– 24 lutego 2022 roku skończyła się rozmowa. Skończył się dialog i negocjacje. Zaczęła się wojna – mówiła prof. dr hab. Halina Zgółkowa podczas tegorocznej Poznańskiej Debaty o Języku im. prof. Tadeusza Zgółki.
Język ma znaczenie
Poznańska Debata o Języku odbyła się po raz siódmy. Po trzech latach pandemicznej przerwy. Tegorocznym tematem było hasło pt. „Język a wojna”. Jak mówiła prof. Halina Zgółkowa – temat debaty nasunął się sam, ponieważ „wojna” była słowem 2022 roku. Zacytowała też słowa Władimira Putina, przywódcy, który zakończył dialog i negocjacje, a rozpoczął wojnę. To on przed brutalną agresją Rosji na Ukrainę mówił: „chcieliśmy dojść do porozumienia z członkami NATO”, a także „jesteśmy zmuszeni podjąć decyzję o specjalnej operacji wojskowej”.
– Każdy z nas zapamiętał inaczej dzień 24 lutego. Jednych napawał lęk i obawa o to, co będzie dalej. Na szczęście należymy do pokolenia, które wojnę zna z opowieści rodzinnych, filmów, literatury – uważaliśmy się za pokolenie szczęśliwe, ponieważ wojny toczyły się daleko od nas. Aż tu nagle, zaczęła się obok naszej wschodniej granicy – mówiła prof. Zgółkowa i dodała: – Słowo wojna i agresja nabrały pierwotnego znaczenia. Dotychczas mówiło się o wojnie w rodzinie, o wojnie o stołki. Agresja językowa może się jednak przerodzić w agresję fizyczną. Nic więc dziwnego, że ostatni rok żyliśmy wokół słów: „wojna i agresja”.
Wojna została wybrana słowem 2022 roku. Na drugim i trzecim miejscu znalazły się kolejno: „uchodźca / uchodźczyni” i „inflacja”. Prezydent Poznania Jacek Jaśkowiak zwrócił uwagę na to, że „wojna zabija codzienność, nasze uczucia i przyszłość”. Skrytykował usprawiedliwianie językowych manipulacji w czasie wojny, takich jak używanie angielskiego określenia „pushback”, zamiast mówienia o „wypędzeniu”. A także o dominacji statystyki, która odczłowiecza poległych. „Wojna manipuluje i zniekształca. Po wojnie potrzeba czasu na wyleczenie ran zadanych językowi” – mówił prezydent Poznania.
Z kolei prof. Katarzyna Kłosińska z Rady Języka Polskiego wspomniała, że obecny język jest pełen metaforyki i retoryki wojennej. Wulgaryzmów, a także deprecjonowania ludzi, choćby pod słowami „ruska onuca”. W czasie debaty wspomniano też słowa Ryszarda Kapuścińskiego. „Wojna bierze się nie tylko z bomb, ale przede wszystkim z fanatyzmu, pogardy, nienawiści i głupoty. Dlatego trzeba walczyć z zanieczyszczaniem języka”. A prof. Tadeusz Zgółka, który był zadeklarowanym pacyfistą mawiał: „Nienawiść i agresja są w nas [ludziach], a nie w języku, bo język jest tylko narzędziem do wyrażania emocji”.
Językoznawcy o języku w czasie wojny
W debacie udział wzięli: prof. dr hab. Jerzy Bralczyk, dr hab. Michał Rusinek, psycholog dr hab. Jarosław Michałowski oraz zdalnie z Kijowa, dziennikarz Piotr Andrusieczko.
Prof. Michał Rusinek stwierdził, że „rzeczywistość językowa wyglądała inaczej przed inwazją Rosji na Ukrainę. Pojawiły się wątki dehumanizujące”. Natomiast prof. Jerzy Bralczyk przypomniał, że w polskiej tradycji „wojna była oswojona przez metaforę i historię, która w XIX wieku była pełna patosu i pochwały militarnego języka”.
– Polska jest nie tylko chwalona za to, że pomaga, ale staje się „ważna”, bo odwiedza nas prezydent USA, bo jesteśmy sojusznikiem, bo Polska zawsze ostrzegała przed Rosją – zauważa zwroty językowe prof. Bralczyk – To podkreślanie, że Polska miała racje, dodaje poczucia ważności. Pojawiają się też określenia jak: „kacapy” „ruska onuca”, co jest przykładem deprecjacji, która zaś przynosi satysfakcję i jest elementem poniżenia przeciwnika.
Piotr Andrusieczko mówił, że wojna „scaliła Ukraińców” i przypomniał, że wojna trwa od 2014 roku, kiedy Rosja zabrała Krym i rozpoczęła zbrojne działania w Donbasie.
– Wszystkie te wydarzenia scaliły Ukraińców. Ukształtowały współczesny naród, z nową historią i identyfikacją. Udowodniły, że mały kraj z perspektywy Rosji, jest w stanie walczyć o swoją suwerenność.
Psycholog dr hab. Jarosław Michałowski mówił o wpływie traumy na umysł osób, które doświadczają wojny – bezpośrednio, będąc jej świadkami, jak i pośrednio, angażując się w pomoc uchodźcom.
Czy coś negatywnego pozostanie po wojnie w języku polskim?
– Tuż po II wojnie światowej ludność miała zwyczaj pisania Niemiec od małej litery. To była próba odreagowania, ale też poniżenia wroga. Trudno ocenić, jakie zmiany zajdą, ale z pewnością te gramatyczne, które już mają miejsce, czyli mówienie „w Ukrainie” i „do Ukrainy”, zamiast „na Ukrainie” i „na Ukrainę” – mówił prof. Bralczyk.
Natomiast prof. Rusinek wskazał, że dostrzegalne są określenia dehumanizujące Rosjan, które pochodzą ze świata Tolkiena.
– Ukraińcy to elfy, a Rosjanie to orki. Premier Morawiecki powiedział, że „razem wygramy z Mordorem”. Pamięć popkultury jest długa, więc na pewno te określenia pozostaną. Nie chcę wartościować tego i trudno odbierać Ukraińcom prawo do dehumanizowania wroga, ale wolałbym, żeby takie określenia nie zostały – mówił prof. Rusinek.
Prof. Jarosław Michałowski stwierdził, że jest to etykietowanie, które można skonfrontować z pytaniami: „czy naprawdę wszyscy są tacy?”, z kolei Piotr Andrusieczko mówił, że w etyce dziennikarskiej nie powinno być miejsca na dehumanizujące teksty.
Czytaj też: Ukraińska reżyserka wystawia spektakl w Poznaniu i mówi o Kremlu: „To klan szaleńców” [WYWIAD]