W środku nocy dzieci wybudzają się ze snu. Starsi mieszkańcy nie mogą zmrużyć oka. Wieczorny seans filmu zagłuszają krzyki zza okna. Tak w relacji mieszkańców wygląda codzienność na ulicy Kantaka. Skąd ten hałas? I dlaczego sytuacja powtarza się niemal codziennie od kilku lat?
Ulica Kantaka znajduje się w sercu Poznania. W jej ciągu jest tylko kilka budynków, ale to wystarczy, by powstał sąsiedzki spór. Spór o hałas, jaki panuje na ulicy, a rozlega się z jednego z lokali gastronomicznych. Batalia trwa od trzech lat, a strony wzajemnie się oskarżają. Sprawa stała się głośna kilka dni temu, gdy tematem zajęła się redakcja TVN UWAGA. Porozmawialiśmy z bohaterami materiału – państwem Oliwią i Witoldem, mieszkańcami kamienicy sąsiadującej z lokalem oraz właścicielką restauracji, panią Natalie. Jak wygląda ich batalia o spokój?
– W pierwszym roku mieszkania na Kantaka dotarły do nas skargi sąsiadów, którzy zamieszkują nad lokalem. My sami zaczęliśmy zauważać problem trzy lata temu, wcześniej bywaliśmy w rozjazdach, nie mieliśmy świadomości, co tu się dzieje. Wiedzieliśmy, że sąsiedzi wnoszą do sądu wnioski o ukaranie właścicielki lokalu z uwagi na hałas. Dopiero gdy zamieszkaliśmy tu na dobre, zauważyliśmy, że jest głośno – mówi nam pani Oliwia, mieszkanka kamienicy przy Kantaka. – Lokatorzy sąsiednich budynków już wygrywali sprawy w sądzie, nawet po odwołaniu właścicielki. Dla nas to dowód, że skargi są słuszne – dodaje.
Mieszkańcy opowiadają o sytuacjach, kiedy hałasy nie pozwalały im spać w środku nocy. Na dowód mają mają nagrania.
Pani Oliwia i pan Witold prowadzą rozmowy z ZKZL, który jest właścicielem lokalu, w którym znajduje się restauracja. Okazuje się jednak, że spotkania i pisma na niewiele się zdają.
– Kończy się na upomnieniach lub zapewnieniach o podejmowaniu starań. Tymczasem my nie widzimy żadnych zmian. Wciąż jest głośno, nieraz w samym środku nocy. Mieszkańcy są zaczepiani przez gości lokalu. Tu po prostu nie ma spokoju – dodają. – Tu mieszkają rodziny z dziećmi, seniorzy. Cierpią niewinni ludzie, którzy po prostu chcą mieć normalne warunki do życia, funkcjonowania i pragną po prostu spokoju oraz wieczorów i nocy wolnych od hałasów, krzyków i głośnej muzyki.
Mieszkańcy nie ukrywają, że chcieliby, żeby ZKZL wypowiedział lokal obecnym właścicielom.
„To nie spór, to nękanie”
Innego zdania jest pani Natalie, Amerykanka, która postanowiła otworzyć restaurację w centrum Poznania.
– To nie jest sąsiedzki spór. To regularne nękanie – mówi. – Nie zgadzam się z tym, co mówią sąsiedzi. W ciągu 3 lat wygrałam 4 sprawy sądowe. Ja i moi goście jesteśmy ciągle nagrywani przez sąsiadów z naprzeciwka. Inni lokatorzy się nie skarżą – dodaje.
Właścicielka restauracji dodaje, że wraz z innymi właścicielami lokali złożyli do prokuratury pozew przeciwko sąsiadom, lecz ten został odrzucony. Mówi też, że sąsiedzi nigdy nie przyszli do niej porozmawiać o sytuacji. Na pytanie, czy chciałaby zasiąść do rozmów odpowiada, że musiałaby się zastanowić:
– Nie mam nic przeciwko rozmowie. Ale byłoby mi trudno, ponieważ to ja jestem nękana przez moich sąsiadów – powtarza pani Natalie. – Czasami wystarczy, że ja lub ktoś z moich pracowników wyjdzie na ulicę, już mamy nieprzyjemności. Jesteśmy nagrywani, obserwowani. To dla mnie trudna sytuacja.
Mieszkańcy kamienicy z naprzeciwka twierdzą jednak, że rozmowy, choć telefoniczne, były. Nigdy nie spotkały się jednak z reakcją właścicielki, która byłaby odpowiedzią na ich prośby. Tymczasem właścicielka lokalu powtarza, że robi co w jej mocy, by zapewnić spokój na ulicy. Zbudowała nawet palarnię, by goście nie wychodzili na zewnątrz. Sama wspomina, że jej inicjatyw było więcej, jednak zapytana o szczegóły stwierdza, że nie pamięta, co dokładnie robiła.
Kto wygrywał w sądzie?
Informacje na temat sąsiedzkiego sporu i spraw sądowych sprawdziliśmy u źródła. Z odpowiedzi Biura Rzecznika Sądu Okręgowego w Poznaniu wynika, że w sprawach przeciwko pani Natalie zapadły dwa wyroki – w 2023 i 2024 roku. Została uznana winną czynu z art. 51 par. 1 kw. Przepis ten mówi, że: „Kto krzykiem, hałasem, alarmem lub innym wybrykiem zakłóca spokój, porządek publiczny, spoczynek nocny albo wywołuje zgorszenie w miejscu publicznym podlega karze aresztu, ograniczenia wolności albo grzywny”. Właścicielce lokalu wymierzono dwie kary grzywny, w wysokości 200 i 300 zł. Dopytaliśmy też o sprawy, które właścicielka lokalu miała wygrać. Jak się okazuje, takich wyroków sądu nie było. Toczy się za to sprawa o zniesławienie, którą kobieta wytyczyła sąsiadom.
ZKZL nie ma obiekcji
– Najemca spełnił wszystkie konieczne wymogi. Dostosował lokal, wygłuszając pomieszczenie wewnątrz, by był jak najcichszy. Rozumiemy, że goście lokalu czasami zachowują się głośno, jednak od wymierzania kary za hałas jest policja i straż miejska. ZKZL ocenia jedynie współpracę z najemcą, a tę oceniamy jako dobrą. Sytuacje, na które skarżą się sąsiedzi, dzieją się przed lokalem, a na to w żaden sposób nie mamy wpływu – mówi Łukasz Kubiak, rzecznik prasowy ZKZL.
Rzecznik ZKZL zaznacza też, że sytuacja jest o tyle trudna, że skargi składają mieszkańcy prywatnego mieszkania.
– Gdyby to było mieszkanie ZKZL, moglibyśmy zaproponować zamianę. Tu takiej możliwości nie ma, a nie istnieją powody do wymówienia lokalu najemcy. Gdyby okazało się, że policja regularnie nakłada tam mandaty, mogłoby dojść do eksmisji. My nie mamy jednak ku temu przesłanek – zaznacza Kubiak.
Mieszkańcy Kantaka nie ustają w działaniach. Regularnie odwiedzają ZKZL, wystosowują pisma, są w kontakcie z najemcą lokalu. Mówią, że chcą spokoju nie tylko dla siebie, ale i dla mieszkańców okolicznych mieszkań. Teraz czekają na kolejną rozprawę. Co tym razem zadecyduje sąd, okaże się jesienią.
Czytaj także: Produkowali narkotyki w kuchni na oczach dzieci