Jak ustalił dziennikarz Gazety Wyborczej Piotr Żytnicki, skok na zakład jubilerski, do którego doszło w nocy z 19 na 20 lutego na ul. Garbary był wyjątkowo krótki i dobrze przygotowany. Policja nie chce podawać szczegółowych informacji dotyczących strat. Powołuje specjalną grupę śledczą w tej sprawie.
Tuż przed godz. 3:00 rozpędzony samochód uderzył w drzwi salonu Goldenmark na rogu ul. Garbary i Dominikańskiej i zatrzymał się wewnątrz, przy gablotach z kosztownościami.
Jak wynika z ustaleń Gazety Wyborczej napadu dokonały dwie osoby w kominiarkach. Akcję rozegrali błyskawicznie – w zaledwie 50 sekund opróżnili gabloty, porzucili rozbite auto i uciekli z miejsca skoku. Andrzej Borowiak, rzecznik Wielkopolskiej Policji oznajmił, że powołana zostanie specjalna grupa śledcza w tej sprawie. Wiadomo już, że auto, które wjechało w Goldenmark było skradzione z terenu Dolnego Śląska. Do salonu wjechało już ze zmienionymi tablicami rejestracyjnymi.
Policjanci mają podejrzenia, że w pobliżu Garbar na sprawców czekał drugi samochód. Udało im się uciec jeszcze zanim na miejscu znaleźli się funkcjonariusze. Można też domniemywać, że złodzieje robili wcześniej rozpoznanie w salonie, ponieważ doskonale wiedzieli, co chcą ukraść. Być może udawali klientów i odwiedzali Goldenmark. Istnieje także przypuszczenie, że na skok przyjechali do Poznania specjalnie z innego województwa. Świadczyć może o tym fakt, że auto, którym się poruszali, było skradzione poza Wielkopolską.
Złodzieje byli dobrze przygotowani
Jak mówi Piotrowi Żytnickiemu oficer poznańskiej policji, właściciele nie oszacowali jeszcze strat. Złodzieje zgarnęli to, co znalazło się w ich zasięgu. Wiadomo jednak, że zakłady jubilerskie nie przechowują najcenniejszych przedmiotów w gablotach, a w sejfach. Niemniej jednak do strat oprócz skradzionych kosztowności doliczyć trzeba szyby, które popękały podczas skoku.
W rozmowie z dziennikarzem były szef poznańskiej policji Maciej Szuba przyznaje, że złodzieje doskonale wiedzieli, jak przeprowadzić skok. Zaznacza, że ponieważ spodziewali się szybkiego uruchomienia alarmu, postanowili wjechać autem, ponieważ do najbezpieczniejsza i najszybsza droga – rozbijanie szyb młotem mogłoby ich pokaleczyć, a w dodatku dłużej by trwało. Dowodzi to jednak, że konstrukcja była za słaba i dlatego auto bez trudu ją pokonało.
– Na razie nie podajemy nowych informacji w sprawie napadu – odpowiedział w piątek, 21 lutego Andrzej Borowiak, zapytany przez dziennikarzy o najświeższe ustalenia lub szacowaną sumę strat.
O przełomie w śledztwie będziemy informować.
Czytaj także: Smog nie odpuszcza. Miasto apeluje: Nie palcie, jeśli nie musicie