Wywiad

Krzysztof Wawrzyniak: Przyjadą jeszcze większe gwiazdy. Chcielibyśmy też wyremontować amfiteatr

Poznań od lat czekał na imprezę muzyczną odpowiadającą aspiracjom miasta i jego mieszkańców. Czy BitterSweet sprostał oczekiwaniom? O tym, jak i o festiwalowych planach na przyszły rok rozmawiam z Krzysztofem Wawrzyniakiem, prezesem agencji Good Taste Production, która jest organizatorem BitterSweet Festival.

Marek Jerzak: BitterSweet Festival 2025 w Poznaniu. Sukces czy porażka?

Krzysztof Wawrzyniak: Absolutny sukces, 1000 na 10.

M.J.: Spodziewałeś się tego, że taki festiwal wyjdzie w Poznaniu?

K.W.: Od lat pracujemy w Poznaniu. Byliśmy pewni, że brakuje tu takiej imprezy. Minęło 5 lat od pierwszego pomysłu na festiwal do jego realizacji, a 17 miesięcy trwały same prace organizacyjne nad festiwalem. 

M.J.: I zakładaliście, że aż tak wielu ludzi przyjdzie?

K.W.: Zakładaliśmy, że frekwencja powinna dopisać i rzeczywiście można powiedzieć, że w kontekście naszych założeń oceniam ją 10 na 10. 

M.J.: To ilu fanów muzyki przyszło na Cytadelę?

K.W.: Każdego dnia bawiło się tu pomiędzy 20 a 25 tys. osób. Sumując, premierowa edycja zgromadziła ok. 70 000 osób, w tym 68 proc. biletów zostało zakupione poza Poznaniem i powiatem poznańskim.

M.J.: W ostatnim dniu trwania festiwalu ogłosiliście, że nie była to jednorazowa impreza i że za rok widzimy się znowu.

K.W.: Z założenia, organizując festiwale, nikt nie nastawia się na jednorazową sytuację. Od samego początku, gdy rozmawialiśmy z Urzędem Miasta w Poznaniu, naszym założeniem było minimum 10 edycji, a najlepiej jeszcze więcej. Ta premierowa edycja była dla nas ogromnie ważna, ponieważ w całości ukazała koncept festiwalu, który przez lata dojrzewał w naszych głowach. Myślę, że ten spektakularny efekt, który osiągnęliśmy w realizacji projektu, zaskoczył Miasto oraz wielu naszych sponsorów i partnerów.

Nie mam tutaj na myśli tylko line-upu, ale też całej oprawy, komunikacji, marketingu. Tego, jak teren festiwalu był zabezpieczony, zaprojektowany w szczegółach, takich jak bańki mydlane (red. przez trzy dni unosiły się nad głowami festiwalowiczów) czy wielkie piłki do relaksu rozmieszczone po terenie.

M.J.: Poznań często jest postrzegany jako miasto bardziej biznesowe. Odbywają się tu konferencje i kongresy, a zabawa to może już niekoniecznie. Nie miałeś obaw, że coś pójdzie nie tak i że poznaniacy jednak nie przyjdą?

K.W.: Założenie było takie, że będzie to impreza nie tylko dla poznaniaków. Z perspektywy poznaniaka zawsze była mi bliska potrzeba tego typu wydarzeń i wiem, że tego brakowało na naszej mapie. Poznań zasługuje na taki festiwal. Cieszę się, że mogliśmy poruszyć życie kulturalne w mieście i że to nie odpłynie z Poznania do Łodzi, jak inne festiwale, jak np. Transatlantyk (red. festiwal muzyki filmowej organizowany przez Jana A.P. Kaczmarka). Organizacja festiwalu kosztowała nas ponad 40 mln brutto, przy czym Miasto Poznań dofinansowało imprezę na poziomie 1 mln brutto.

M.J.: Co prawdopodobnie wróci do budżetu Miasta w podatkach.

K.W.: Nie, nie prawdopodobnie, to realnie wróci do miejskiego budżetu w dużo większej skali.

M.J.: Mówię tylko o takich pieniądzach, które są policzalne w jakiś sposób, czyli o tych wydanych przez przyjezdnych w restauracjach, w hotelach. Nie mówię o wartości dodanej – tej promocyjnej.

K.W.: Nie mamy jeszcze tych danych. Dziś wszystko jest policzalne. Szykujemy dla Miasta Poznania, partnerów i sponsorów raport. Będzie on gotowy w połowie września. Porównamy festiwalowy weekend do tego z zeszłego roku. Rozmawialiśmy już z hotelarzami i właścicielami lokali gastronomicznych. Mieli oni obłożenie nieporównywalnie większe niż w zeszłym roku. Sami jako Good Taste Production wydaliśmy sześciocyfrową kwotę na hotele i catering dla naszych gości – artystów i ekip technicznych. Sam ekwiwalent reklamowy, w którym również jest uwzględniona promocja Poznania, to kilkadziesiąt milionów złotych. 

M.J.: Czy możemy powiedzieć, ile osób przyjechało na festiwal spoza Poznania?

K.W.: Tak, ok. 70 proc. kupujących bilety było spoza Poznania. Tu przyjechali, bawili się i wydawali u nas pieniądze.

M.J.: Mamy w Polsce kilka festiwali. Największym z nich jest Open’er. Ludzie chętnie porównują te wydarzenia. Co słyszysz?

K.W.: W Good Taste Production staramy się prowadzić biznes, pamiętając o czterech zasadach. To konsekwencja i doskonałość, a potem skromność i pokora. Mam ogromną świadomość i szacunek do tego, gdzie i czym jest Open’er, jak długo już trwa i jakie gwiazdy ściągnął i również, jaki ma potencjał. W najskrytszych marzeniach nie myśleliśmy o tym, żeby być porównywanym z Open’erem. Skala tegorocznego BitterSweet pokazała, że jest połączeniem Orange Warsaw Festivalu z Fest Festem, którego już nie ma. My mamy miejską wartość dodaną, bo BitterSweet odbywa się w parku w centrum miasta. 

M.J.: Czyli lokalizacja na Cytadeli jest absolutnie kluczowa?

K.W.: Ta edycja potwierdziła, że lokalizacja festiwalu jest niezwykle ważna. Słuchając feedbacku od artystów, uczestników festiwalu czy naszych sponsorów i partnerów, na ten moment nie widzę innego, lepszego miejsca, w którym ten festiwal, z taką siłą mógłby się odbyć. Ważne jest to, że na BitterSweet możesz przyjść pieszo, nawet bez konieczności korzystania z komunikacji miejskiej. Sam park, w którym mogliśmy pozwolić sobie na podświetlanie drzew i wiele innych iluminacji jest źródłem dodatkowych doświadczeń. 

fot. Good Taste Production

M.J.: Czy jednak braliście pod uwagę potencjalnie inne miejsce?

K.W.: Mógłby nim być np. Hipodrom na Woli, ale na razie brakuje tam wiaduktów nad torami kolejowymi. Ludzie, chcąc dojechać, grzęźliby w korkach. Nie dojedziemy tam też tramwajem. Może gdyby infrastruktura była tam lepsza, to kto wie? Na razie nie wyobrażamy sobie innego miejsca jak właśnie Cytadela.

M.J.: A gwiazdy tegorocznego BitterSweeta komentowały jakoś sam festiwal?

K.W.: Absolutnie nie wierzyli nam, że jest to pierwsza edycja. Patrząc na to, jak zarówno teren, jak i wszystkie strefy backstage były dobrze przygotowane, artyści byli przekonani, że to wszystko dzieje się już od kilku dobrych lat. To dla nas bardzo ważne w kontekście gwiazd, jakie zamierzamy zaprosić na przyszłoroczną edycję. Po fali pozytywnych komentarzy na Instagramie oraz po wielu jakościowych filmach ukazujących skalę festiwalu, nie będziemy musieli nikogo przekonywać, że warto wystąpić w Poznaniu.

M.J.: Czy możemy powiedzieć już, kto na pewno zagra za rok?

K.W.: Nie możemy tego jeszcze zdradzić. Pierwotnie chcieliśmy ogłaszać program 2. edycji BitterSweet Festival pod koniec tego roku. Jednak pod wpływem trwającej euforii i ogólnie pozytywnych komentarzy ze strony menadżerów artystów, którzy byli na miejscu, pierwszy etap ogłoszeń mocno przyspieszy. Sądzę, że późną jesienią pojawią się pierwsze nazwiska.

M.J.: Na razie nie znamy ani jednego wykonawcy. Mimo to sprzedaż biletów ruszyła. Ludzie kupują je w ciemno?

K.W.: Tak, ludzie nam zaufali po pierwszej edycji, co widać po bardzo dobrej sprzedaży. W pierwszym etapie sprzedajemy je w specjalnych cenach. Wielu z tegorocznych gości postanowiło to wykorzystać. To dobrze wróży festiwalowi. Pierwszy raz w życiu mam poczucie dumy i satysfakcji, że tak to wszystko wyszło.

M.J.: Cały czas widać ogromne emocje, jak o tym mówisz.

K.W.: To wszystko jest niesamowite. To jest skala, której nigdy w życiu nie doświadczyłem. To jednak sukces całego zespołu – m.in. działu marketingu, działu bookingu, sponsoringu czy produkcji. Liczba osób pracujących na terenie festiwalu, produkcja, wolontariusze, służby porządkowe, ochrona, ekipy realizacyjne, technika, ekipa foto i wideo, partnerzy, media to prawie 3 000 osób, w tym prawie 50-cio osobowy zespół organizatora Good Taste Production. To naprawdę wielka ekipa Good People!

M.J.: A czy coś poszło nie tak? Co trzeba będzie poprawić w przyszłorocznej edycji?

K.W.: Wiedzieliśmy, że może być problem z wąskim gardłem przy Dzwonie Pokoju. To przejście między sceną główną a pozostałymi. W czwartek, jak ludzie weszli po raz pierwszy, było trochę nerwowo, ale już w piątek, sobotę ludzie poznali teren i było spokojniej. Tak czy inaczej będziemy chcieli to udoskonalić. Mając w głowie line-up, który będzie złożony z jeszcze mocniejszych nazwisk niż był w tym roku, zakładam, że ludzi będzie więcej, więc musimy się na to przygotować.

fot. Good Taste Production

M.J.: Czy na Cytadeli nie zabraknie miejsca?

K.W.: Myślę, że będziemy rozmawiać z miastem o tym, żeby teren festiwalu przeorganizować. Z pewnością naszym priorytetem będzie bezpieczeństwo. Już w tym roku mieliśmy o sto osób więcej z ochrony niż wymagały tego przepisy. Mieliśmy dwa razy więcej medyków, karetek. Właśnie po to, żeby było bezpiecznie. Zorganizowaliśmy też „safe spoty”. Każdy, kto się źle poczuł fizycznie i psychicznie, mógł w nich znaleźć wsparcie, skorzystać z opieki i wypocząć. 

M.J.: Oprócz morza zwolenników festiwalu słyszalne są jednak i bardziej sceptyczne głosy. Niektórzy uważają, że Cytadela latem gości zbyt wiele głośnych imprez muzycznych.

K.W.: Uważam, że miasto powinno postawić po prostu na jedną imprezę w tym miejscu – na BitterSweet. Cytadela będzie przez te trzy dni po prostu enklawą festiwalowego topu w Polsce. Męskie Granie czy Santander Letnie Brzmienia mogą znaleźć inną lokalizację. Jeśli będziemy mogli zostać tu dłużej, chcielibyśmy zaproponować Miastu Poznań i jego mieszkańcom coś więcej. 

M.J.: Co masz na myśli?

K.W.: To zupełnie wstępna propozycja. Myślę, że jesteśmy w stanie wziąć na siebie brzemię odpowiedzialności za renowację przepięknego i nieużywanego amfiteatru. Od lat stoi nieodrestaurowany. Byłaby to nasza mała poznańska Opera Leśna. Amfiteatr mógłby służyć mieszkańcom nie tylko podczas festiwalu. Przez całe lato mogłyby się tu odbywać kameralne występy np. filharmoników czy teatrów, być może np. we współpracy z Malta Festival. Również niektóre jazzowe koncerty z Blue Note mogłyby się przenieść do amfiteatru.

M.J.: To o czym marzysz w kontekście BitterSweet?

K.W.: Marzy mi się, żeby BitterSweet Festival na stałe wpisał się w kulturalny kalendarz Poznania. Marzy mi się, aby BitterSweet tworzył społeczność, która nie będzie tylko istnieć w dniach festiwalowych, ale która będzie tworzyć wspólnotę przez cały rok. Chciałbym, żeby to był festiwal inny niż wszystkie, którym żyje całe miasto i współtworzy go wiele instytucji i poznańskich organizacji. W kolejnych latach chcielibyśmy być również bardziej zauważali na rynku zagranicznym. Chcemy też rozwijać ideę, że BitterSweet to nie tylko muzyka, ale też interdyscyplinarność, połączenie sztuki, aktywności międzypokoleniowych, współpracę ze środowiskami artystycznymi oraz fundacjami SEXEDPL i MŁODYMI GŁOWAMI, bo bezpieczeństwo i zdrowie psychiczne publiczności jest dla nas również bardzo ważne.

fot. Good Taste Production

Czytaj także: Sprzątanie świata – porządki potrwają prawie przez cały miesiąc

Marek Jerzak
Zdarzyło się coś ważnego? Wyślij zdjęcie, film, pisz na kontakt@wpoznaniu.pl