Pan Piotr Heinze pracuje w firmie zajmującej się produkcją reklam i neonów od 1967 roku. Gdy dotknął pierwszego neonu miał 21 lat. Jak sam mówi – „trudno spotkać człowieka, który całe życie spędził w jednej firmie i to nadal trwa”. Dzięki niemu powstały świetliste szyldy „Poznańskie Słowiki”, „Dom Książki” czy „Kino Muza”.
Monika Statucka: Jak rozpoczęła się pana przygoda z neonami?
Piotr Heinze: Chodziłem do szkoły przy ulicy Różanej. Po drodze, przy Przemysłowej i Czesława byli pracownicy, którzy gięli szklane rurki. Zainteresowało mnie to. Już gdy miałem 10 lat robiłem pierwsze instalacje elektryczne. Chciałem więc iść do technikum energetycznego. Lekarz stwierdził, że nie mogę być elektrykiem bo mam słabe serce. Wbrew temu chciałem nim zostać. W wojsku okazało się, że wszystko mi minęło i serce mam zdrowe. Poszedłem też na studia na Politechnikę, jednak po drugim roku z nich zrezygnowałem. Potem udałem się do zakładu neonów przy ulicy Głogowskiej. Powiedziałem kierownikowi, że chcę u nich pracować. Tak go to ujęło, że przyjął mnie do pracy.
M.S.: Pracuje Pan już ponad 50 lat w tej branży. Jak to się stało, że firma trafiła w Pana ręce?
P.H.: Kiedyś była to firma państwowa. Wszystkie wówczas były państwowe. Ja od 1967 roku pracuję na różnych stanowiskach. W 1979 roku zostałem kierownikiem. W latach 70. XX wieku w Polsce był rozkwit neonów. Była neonizacja miasta Poznania. Cała ulic Głogowska, Święty Marcin, wszystkie sklepy miały neony. Na budowanych wówczas wieżowcach też pojawiały się neony. Problematyczna sytuacja zaczęła się w latach 80. W stanie wojennym była totalna zapaść w działalności neonów. Aby firma mogła przetrwać czyściliśmy rynny, naprawialiśmy oświetlenie miejskie. Firma działała jako państwowa do 1985 roku. Potem była to firma miejska. W 1993 roku stworzyliśmy spółkę pracowniczą. Pracownicy wykupili wówczas akcje firmy miejskiej. Spółka przetrwała dziesięć lat, do 2003 roku. Pracy było mało, a pracowników dużo. Dlatego trzeba było spółkę zlikwidować. Powiedziałem sobie wtedy „tonący brzytwy się chwyta”. Dlatego wykupiłem firmę i zatrudniłem kilku pracowników. Pomału zaczęliśmy działać. Aktualnie robimy głównie małe neony, np. do biur restauracji i mieszkań. To jest teraz bardzo popularne. W firmie pracuje 5 osób. Kiedyś pracowało niemalże 100 pracowników. Firma zatrudniała m.in. 12 formierzy rurek, 24 elektryków, 12 ślusarzy, 20 konserwatorów-elektryków. Zajmowała się nie tylko neonami. Było kilka zakładów, m.in. zakład oświetlenia miasta, zakład dźwigów osobowych, zakład transportu. W latach 70. XX wieku może nawet zatrudnialiśmy około 150 pracowników. Taka to była duża firma. Na końcu zostałem właścicielem firmy. Teraz mam 78 lat i nadal pracuję. To jest moje zainteresowanie i zamiłowanie, dlatego tak długo to trwa. Działalność firmy będzie kontynuował mój syn.
fot. Łukasz Gdak
M.S.: Pracował Pan w zawodzie, zarówno kiedy w Polsce trwał rozkwit neonów, jak i w trudnych dla tej sztuki czasach. Ludzie z całego kraju kojarzą Pana twórczość sprzed dekad, a Pan wciąż tworzy i zaskakuje nowymi projektami.
P.H.: Ostatnio stworzyliśmy replikę neonu „Strzeszynek Wypoczynek”. Pierwotnie był w znacznie większej skali. Nie zachowało się zdjęcie kolorowe z dawnych lat, więc ja odwzorowałem kolory z pamięci. Zrobiliśmy to więc tak samo jak było. Odrestaurowaliśmy również neon Kina Muza. Ten pierwotny powstał w latach 70. XX wieku. Robiliśmy także neon na Arenie. Podobno ma być odnowiony lub robiony od podstaw. Teraz święcą jego resztki. Lata 70. XX wieku obfitowały w neony. Bez rusztowania na akademiku przy ulicy Zwierzynieckiej, na dużej wysokości, stworzyliśmy neon Głosu Wielkopolskiego. To było wyzwanie i wielka sztuka! Trzeba było mieć dobre pomysły, zawsze z zachowaniem bezpieczeństwa. Na strychu wykuliśmy specjalne otwory, zrobiliśmy podesty po których chodziliśmy. W tym sposób powstał neon Głosu. Nie tak dawno stworzyliśmy neon Jagienka na poznańskich akademikach. W Posnanii natomiast powstały neony z ciekawymi napisami: „Chodź się nafutrować”, „Szpyknij zza winkla”, „Raz gorzej raz lepiej”. Na barierce w Posnanii znajduje się również moje imię i nazwisko, jako autora neonów.
M.S.: Czy proces powstawania neonów jest aktualnie taki sam lub podobny jak w PRL? I ile czasu potrzebuje Pan na wykonanie neonu?
P.H.: Czas powstawania neonu zależy od jego wielkości. Mały neon jestem w stanie wykonać w około dwa -trzy tygodnie. Po zrobieniu neonu świeci się on u nas około tygodnia, abym wiedział czy dobrze działa. Duże neony robimy w kilka miesięcy. A w czasach PRL potrafiło to trwać nawet latami. Przede wszystkim nie było internetu. To były takie czasy, że każdy musiał mieć pracę. W przeszłości projekt plastyczny wykonywali fachowcy, czyli plastycy, którzy się w tym specjalizowali. A teraz? Projekty robi każdy. Mówi tylko co i jak chce, nawet gdy nie ma zmysłu artystycznego. Dawniej zajmowali się tym ludzie z pracowni sztuk plastycznych. Potem plastyk rozmawiał ze zleceniodawcą. Na tej podstawie projektował. Neony były wtedy bardzo ładne. Dla przykładu – gdy była pasmanteria to neonem była szpulka nici z igłą lub rozwijający się materiał. Potem projekt szedł do zaopiniowania do plastyka miejskiego. Gdy był zatwierdzony to my dostawaliśmy zlecenie na wykonanie neonu. Robiliśmy projekt elektryczny oraz konstrukcyjny. Dopiero potem robiliśmy za warsztacie rysunki 1:1, czyli w naturalnej wielkości. Obecnie w tym pomaga komputer. Przygotowujemy to wszystko z synem.
M.S: W mieście jest głośno z powodu informacji o tym, że neon Dom Książki ma ponownie zaświecić. Czy to prawda?
P.H.: Tak, w najbliższym czasie zaświeci neon na Domu Książki. Myślę, że będzie uruchomiony pod koniec października. Prezes firmy szukał kogoś, kto zajmie się reaktywacją tego neonu. Gdy zgłosiłem się i powiedziałem, że to ja wykonywałem go osobiście w latach 70. to się zdziwił. Nadzorowałem neon jako kierownik budowy. Neon będzie reaktywowany, ponieważ kiedyś wykonaliśmy wszystko tak dobrze, że litery 50 lat wytrzymały. Wymagają tylko małego remontu. Mosty i drogi naprawia się po 10 latach, a litery neonu stoją 50 lat i są w dobrym stanie. Powstały z blachy cynkowej, a nie ocynkowanej. Prace na wysokościach w dalszym ciągu nie są dla mnie problemem. Tak więc i tym razem wszedłem na dach, aby ocenić stan neonu Dom Książki. Na budynku będą też kasetony z napisem „książka” w różnych językach.
fot. Łukasz Gdak
M.S: Które z Pana neonów działają w Poznaniu nieprzerwanie od momentu powstania? Czy możemy wciąż podziwiać takie perełki w naszym mieście?
P.H.: Jednym z nielicznych neonów, które działają cały czas są te na Osiedlu Jagiellońskim i Osiedlu Oświecenia. Działają od 1973 lub 1974 roku. Zawdzięczam to kierownictwu osiedla, które cały czas o to dba. Inni zostawili napisy ale neony zlikwidowali. Teraz można oglądać neon „Poznańskie Słowiki”, który od niedawna ponownie świeci. Ma on 430 metrów bieżących. Był wyremontowany w 2007 roku i świecił przez około 5 lat. Filharmonia nie miała pieniędzy aby go utrzymywać. Neony wymagają doglądania i przeglądów. W latach 2000 chciano go zdementować, jednak Filharmonia nie było na to stać, bo demontaż był bardzo drogi. Dzięki temu neon się uchował. Dobrze się więc stało. Neon został przejęty przez Miasto Poznań i dzięki temu został ponownie uruchomiony.
MS.: Dziękuję za rozmowę.
fot. Łukasz Gdak