoniecznie podawał swoje potrawy w sposób estetyczny, więc pomagałam mu tak, żeby było nie tylko smacznie, ale i ładnie wizualnie.

Uważam, że moja miłość do gotowania powstała dzięki rodzinie i przyjaciołom. Od zawsze uwielbiam spędzać czas, otaczając się dobrymi ludźmi. Co za tym idzie? Często spotykamy się przy suto nakrytym stole. Myślę, że wzięło się to z dzieciństwa, kiedy nie było weekendu, w którym nie spotkalibyśmy się w rodzinnym gronie. Tak szczerze mówiąc, dopiero teraz zwróciłam uwagę na to, że w moim domu rodzinnym zawsze szanowało się kulturę jedzenia. Codziennie był obiad i wspólne siadanie do stołu. Nikt nie jadł przed telewizorem na kanapie. Czy trwało to 5, czy 20 min zawsze była to chwila poświęcona tylko tej czynności i rozmowie. Tę naukę praktykuję do dziś.

MasterChef
Joanna Szymanowska z Poznania oczarowała jury w programie pt. „MasterChef” (fot. Łukasz Gdak)

MS: W tegorocznej edycji MasterChefa pojechaliście do Francji. Kraju, który słynie z wykwintnej kuchni i autorytetów kulinarnych.

JS: Tak, bardzo się cieszyłam z tego wyjazdu. Francuzi mają ogromną kulturę jedzenia. W Polsce mi tego trochę brakuje. U nas musi być dużo i szybko, a u nich samo wytwarzanie sosów to proces, który może trwać kilka dni. Mają zupełnie inne podejście. Wyjazd do Francji dał mi bardzo dużo.. W każdym miejscu, w którym byliśmy, poznaliśmy ich regionalne, charakterystyczne dania i sposoby ich podawania. U nas, mam wrażenie z regionalności, robi się coś normalnego i często Polacy poszukują wykwintności w innych kuchniach np. japońskiej. Francuzi bardziej doceniają własne regiony i potrawy, które uznają za unikatowe. Są z nich dumni.

Łukasz Gdak: Co było najtrudniejsze we francuskich odcinkach? Co najbardziej was zaskoczyło?

JS: Każdy element przygotowywania potraw był trudny. Wyzwaniem było zrozumieć sens dania, a potem ugotować je w podobny sposób, ale dodać coś własnego. Ostatecznie to nie gotowanie było najtrudniejsze, tylko wyścig z czasem. Odczuliśmy to w konkurencji, w której musieliśmy zrobić danie, składające się z pięciu różnych elementów. Starałam się zachować zimną krew i po prostu robić swoje mimo ograniczenia, jakim był upływający czas. Odcinek z serami też był trudny, ponieważ ser jest produktem, tak intensywnym w smaku, że łatwo było popaść w banał i zrobić coś, co nie zasługiwało na finał.

MS: Byliście zostawieni sami sobie przy gotowaniu, czy mogliście liczyć na pomoc jury?

JS: Jak zobaczyłam sery i rodzinę, to od razu wiedziałam jakie danie chcę zrobić. Zrobiłam makaron z serem kozim, omułki i czipsy z sera. Wiedziałam, że albo to przejdzie, albo że przedobrzę i nikomu to nie zasmakuje. Stwierdziłam, że trzeba zaryzykować. Przyszedł do mnie Michel i powiedział do mnie: „proszę Cię, nie rób tego, to jest finał”. Powiedziałam mu, że udowodnię, że to jest dobre, bo smakowało mojej rodzinie i przede wszystkim mi. Postanowiłam być wierna intuicji. Wtedy się postawiłam, ale ogólnie to zarówno Michel, jak i reszta podchodzili, podpowiadali, podnosili też na duchu, żebyśmy w siebie wierzyli.

Z drugiej strony, gdy nam szło za dobrze, to potrafili nas zbić z tropu i zmusić do refleksji, czy na pewno, to co robimy, to będzie to, co zasmakuje innym. Bez wątpienia poza umiejętnością gotowania, ważna jest umiejętność radzenia sobie z presją czasu. Bo to nie jest gotowanie domowe, że mamy tyle czasu, ile potrzeba. Tam mamy czas ustalony odgórnie. Nikt za nami nie zaczeka.

MS: Byliście odłączeni na czas trwania programu od rodziny? Nie mieliście telefonów?

JS: Telefony są zabierane na czas nagrań w studio. Na wieczór mamy możliwość, żeby zadzwonić do rodziny i bliskich, ale przez większą część dnia nie mamy kontaktu. Jest to trudne, ale z drugiej strony myśli skierowane są na gotowaniu, a nie na sprawach rodzinnych. To też dobre, ponieważ każdy ma różne sytuacje życiowe, które później mogłyby mieć swoje przełożenie na gotowanie.

MasterChef
Wygrała: tytuł MasterChef, 100 tys. zł, a także możliwość wydania własnej książki kucharskiej (fot. Łukasz Gdak)

ŁG: Teraz inaczej oceniasz potrawy, które jesz w restauracji?

JS: Mamy parę ulubionych restauracji, w których są dania sezonowe. Lubię być zaskakiwana smakiem. Gdy dostaję danie i je próbuję, to myślę nad tym, jak kucharze osiągnęli taki, a nie inny efekt. Potem staram się w domu odtworzyć ten smak, ale jednocześnie dodać coś od siebie, aby to było jeszcze inne. Kiedyś, gdy jadłam, to po prostu danie mi smakowało, a teraz od razu myślę, co łączy się z czym. Przez to później łatwiej mi gotować.

MS: Miałaś ulubioną osobę w jury?

JS: Wszystkich lubię. Na pewno każdy uczestnik miał inne doświadczenie. Uważam, że Michel Moran najbardziej umiał jednak w kryzysowych sytuacjach naprowadzić mnie na właściwy tor, kiedy z niego zboczyłam. Każdy juror ma swoje zalety. Tomasz Jakubiak ma taką energię, że po prostu chce się od razu gotować. Anna Starmach jest bardzo empatyczna, wspiera, gdy widzi, że ktoś ma gorszy czas, a u Magdy Gessler cenię to, że przed każdą konkurencją dawała nam tzw. zapalnik, który naprowadzał, w którym kierunku iść. Od nas zależało, czy wykorzystywaliśmy poradę, czy nie.

MS: To przed kim się najbardziej nogi trzęsły, gdy dochodziło do kosztowania dań?

JS: Najbardziej ceniłam zdanie Michela, ponieważ mamy podobny smak. A każdy wie, że ile osób, tyle gustów kulinarnych. To, co mi zazwyczaj smakowało, smakowało i jemu. Gdy coś mi nie wyszło, wiedziałam, że on to wyczuje i zwróci mi uwagę. Nogi uginały się zawsze przed Magdą Gessler, ale z drugiej strony, gdy się do niej szło, było można wyczytać z jej twarzy, czy opinia będzie pozytywna, czy negatywna, bo jako wzrokowiec oceniała już sam wygląd dania. Ogólnie myślę, jednak, że każdy juror roztacza w sobie aurę autorytetu, a jednocześnie potrafi podbudować i zainspirować kulinarnie.

MS: Masz ulubioną potrawę z Wielkopolski?

JS: Kaczka z pyzami i modrą kapustą. Uwielbiam też rogala świętomarcińskiego, ale teraz mam własną wersję. Wolę robić go z masłem i skórką pomarańczową.

MS: A potrawę, którą poznałaś w MasterChefie?

JS: Na pewno grasica. Nie jest prosta w zrobieniu, ale ma niepowtarzalny smak. Zasmakował mi też knedel w sosie rakowym. To zrobiło na mnie ogromne wrażenie. Poza tym jajko poche z sosem na bazie krwi.

MS: Przypomnij, jak doszło do twojego zgłoszenia się do programu.

JS: W zasadzie to nie ja się zgłosiłam. W zeszłym roku mój mąż powiedział, że muszę iść do kolejnej edycji. I to on mnie zgłosił! Później zadzwonił telefon i powiedzieli mi, kiedy mam casting. Postanowiłam spróbować. Dostałam się do rywalizacji, w której było 27 uczestników. Każdy musiał ugotować potrawy, na podstawie których wybrano kolejną 14 uczestników. Gdy mnie przyjęto, pomyślałam, że teraz po prostu trzeba to wygrać, ale bez pomocy męża bym się na pewno nie zgłosiła, bo zawsze mnie hamowała niska wiara w siebie.

MasterChef Polska

ŁG: Jakie plany po programie?

JS: Zainwestuje w warsztaty, żeby się dalej szkolić i uczyć. Poza jedzeniem kocham kontakt z ludźmi i na tym chcę bazować. Pragnę dużo podróżować, inspirować się i swoją wiedzę przekazywać innym.

ŁG: Zamierzasz prowadzić własną restaurację?

JS: Takich planów nie mam na najbliższe lata. Restauracja wymaga ciągłego doglądania, odpowiedniej wiedzy, znalezienia miejsca i dobrego zespołu. To jest praca 24/7. Na razie nie chcę iść w tym kierunku. Myślałam o kolacjach degustacyjnych, ale o dalszych planach na razie nie będę mówić, aby nie zapeszać.

MS: Co będziesz jadła w czasie świąt Bożego Narodzenia?

JS: Na święta przeważnie jest nas około dwudziestu. Musi być syto nakryty stół, chociaż co roku obiecujemy, że będziemy mniej gotować, to jednak mam wrażenie, że jedzenia jest coraz więcej. Dzielimy się, aby każdy zrobił po dwa, trzy dania. W tym roku święta organizuję ja z mężem. Będzie zupa grzybowa i rosół z głów karpia z kluseczkami. Będą ryby, dorsz, karp, śledzie w różnych odsłonach, łosoś, kapusta z grzybami i pierogi. Bez tego nie wyobrażamy sobie świąt. Kończymy barszczykiem.

MS: To na sylwestra też pewnie macie swoje tradycyjne potrawy?

JS: Tak. Musi być golonka i barszcz.

ŁG: Co poradzisz osobom, które chciałyby wziąć udział w MasterChefie?

JS: Trzeba być sobą i zauważać swoje pozytywne cechy, a potem je doceniać. Jeśli pokochamy to, co mamy w sobie najlepsze, będzie łatwiej. Wiedziałam, że mam świetną intuicję i jestem otwarta na ludzi i różne smaki. Musiałam w siebie uwierzyć i nie zamykać się na różne pomysły. Trzeba znaleźć w sobie optymizm i nie oczekiwać złego. Każda potyczka musi być dla nas krokiem w stronę sukcesu, a małe zwycięstwa musimy w głębi duszy mocno celebrować.

MasterChef
12. MasterChef (fot. Łukasz Gdak)

Czytaj też: Magda Gessler odwiedziła Poznań. Jakie zmiany po „Kuchennych rewolucjach”?

Maciej Szymkowiak
Zdarzyło się coś ważnego? Wyślij zdjęcie, film, pisz na kontakt@wpoznaniu.pl