Orhan Pamuk pojawił się w Poznaniu na zaproszenie Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza, który przyznał mu tytuł doktora honoris causa. Turecki powieściopisarz jest laureatem literackiej Nagrody Nobla. Każda z jego książek przekładana jest na kilkadziesiąt języków na całym świecie.
Wizyta Orhana Pamuka w Poznaniu, oprócz oficjalnego charakteru, była też okazją do promocji jego najnowszej powieści, pt. „Noce zarazy”, która ukazała się w Polsce w maju, nakładem Wydawnictwa Literackiego (w przekładzie Piotra Kawuloka). Pisarz spotkał się także z uczestnikami festiwalu Malta. Gość wykorzystał swój krótki pobyt w stolicy Wielkopolski, by trochę pozwiedzać. Spędził kilka godzin Muzeum Narodowym, w którym największe wrażenie zrobiły na nim obrazy Jacka Malczewskiego. Na zaproszenie Biblioteki Raczyńskich odwiedził jej zabytkowy gmach i obejrzał egzemplarz wydanego w 1821 roku „Dziennika z podróży do Turcji” Edwarda Raczyńskiego. Znany z zamiłowania do muzeów artysta zobaczył także to poświęcone innemu zdobywcy literackiego Nobla, Henrykowi Sienkiewiczowi.
Z Orhanem Pamukiem rozmawialiśmy w sali im. Lubrańskiego Collegium Minus UAM, krótko po uroczystościach związanych z przyznaniem mu tytułu doktora honoris causa.
wPoznaniu.pl: Określa się Pan mianem pisarza z literackiej prowincji, w odróżnieniu od powieściowych metropolii, takich jak Francja, Anglia, czy USA.
Orhan Pamuk: W rzeczy samej, prowincjonalność jest moim tematem. Moja powieść pt. „Śnieg” częściowo traktuje o psychologii bycia prowincjonalnym. O poczuciu, że twoje życie jest pozbawione znaczenia, że historię tworzą inni, że jesteś tylko małą, pozbawioną znaczenia osobą. Było to szczególnie istotne zwłaszcza we wczesnych latach mojej twórczości. Turcja była wtedy zmarginalizowanym krajem, o którym nikt nie słyszał. W latach osiemdziesiątych, mieszkałem wtedy z ówczesną żoną w Stanach Zjednoczonych, gdy w mediach pojawiła się jakaś informacja o Turcji, to ludzie w kraju nawet dzwonili do siebie: „Słyszałeś, pisali o nas w New York Timesie”. Obecnie to uległo zmianie. Turcja zajmuje więcej miejsca w światowych mediach, nabrała większego znaczenia. Choć może to wszystkie peryferie stały się bardziej atrakcyjne, ważniejsze? Nadal jednak mocno wierzę, że źródłem mojej fascynacji w byciu prowincjuszem, jest bycie nieznaczącym, bycie osobą, która nikogo nie obchodzi. Tego rodzaju psychologia, zwłaszcza na początku mojego pisarskiego życia, była tematem, na którym byłem skupiony.
Na czym by w takim razie polegała siła literatury z prowincji?
Siła ludzi pochodzących z dalekiej prowincji tkwi w kreatywności. Jeśli tylko są pewni siebie, mogą wynajdywać nowe rzeczy. Nie zapominajmy, że Salvador Dalí, który był prawdopodobnie największym malarzem XX w., pochodził z prowincjonalnej Hiszpanii. Gdyby studiował na Akademii Francuskiej, w jakiejś francuskiej, ortodoksyjnej szkole, wtedy nie odważyłby się tworzyć swoich dzieł. Prowincjusze mają też w sobie siłę do walki, potrafią poświęcić wiele ze swojego życia. Robią to kierowani ogromnym pragnieniem odniesienia sukcesu. Ludzie z prowincji mają w sobie ambicję balzakowskiego Rastignaca. On, choć pochodził z prowincji, chciał podbić Paryż. Zatem ludzie z prowincji, którzy nie zostali wykształceni przy pomocy formalnych, klasycznych metod, swój brak wiedzy mogą nadrabiać kreatywnością.
Polski poeta, Adam Zagajewski powiedział kiedyś, że ludzkość zawsze podróżuje zgodnie z ruchem słońca po nieboskłonie, ze wschodu na zachód. Czy Pańskie powieści także podążają w tym kierunku?
To częściowo prawda. Źródło jest na wschodzie, lecz zawsze chcemy podążać na zachód. Jest to zbieżne z całą historią Turcji. Turkowie wywodzą się z Mongolii lub terenów określanych dzisiaj jako wschodnie Chiny, Ujguristan. Pochodzą od Ujgurów. Przez 2 tys. lat Turkowie wędrowali ze wschodu na zachód. Jednakże świat mocno zmienił się pod tym względem w ciągu ostatnich dwudziestu lat. Azja, a zwłaszcza Chiny, stają się coraz ważniejszymi graczami. Produkt krajowy brutto Chin jest większy niż Turcji i to przy populacji 1,4 mld ludzi. Równowaga świata ulega zmianie. Nie obowiązuje już podział na biedny, ciemny wschód i cywilizowany zachód. Ta wizja też się zmieniła. Dlatego globalny świat nie podąża już w kierunku ze wschodu na zachód.
W „Nocach zarazy” sułtan Abdülhamid II jest zafascynowany zachodnią literaturą.
Nie całą zachodnią literaturą, lecz tylko powieściami detektywistycznymi. Kochał Sherlocka Holmesa. Był uzależniony od tych książek. Jego prywatny tłumacz każdego wieczoru czytał mu kryminały przed snem. To są fakty. Abdülhamid był potężny. Imperium Osmańskie było o wiele większe i relatywnie bogatsze, niż dzisiejsza Turcja. Sułtan marzył o zaproszeniu do Stambułu Arthura Conan Doyle’a. W końcu to zrobił. Pisarz przyjechał ze swoją drugą żoną. Władca wręczył mu medal. Jednak pod koniec wizyty Conan Doyle zapytał, czy może zwiedzić siedzibę sułtana, Pałac Yıldız. Abdülhamid był paranoikiem. Przestraszył się, że autor Sherlocka zechce napisać powieść o jego pałacu albo nawet podłoży tam bombę. Nie zgodził się więc, tylko dał mu jakieś pieniądze i odprawił. To popularna anegdota w Turcji. Zawarłem ją także w „Nocach zarazy”.
W wielu Pańskich powieściach literatura stanowi metaforyczny most nad Bosforem, łączący Wschód z Zachodem.
To częsta opinia. Mówi się mojej o literaturze, że łączy wschód z zachodem, albo kulturę tradycyjną z nowoczesnością. To tylko częściowo prawda, choćby ze względu na usytuowanie geograficzne. Mieszkam w Europejskiej części Stambułu, skąd mam widok na most prowadzący do Azji. Ale z drugiej strony, nie piszę moich książek, by interpretować tradycyjne społeczeństwa azjatyckie, muzułmańskie, czy jakiekolwiek inne na potrzebny zachodnich czytelników. Używam tych tropów kulturowych, by wyrazić siebie. Wychowałem się się wśród nich, są dla mnie niemal jak jungowskie archetypy. Lubię się nimi bawić, dekonstruować je. Ponieważ przede wszystkim chcę dotrzeć do tureckich czytelników, używam tych wszystkich klasycznych opowieści. Tak zrobiłem w np. powieściach „Rudowłosa”, „Nazywam się Czerwień” i „Czarna księga”. Sięgam po stare, tradycyjne islamskie historie, odczytuję na świecki sposób i przepisuję w realiach współczesnej Turcji. Jednak nie jest to dla mnie sposób na mówienie o tej kulturze, wyjaśnianie, czy dawkowanie jej innym ludziom.
Czy uważa Pan, że literatura ma zdolność łączenia różnych światów?
Literatura ma zdolność łączenia ludzi. To Michel de Montaigne zauważył, że kiedy pisze o własnych odczuciach na temat przyjaźni, zazdrości, gniewu, skupiając się wyłącznie na sobie, zostanie zrozumiany przez ludzi na całym świecie. Jego eseje opierają się na tym optymistycznym założeniu. W pewnym sensie odkrył on humanizm, fakt że wszystkie istoty ludzkie dzielą to samo serce, ten sam umysł, nawet pomimo różnic kulturowych. To jest podstawą literackich podróży. Moje książki są czytane na całym świecie, lecz nie wszyscy po nie sięgają. Jedynie ludzie, który lubią dobrą jakościowo literaturę. Będzie to zatem np. mała grupka w Buenos Aires, kilka osób w Korei, czy Chinach lub Wietnamie. Trzeba przy tym zachować skromność. W konfrontacji z wojnami, katastrofami, takimi jak fale tsunami albo trzęsienia ziemi, moc literatury jest ograniczona.
Jakie, Pańskim zdaniem, jest znaczenie światła, w ludzkim życiu?
Światła? Światło żarówki jest potrzebne do czytania. Lecz jeśli potraktować je metaforycznie, kultura islamu często posługuje się terminem nūr (termin z języka arabskiego, określający „chłodne światło nocy” lub „światło pozbawione ciepła”, np. światło księżyca; jest symbolem boskiego przewodnictwa lub wiedzy – przyp. wPoznaniu.pl). Światło jest też metaforą nowoczesności i oświecenia, bycia świadomym. Nie jesteśmy w stanie nic dostrzec w ciemności. Lecz jeden z najlepszych pisarzy w dziejach, Jorge Luis Borges, który był osobą niewidomą, powiedział, że słowa mają moc dostarczania światła wyobraźni, dzięki któremu możemy dostrzegać różne rzeczy. Wierzę w światło. Sam jestem wzrokowcem. Do wieku 22 lat chciałem zostać malarzem. Dlatego światło jest dla mnie ważne. Kolory są dla mnie ważne, a te działają tylko we współpracy ze światłem. Ponadto, światło jest dla mnie istotne jako metafora i podążam za nim. Tak, ja również wierzę w ideę oświecenia i to, że nie wszyscy ludzie są wystarczająco wyedukowani. A gdy już zdobędą wiedzę, udaje im się również wznieść do liberalnych wartości, egalitaryzmu, praw kobiet, praw mniejszości. Wierzą w nie. Ja sam jestem naiwnym liberałem lub człowiekiem oświecenia, ponieważ wierzę w ludzki rozwój i wykształcenie. W tym sensie jestem klasycznym humanistą.
Zwiedzając założone przez Pana „Muzeum Niewinności” w Stambule można zobaczyć wystawiony tam rękopis Pańskiej powieści. Dlaczego pisze Pan ręcznie?
Piszę ręcznie, ponieważ nigdy nie byłem dziennikarzem. García Márquez albo Ernest Hemingway, zwłaszcza na początku swojej twórczości zarabiali na życie pisząc reportaże, a do tego lepiej przydaje się maszyna do pisania. Dlatego pisanie na klawiaturze przyszło im łatwiej, kiedy później przerzucili się na tworzenie fikcji. Ja piszę powoli, nie muszę się spieszyć, jak w przypadku pisania artykułów, to dlaczego miałbym korzystać z maszyny do pisania? Jednak świadomą decyzję o pisaniu ręcznym podjąłem wraz z rozwojem komputerów. Pierwsze urządzenia były niezdarne i miały okropne ekrany. Od ich złego światła aż łzawiły mi oczy. Bardzo dużo pracuję, nawet po 10 godzin dziennie. Zadałem więc sobie wtedy pytanie: „czy chcę spędzić resztę życia wpatrzony w ekran albo maszynę do pisania, czy jednak w biel kartki, atrament i pióro?”. Wybrałem to drugie.
Na ostatnim spotkaniu z czytelnikami, w ramach festiwalu Malta, mówił pan, że prezydent Erdoğan jest autokratą, ale nie jest islamskim fundamentalistą.
On jest islamistą. Ale jego polityczna siła nie wypływa z islamu. To, co w nim najgorsze, to nie islam, tylko autorytaryzm i fakt, że wszystkich swoich krytyków umieszcza w więzieniach. Nie robi tego z religijnych pobudek, tylko autorytarnych. Tak samo w Korei Północnej, czy krajach arabskich, przywódcy nie więżą obywateli, bo tak im każe religia, tylko dlatego, że są okrutnymi ludźmi.
Jednak większość autokratów używa religii na różne sposoby.
Erdoğan posługuje się religią w ten sam sposób, w jaki robi to reszta prawicowych autorytarnych przywódców. Tak samo jak Trump. No, może w większym stopniu niż on. Ale także europejska chadecja używa religii do swoich celów.
Czy religia jest narzędziem w ich ręku? A może oni sami są marionetkami przywódców religijnych?
Nie, religia jest ich narzędziem. Politycy nigdy nie są marionetkami. Tak było już w Turcji osmańskiej. To się nie zaczęło wraz z powstaniem republiki. Jeszcze w czasach imperium trwała ciągła walka pomiędzy grupami religijnymi, a biurokratyczno-militarnymi. I te drugie zawsze wychodziły z tych potyczek zwycięsko. Bardzo rzadko górą są ugrupowania religijne. Historia Turcji, czy na jej czele stoi Erdoğan, czy Abdülhamid, od setek lat definiowana jest przez walkę środowisk duchownych, z wojskowymi i biurokratycznymi.
W Pańskich książkach często łamie pan umowną „czwartą ścianę”. Może moglibyśmy dokonać podobnego eksperymentu teraz. Wyobraźmy sobie przez chwilę, że ten wywiad jest tylko sceną w fikcyjnej powieści o życiu Orhana Pamuka. Kto mógłby być jej autorem?
Pod wieloma względami jestem postacią borgesiańską. Samuel Taylor Coleridge powiedział kiedyś, że jeśli komuś przyśni się, że jest w niebie i zobaczy tam różę, a następnie obudzi się z różą w dłoni, jest to zdumiewające. Borges z kolei napisał, że nasze życie może być fantazyjnym wytworem równie fantazyjnej wyobraźni jakieś niezidentyfikowanej istoty. Czy to by czyniło nasze życie mniejszym? Nie sądzę. Możemy być tylko fantazją jakiejś obcej siły, ale mi zależy na tym, i szanuję to, co jest mi dane.
Czytaj także: Turecki pisarz-noblista Orhan Pamuk doktorem honoris causa UAM