– Pewnego dnia stanąłem przed faktem, że nie jestem w stanie sobie poradzić. Wiele robiłem, byłem osobą wysokofunkcjonującą, jednak w środku czułem jeden wielki gnój. Nie cieszyłem się z życia. Odczuwałem pustkę – mówi ksiądz Krzysztof Freitag SAC.
Będąc księdzem, łatwo jest prosić o pomoc?
Nie, jest cholernie trudno. Jestem takim człowiekiem, który nie lubi tego robić. Kiedyś uważałem szukanie pomocy za ujmę na honorze. Nie wiedziałem, że jest to coś normalnego.
Przez ostatnie lata, dzięki terapii i różnym wydarzeniom w życiu, nauczyłem się prosić o pomoc. Ale z perspektywy księdza jest to jeszcze trudniejsze.
Dlaczego?
Pokutuje takie myślenie, że duchowny to jest ten, który sobie radzi i który ma pomagać i zbawiać innych. Tak postrzega się nasz zawód. Nic więc dziwnego, że księża boją się później pokazać, że są słabi. Łatwo też samemu uwierzyć, że jest się siłaczem.
Wpływ na to ma również formacja seminaryjna. Teraz jest z tym lepiej, ale starsze pokolenia miały wtłaczane do głowy, że są „drugim Chrystusem”, mają namaszczone dłonie, kroczą i generalnie są nie z tego świata.
Mierzymy się też z oczekiwaniami ludzi, którzy spodziewają się, że zawsze będziemy dawać sobie radę.
Kiedy pojawił się moment zderzenia ze ścianą, kiedy musiał już ksiądz skorzystać z pomocy specjalisty?
Depresja nie pojawiła się z dnia na dzień. Po prostu pewnego dnia stanąłem przed faktem, że nie jestem w stanie sobie poradzić. Wiele robiłem, byłem osobą wysokofunkcjonującą, jednak w środku czułem jeden wielki gnój. Nie cieszyłem się z życia. Odczuwałem pustkę. W maju miną cztery lata od tego momentu.
Wcześniej doświadczałem czegoś, co dzisiaj mogę nazwać epizodami depresyjnymi. Nie miałem jednak odwagi i czasu, by wtedy to sobie uświadomić.
Spotkał się ksiądz ze zrozumieniem w zakonie?
Ogólnie tak, choć nie wszyscy o tym wiedzieli. Dzisiaj potrafię mówić o tym otwarcie, choćby w internecie, więc myślę, że wielu moich współbraci wie. Ale pewnie patrzą na to po swojemu.
Pamiętam, że jak już byłem w Poznaniu, pewnego dnia zdecydowałem się na konsultację z psychiatrą. Poszedłem też do proboszcza, czyli mojego przełożonego, by mu powiedzieć o swojej chorobie. Przyjął mnie z wielkim zrozumieniem.
Mówi ksiądz o doświadczeniu pustki. Doświadczał jej ksiądz w kontekście modlitwy i Boga?
Przychodzą mi na myśl słowa księdza Krzysztofa Grzywocza, który mówił, że człowiek w depresji nie potrafi się modlić. Nie jest to coś złego. Po prostu nie potrafi, bo jest bezbronny jak małe dziecko.
To jest też pytanie, co nazywamy modlitwą. Czasami są to stany, w których jesteśmy w stanie modlić się jedynie swoją pustką, bólem, krzykiem czy pretensjami. Myślę, że u każdego to wygląda inaczej.
Na pewno w depresji łatwiej jest się trzymać pewnych formuł. Odprawiałem msze, spowiadałem oraz prowadziłem nabożeństwa i duszpasterstwo, ale wewnętrznie czułem, że to wszystko jest bezproduktywne. Pojawia się przekonanie, że modlitwa nie ma sensu. Jeśli jest się osobą wierzącą, można przeżywać depresję jako opuszczenie przez Boga. To dojmujące doświadczenie. Czujesz, że Boga nie ma, że nie słyszy i nie jest w stanie pomóc.
To musi być wyjątkowo trudne w przypadku osoby, która poświęca swoje życie Bogu.
Pojawiają się wtedy pytania o to, czy twoje życie i powołanie mają sens. Przy czym nie trzeba mieć depresji, by zadawać sobie takie pytania. Nawet teraz, gdy jestem w lepszej formie, też miewam kryzysy wiary, kiedy wydaje mi się, że Bóg mnie zostawił.
W tamtym okresie ludzie trzymali mnie w pionie. Widziałem, że to co robię, pomaga innym i coś im daje. Bóg przychodził do mnie przez ludzi, dla których moja posługa miała sens.
Byłem wierny swojej decyzji. Mam tak, że gdy sobie coś postanowię, muszę to zrobić. Nawet jeśli nie czułem obecności Boga, trzymało mnie poczucie obowiązku.
Temat depresji jest bagatelizowany w Kościele?
Tak, ale w coraz mniejszym stopniu. Na szczęście żyjemy w cudownych czasach, w których Kościół i osoby wierzące nie boją się korzystać ze zdobyczy psychologii czy psychiatrii.
Nastąpiła zmiana pokoleniowa w tym względzie?
Myślę, że tak. Różnie z tym bywało w historii Kościoła. W naszej mentalności i wierze pojawia się myślenie, że liczy się tylko relacja z Bogiem, a zdrowie psychiczne nie jest istotne. Obecne są poglądy, według których najlepszym lekarstwem na depresje i gorsze samopoczucie jest różaniec. Oczywiście, może to czasami pomóc, ale różaniec nie wyleczy z choroby.
Wrócę do poprzedniego pytania. Temat depresji jest w Kościele bagatelizowany, ale coraz mniej. Głównie dlatego, że coraz więcej się o niej mówi. Ja też zgodziłem się na tę rozmowę, by pokazać, że jest to coś normalnego. Po prostu depresja jest normalną chorobą.
Pojawia się pokusa, by traktować konfesjonał jako kozetkę terapeutyczną?
Usiłuję rozdzielić te dwie kwestie. Gdy poruszam się w przestrzeni duchowej, staram się pokazać, że Bóg w tym wszystkim jest po stronie człowieka, że jest z nim zwłaszcza w tych najgorszych chwilach. Przypominam, że dzieje się tak nawet jeśli uczucia i przekonania mówią, że Boga nie ma.
Od strony ludzkiej zachęcam do skorzystania z pomocy specjalistów. Staram się pokazać, że spowiedź nie załatwi tematu i dobrze jest skonsultować problem z psychologiem czy psychiatrą, choć dla Boga pewnie nie byłoby problemem nas uzdrowić „tak o”.
Dlaczego więc tego nie robi?
Byłoby to niedojrzałe z jego strony, gdyby nas leczył, pomijając cały proces i prawa, które rządzą naszym życiem, ciałem i psychiką.
Gdy przychodzą do mnie osoby z problemem depresji, staram się pokazać, że można połączyć te dwie sfery: duchową i psychologiczną. Nie wszyscy to rozumieją. Usiłuję słuchać tych osób, by mogły one ponazywać swój stan i swoje uczucia. Często to już sporo daje. Ci ludzie noszą w sobie odpowiedź, muszą mieć tylko przestrzeń, by ją znaleźć. Takie rozmowy przeprowadzam jednak zazwyczaj poza konfesjonałem.
Podczas formacji seminaryjnej klerycy są przygotowywani do tego typu sytuacji?
Nie wiem jak w innych seminariach, ale w moim ten temat był obecny. Mieliśmy wiele sesji terapeutycznych i psychologicznych. Przyjeżdżali do nas psychologowie czy terapeuci i przeprowadzali warsztaty, ćwiczenia oraz wykłady. To oczywiście podstawowa wiedza, którą kleryk może pogłębiać we własnym zakresie.
Uważam, że seminaria przestają bać się tego tematu. Moje seminarium dawało klerykom możliwość skorzystania z terapii. Sam dwukrotnie na niej byłem.
Na początku lutego biskup Edward Dajczak zrezygnował z kierowania diecezją koszalińsko-kołobrzeską. Składając rezygnację, mówił o atakach depresji. „Bywają one nieraz na tyle mocne, że powodują wycofanie się, chęć ukrycia. Człowiek chciałby po prostu zasnąć i nie czuć rzeczywistości”. To bezprecedensowa decyzja?
Wyszedł facet w śmiesznej czapce i powiedział, że choruje na depresję i nie jest w stanie sobie poradzić. W mojej ocenie to cudowne pokazanie, że księża są też ludźmi.
Sama decyzja biskupa Dajczaka dała mi poczucie, że nie jestem sam. On pokazał, że jest człowiekiem. I co ważne, Bóg nie leczy go z tej choroby tak od razu, bo jest biskupem. Myślę, że mogło to ocieplić wizerunek osoby duchownej. Zwłaszcza, że biskupi rzadko kojarzą się z byciem człowiekiem. Uważa się ich za książęta Kościoła, którzy wszystko wiedzą najlepiej. Tymczasem tutaj wyszedł ktoś, kto pokazał totalną bezradność. Dobrze, że zdecydował się, żeby o tym powiedzieć.
Wcześniej ksiądz mówił, że temat depresji jest coraz mniej bagatelizowany. Tego samego dnia, gdy bp Dajczak składał rezygnację, abp Stanisław Gądecki mówił w homilii o „narcystycznym egocentryzmie, szukaniu sposobów realizacji siebie oraz zapewnieniu sobie zadowolenia z życia”. Zdaniem metropolity poznańskiego, gdy to samozadowolenie będzie niewystarczające, pojawia się szukanie psychologii, psychoterapii czy sportu. To szkodliwa wypowiedź?
W mojej ocenie mówienie w ten sposób o depresji jest przejawem ignorancji. Dziwi mnie to, bo abp Stanisław Gądecki jest inteligentnym człowiekiem. Nie bez przyczyny jest przewodniczącym Konferencji Episkopatu Polski. Z tą wypowiedzią się nie zgadzam. Depresja jest chorobą, która ma swoje przyczyny i wyzwania. Nie można jej bagatelizować.
Zatem ustalmy: czy osoba wierząca może skorzystać z psychoterapii? Mam wątpliwości po zacytowaniu słów abp. Gądeckiego.
Uważam, że powinna. Ma nawet taki moralny obowiązek, skoro mamy kochać i nie zabijać samego siebie.
Samo chrześcijaństwo i antropologia chrześcijańska mówią o tym, że człowiek jest jednością ciała, ducha i duszy, czyli też tego wymiaru psychicznego. O ciało dbamy, o ducha jakoś też, a psychika zawsze schodzi na dalszy plan. Gdy złamiemy nogę, nie mówimy: poczekajcie aż się sama zrośnie. Pewnie by się zrosła, ale do końca życia byłaby krzywa.
Dobrze by było, gdyby osoba wierząca skorzystała z pomocy specjalistów, jeśli naprawdę nie jest w stanie sobie pomóc. Nie można udawać, że tylko wiara wystarczy. To jest sekciarskie myślenie, gdy mówimy, że modlitwa załatwi sprawę depresji. Nie, trzeba udać się do specjalisty.
Ksiądz tak zrobił. Dzisiaj jest już lepiej?
Generalnie tak, choć po drodze miewałem gorsze momenty. Wróciłem też do leków. Są dobrze dopasowane, więc gdy zaczęły działać, dziwiłem się, że można nie czuć się zmęczonym i mieć energię.
Czuję się w miarę stabilnie, co pomaga mi po prostu cieszyć się z życia. Nie jest tak, że jestem na ciągłym haju. Raczej uczę się cieszyć z tego, co jest. Teraz mam siłę, by to robić.