Przed meczem Lecha Poznań z Bodo w Lidze Konferencji w stolicy Wielkopolski jest wielka nadzieja, ale też nie brakuje zmartwień.
ZIMNY PRYSZNIC
Niedzielny mecz ligowy z Zagłębiem Lubin był dla piłkarzy Lecha jak zimny prysznic. Miedziowi perfekcyjnie kontrowali Kolejorza, co zaowocowało dwoma golami. Wielu obserwujących tę rywalizację miało za złe Nice Kwekweskiriemu karygodne straty, skutkujące groźnymi sytuacjami tworzonymi przez graczy z Dolnego Śląska.
TO NIE BYŁ MONOLIT
Linia defensywy Lecha tym razem z pewnością nie stanowiła monolitu. Lech grał od początku bez lidera formacji, czyli Bartosza Salamona i to zdecydowanie rzucało się w oczy. Gdy w drugiej części spotkania ten gracz z przeszłością we włoskiej piłce pojawił się na boisku, to Lech już nie „nadziewał się” na szybkie wyjścia z własnej połowy rywali. To symptomatyczne.
Niektórzy (grono optymistów) mogą twierdzić, że Lech zagrał słabo, bo trener zastosował system rotacji w meczu z Zagłębiem i nie uwzględnił w wyjściowej jedenastce tak kluczowych graczy drugiej linii jak Jesper Karlström i Radosław Murawski.
TRENER NIKOGO NIE OSZCZĘDZIŁ
Zresztą to znamienne, że trener John van den Brom już po meczu na konferencji prasowej nie szczędził swoim piłkarzom mocnych słów. Zwrócił uwagę na to, że wymienieni wyżej liderzy zespołu byli nieobecni w podstawowym składzie, ale mimo to ich zmiennicy powinni dać radę. Holender uważa, że zespół grał na 70%, dobrze, że nie szukał wymówek. W gruncie rzeczy z pokorą podszedł do tej porażki.
Kolejny problem Lecha to brak efektownego stylu gry, który mógłby pozwolić na zdominowanie rywali. Obecnie bywa i tak, że Kolejorz jest… bezzębny, niestety nie zdarza się to incydentalnie. Wystarczy przypomnieć mecze z Wisłą Płock i z Bodo – Lech nie szuka kolejnych goli, a w Norwegii nie strzelił żadnego.